ďťż

Co to znaczy być SOBĄ?

Baza znalezionych fraz

polsk riksdag

W piosenkach, w dziełach filozofów pojawia się zwrot "być sobą". I chyba większość ludzi potrafi podać przykłady jakichś zdarzeń z życia, o których chciałaby powiedzieć "nie byłem wtedy sobą". Ale co to właściwie znaczy "być sobą"?...
Moją podstawową hipotezą jest tutaj to, że człowiek posiada w sobie wiele pragnień i oczekiwań względem swoich reakcji. Te pragnienia i oczekiwania bywają wzajemnie sprzeczne, a do tego sytuacje, w jakich zdarza się nam bywać pakują nas czasami w reakcje, których później - z perspektywy czasu - nie zaakceptujemy. Wtedy powiemy: wtedy nie byłem sobą.
Wydaje mi się, że z tym jest trochę jak z dialektyką heglowską - gdzieś tam balansujemy pomiędzy przeciwieństwami, chcielibyśmy coś, boimy się tego, albo i czegoś innego, mamy za mało informacji do oceny siebie i świata, a potem widzimy jakieś sprzeczności, coś wydaje nam się nie do zaakceptowania. Ale u Hegla było, że po tezie i jej antytezie da się dojść do syntezy. Może właśnie ta synteza ludzkiej osobowości oznacza bycie sobą? - Wtedy nie będzie już w nas nieakceptowalnych sprzeczności, będziemy pogodzeni z własną naturą. Może trzeba przejść przez życie z problemami, żeby potem móc sobie powiedzieć: ale w końcu znalazłem rozwiązania z sytuacji pozornie bez wyjścia. Może o to właśnie w życiu chodzi?...


Troszkę powyższy tekst wydaje mi się "oczywistą oczywistością" [choć zapewne nie dla wszystkich] i w nieco populistycznym tonie... Ale pochwałę dodałem, bo raczej precyzyjnie opisuje rzecz, zjawisko istotne.
Myślę, że kluczową sprawą jest tutaj ludzka zdolność do fantazjowania, do tworzenia wyobrażeń. (Czy tylko ludzka?) Raczej nie byłoby sprzeczności [lub niewielkie], gdybyśmy działali, a przede wszystkim
"myśleli" jedynie wg pewnych schematów, kierowali się wyłącznie instynktami. Lecz mózg człowieka wytwarza własne wyobrażenia, światy [myślenie abstrakcyjne i twórcze], przez co z jednej strony możemy się w tym pogubić, ale z drugiej pozwala to "nie mieć jednej rzeczywistości, wyłącznie słusznej". Tylko, czy ta "nadprodukcja" mózgów służy czemuś konkretnemu? Do czego prowadzi ewolucja w tym kierunku?

Troszkę powyższy tekst wydaje mi się "oczywistą oczywistością" [choć zapewne nie dla wszystkich] i w nieco populistycznym tonie... Ale pochwałę dodałem, bo raczej precyzyjnie opisuje rzecz, zjawisko istotne.
Rzeczy można widzieć w różnych punktach zaczepienia, z różnych kierunków. Ale chyba spojrzenie od strony: kiedy jestem JA? Jest jednym z najbardziej ważnych. Mam nawet taką hipotez, że bardzo dużo zaburzeniem psychicznych, emocjonalnych, wynika gdzieś z tego, że myślenie oddala się od "siebie". Stan niejako "poza sobą" chyba też jest jakoś możliwy - byłby to dla mnie jakiś odlot po narkotykach, kiedy umysł kierujący, odwołujący się do jakichś kryteriów zostanie przyblokowany, a pojawia się strumień wrażeń przepływający bez narzutu myślowego w postaci oceniania go. Takie postacie odczuwania uznałbym za świadomość, która nie dba o bycie sobą.
W odróżnieniu od niego, jestem sobą, jeśli to co myślę, czuję, doświadczam, planuję jest ZGODNE.
A z czym zgodne?...
To chyba jest tu najciekawsze. Widać ten problem dopiero wtedy, gdy staniemy w jego zaprzeczeniu. Czyli gdy brak nam zgody z jakąś formą sumienia, z naszym obrazem JA, z tym co deklarowaliśmy kiedyś. Owo poczucie zgodności jest chyba ogólnie DROGĄ JA.

Czy można zignorować JA?...
Bo może właściwie fajnie byłoby olać te wszystkie oceny, to co trzeba, albo i nie trzeba i po prostu czuć wszystko co spływa do umysłu.
Ale wg mnie tak się nie da. Umysł ocenia, czy tego chcemy, czy nie. Ocenia nawet w nieświadomości, bo mamy pewne wbudowane mechanizmy, które pewnym bodźcom przypiszą atrybuty dobry/zły, poprawny/niepoprawny, przyjemny/nieprzyjemny. Nie sposób wyswobodzić się od jakiejś części ocen, a przecież te które już są w umysł wbudowane, potrafią być WZAJEMNIE SPRZECZNE.
Przykładowo - przyjemnie byłoby czasem sięgnąć po ciastko z wystawy, nawet jeśli nie mamy akurat pieniędzy. Ale pragnienie ciastka jest w konflikcie ze świadomością konsekwencji - np. przyłapania na kradzieży, albo przykrością poczucia się niemoralnym - złodziejem. Ten przykład oczywiście jest banalny. Ale on pokazuje, jak łatwo nasze JUŻ GOTOWE, WBUDOWANE systemy oceny mogą być sprzeczne, wywoływać konflikty wewnętrzne. Na tysiące sposobów. A przecież do tego budujemy nowe mechanizmy oceniania. I zapanować nad tym wszystkim jest bardzo trudno. Zaś im więcej konfliktów wewnętrznych, tym więcej wewnętrznego cierpienia.
Jeśliby udało się nam zapanować nad tą plątanina pragnień, oczekiwań, lęków, ocen, nakazów sumienia, chęci przypodobania się, bycia zgodnym, szanowanym, spełnionym to byłaby chyba najbardziej oczywista droga do TRWAŁEGO SZCZĘŚCIA.
Problem zwykle jest w tym, że konfliktują się w nas oceny tego co na krótką metę i tego co trwałe, tego co tylko dla nas i tego co dla wielu ludzi; tego co przeczuwane, ale jakoś wewnętrznie istotne vs tego konkretnego, ale banalnego, spranego w naszych emocjach, nie dającego szansy na głębszą satysfakcję.
Być sobą zawiera chyba też pewną otwartość, gotowość zmiany. Bycie sobą jest chyba dynamiczne. Dlatego też być sobą oznaczałoby chyba także "być bez lęku". Czy to możliwe?
Przerąbane nie? Od tysięcy lat ludzie na wschodzie (i nie tylko) kombinują jak ten problem rozwiązać. Mechanizm "Ja" funkcjonuje w oparciu o wewnętrzny konflikt. Jeśli nie ma konfliktu, to nie funkcjonuje. Na domiar złego, są dwa różne ośrodki "ja", o bardzo odmiennych preferencjach. Jeśli przestudiujesz filozofię wschodu, zobaczysz że rozwiązaniem jest ubicie jednego, albo drugiego. Niestety żaden scenariusz nie jest satysfakcjonujący.
Pytaj i szukaj odpowiedzi dalej. Może będziesz pierwszym, który ją znajdzie.



Przerąbane nie? Od tysięcy lat ludzie na wschodzie (i nie tylko) kombinują jak ten problem rozwiązać. Mechanizm "Ja" funkcjonuje w oparciu o wewnętrzny konflikt. Jeśli nie ma konfliktu, to nie funkcjonuje. Na domiar złego, są dwa różne ośrodki "ja", o bardzo odmiennych preferencjach. Jeśli przestudiujesz filozofię wschodu, zobaczysz że rozwiązaniem jest ubicie jednego, albo drugiego. Niestety żaden scenariusz nie jest satysfakcjonujący.
Pytaj i szukaj odpowiedzi dalej. Może będziesz pierwszym, który ją znajdzie.

W pewnym sensie "odpowiedź" to już nawet mam...
Problem w tym, że jest do odpowiedź NIEWYPOWIADALNA (sprzeczność już na poziomie werbalnym). Odpowiedzią, którą w istocie miałbym dla odbiorcy, jest jakaś taka "całość jak jest", ale przecież całości - słowami - przekazać się nie da. Bo przekazujemy zawsze aspekty. Przekazując zaś (tylko) aspekt gubimy z automatu aspekt przeciwny, uzupełniający, dopełniający i parę innych jeszcze. W efekcie wygląda to tak, jak byśmy chcieli wyróżnić ze sprawy to konkretne coś, o czym mówimy. Tymczasem jest dokładnie odwrotnie - chciałoby się jakoś przekazać tę całość, w jej niezliczonych powiązaniach, tylko tego się nie daje (i to jeszcze z kilku przynajmniej powodów).

Tu wychodzi nam bardzo ciekawy aspekt ludzkiego myślenia, wynikający z EKONOMII KOMUNIKACJI. Ludzkie myślenie genetycznie jest zaprogramowane aby przekazywać nie tyle klarowne obrazy całościowe, nie tyle wyważone odwzorowania rzeczywistości, czy nawet naszych myśli o niej, ale...
... ASPEKTY EMOCJONALNIE WYRÓŻNIONE.
Dla stada małpoludów ważniejsze jest bowiem przekazanie szybkiej (bez deliberowania) informacji o zagrożeniu, dostępnym pożywieniu, czy innych konkretnych bytowych rzeczach, niż stworzenie u odbiorcy wyważonego, przemyślanego, kompletnego obrazu - modelu rzeczywistości, czy myśli. Dla przeżycia stada małpoludów ważne było, aby jego współplemieńcy szybko zareagowali na komunikat: TAM - MAMUT!, a nie na pracowitym ustaleniu rozkładu statystycznego mamucich wędrówek. Skoro jesteśmy dziedzicami małpoludów skupiających się na emocjach, pojedynczych wyrazistych obrazach, zagrożeniach, korzyściach, to przekazanie w miarę KOMPLETNEGO OBRAZU wymaga pójścia wbrew temu co dane bezpośrednio, wbrew uczuciom wbudowanym, odruchom myślowym.

Tutaj chciałbym wspomnieć trochę dokładniej tylko o jednej sprawie, która dość często uderzyła mnie w moich dyskusjach na sfinii - z rzadko którym dyskutantem (są wyjątki - na pewno np. Wuj, niedawno Piotr, ale też jeszcze parę innych osób) nadaję na tyle podobnych falach, że nie muszę co chwila tłumaczyć się z tego, czego nie powiedziałem, albo czego nie myślałem, gdy mówiłem to, a nie tamto. Niestety, dla większości osób naturalną ścieżką odbioru moich słów jest traktowanie ich na zasadzie sprowadzenia do skrajności. Podam przykład nieco absurdalny i przesadzony, ale przez to jakoś wyrazisty - jeślibym gdzieś powiedział "bardzo lubię jabłka", to spora część osób gotowa jest reagować "dlaczego nie lubisz gruszek?". Bo typowy tok odbioru przekazu polega na silnym wyróżnieniu, zaakcentowaniu przekazywanej tezy i postawieni jej w opozycji do tezy przeciwnej. Tak myślenie większości ludzi działa, że widzą rzeczy w skrajnościach, a komunikaty odczytują też zgodnie z tym swoim stylem widzenia. Tymczasem ja akurat zwykle rzadko stawiam moje tezy i przekonania w skrajnych położeniach, a nawet jeśli je tam stawiam, to jakoś rozumiem, uwzględniam opcje z przeciwnego bieguna. Jeśli o czymś pisze pozytywnie, to wcale nie oznacza, że domyślnie przeciwstawiana opcja jest u mnie na pewno w negatywie. Zwykle jest tak, że linia pozytywny - negatywny, dobry - zły przebiega w o wiele bardziej złożony sposób, niż to by wynikało z kulturowo zaakceptowanych schematów. Ale dyskutując z ludźmi zwykle bardzo trudno jest "sprzedać" taki sposób podejścia.
Czego brakuje do porozumienia w stylu, który uważam za właściwy? Przede wszystkim trzech ważnych rzeczy:
- zaufania (w szczególności zaufania, że jak o czymś nie napisałem, to wcale jeszcze nie znaczy, że to ignoruję, albo nie akceptuję)
- szukania PONAD to co proste i oczywiste.
- świadomości tego, że język zawsze jest jakoś niejednoznaczny, więc trzeba zwykle włożyć dodatkową pracę myślową w uzgadnianie stanowisk. Zatem także i odmienność (początkowa!) stanowisk nie świadczy o niezgodzie, czy (jak u niektórych) wrogości, ale raczej o konieczności dopracowania się wspólnego języka.
Z resztą, nie o to mi chodzi, aby ogólnie tu jakoś uskarżać się na te czy inne dyskusje, ale aby zilustrować tezę, że bezpośrednio od natury jesteśmy raczej słabo wyposażeni w narzędzia do percepcji złożonych modeli, teorii itp. Tu trzeba włożyć ponadstandardowy wysiłek, nauczyć się nowych ścieżek myśli, opanować predefiniowane emocje - myśleć raczej na chłodno, z dystansem, a nie w sposób naturalny.
No, myślenie w nienaturalny sposób ciężko nazwać byciem sobą. Tak na marginesie.
Pewnym "podsumowaniem" mogłoby tu być chyba yin i yang jako współtworzące chi, które to wyłoniło się z wu- tak na marginesie...

Przerąbane nie? Od tysięcy lat ludzie na wschodzie (i nie tylko) kombinują jak ten problem rozwiązać. Mechanizm "Ja" funkcjonuje w oparciu o wewnętrzny konflikt. Jeśli nie ma konfliktu, to nie funkcjonuje. Na domiar złego, są dwa różne ośrodki "ja", o bardzo odmiennych preferencjach. Jeśli przestudiujesz filozofię wschodu, zobaczysz że rozwiązaniem jest ubicie jednego, albo drugiego. Niestety żaden scenariusz nie jest satysfakcjonujący.
Pytaj i szukaj odpowiedzi dalej. Może będziesz pierwszym, który ją znajdzie.

Michał Dyszyński
Faktycznie, nie jestem specjalistą badaczem podświadomości.

Osobnym zagadnieniem jest, czy można zmienić zakorzenione w podświadomości fałszywe przekonania?
Otóż można tyle, że kto wie jak (a tych jest mało) nie odważy się na dość obszerne wyjaśnienia, ponieważ natychmiast uznany bedzie za twórcę nowej sekty, fałszywego Guru a w najlepszym wypadku wyśmiany, poniżony wygwizdany.

Mogę Ci dać tylko jedną radę; Jedź do Peru, poszukaj curanderos gdzieś w dżungli (nigdy brujo żerujących na turystach i podszywający się w miastach pod curanderos).
Powiedz mu o zaśmieconej psychice bezwartościowymi a zakorzenionymi przekonaniami nie tylko religijnymi a najwyżej w kilka dni staniesz się normalnym człowiekiem.


Narzędzia do wprowadzania się w inny stan świadomości są dostępne na naszej planecie.

http://merhlin.pl/ - MerhlinLaboratory. Urządzenia Harmonicznej Fali – Technologie z Przyszłości

http://www.egodeath.com/ - Śmierć ego i cybernetyka samokontroli.

Propozycja spekulacyjna warunku, które musi zostać spełniony, by rozwiązać omawiany problem, to synchronizacja półkul mózgowych.
Osobiście uważam, że pełna "synchronizacja" nie jest możliwa. Oczywiście można bajać na temat zabijania ego, czyli kultury w sobie, ale spróbuj później żyć bez niego w społeczeństwie... koszmar nagiego we mgle. Pozostanie ci uciec w bezludzie i siedzieć w jaskini ciućkając korzonki.

Jedynym rozsądnym rozwiązaniem jest "cywilizacja" prawej półkuli. Ona funcjonuje na bardzo niskim poziomie abstrakcji, przez co często się blokuje przez trudniejsze problemy. Później próbuje to jakoś ogarnąć przez sny, ale średnio daje sobie rade. Te problemy rzutują później na jej postrzeganie rzeczywistości, generując negatywne doznania. Mamy w sobie takiego brata bliźniaka, którego rozwój intalektualny zatrzymał się na poziomie 1,5-2 lat, a który musi stawiać czoła światu. Niewiele rozumie, więc raguje spontanicznie i mocno emocjonalnie. Zabijając ego, zostaje nam tylko on. Nie opłaca się. Możliwe jest jednak edukowanie naszej prawej półkuli adresując trudne wątki z naszej przeszłości. Solidna analiza naszego życia, odkąd je pamiętamy, da wyraźne efekty. Można to sobie wyobrazić słabego ucznia, który dostał zadanie z matematyki. Nie udało mu się go rozwiązać w danym czasie, a już dostaje nowe. Nie porzuca starego i pamięta o problemie, ale próbuje rozwiązać nowe. Z czasem, nazbierane ma całe mnóstwo zadań nierozwiązanych, którymi się martwi.
Innymi słowy, kultura nadała takie tempo, którego nie możemy utrzymać w początkowym okresie naszego życia. Brakuje czasu. Dlatego próbując wyprostować sytuację należy dać czas problemom z przeszłości, aby więcej nie rzutowały na to jak widzimy świat dzisiaj.
Cieszę się, że piszesz do rzeczy.
W takim razie dalsze pytania.
Jak dosięgnąć tego brata. Co mam zrobić. Gdzie jestem. Czy to ma sens.
Ten brat jest w stałym niepokoju. Na codzień, gdy pracuję, obracam się w "normalnych" sprawach typu zakupy, inni ludzie, robienie jedzenia, itd. jest niewidoczny, tzn. nie ma go na pierwszym planie.
Wybacz brak precyzji języka, nie mam zamiaru ciągle się korygować.
Introspekcja nie jest możliwa, próbowałem przez wiele lat. Cała moja młodość liceum + licencjat była temu w zasadzie poświęcona. W liceum mój mózg był już w takim stanie, że z wzorowego ucznia w podstawówce, dobrego w gimnazjum, liceum skończyłem z dopuszczającymi. Studiów w ogóle nie chciałem zaczynać, ale kultura mnie pchnęła, jakieś resztki strachu czy kontroli, i siłą rzeczy skończyłem i to, na najmniej wymagającym, najłatwiejszym kierunku.
I nie da się, nie potrafię dojść głębiej. Gdybym miał wyrazić problem, nie byłoby to wyrażone w słowach, a w mojej fizjologii, którą ktoś musiałby umieć odczytać czy wychwycić. Napięcia w ciele, jakiś opór, jakieś "nie!" mówione przez ciało. Straszny stan, bo nie umiem go podkręcić, a wyciąć nie mogę, bo już jestem i tak trupem w środku, emocje wykastrowane, na cenzurowanym, pod płaszczem uwarunkowań się skryły.
W moim życiu nie ma muzyki. Udało mi się jednak zahaczyć pracę, warunki, ludzi. Starszy brat bliźniak nie ma tak źle, przynajmniej tak to widzi na ten moment, a może się strasznie myli i wszystko jest tymczasowym, pozornym spokojem.
Najgorsze jest to, że gdybym umarł dzisiaj, w tej sekundzie, to by było takie nic, taka kupa, takie zero.
Tu nie chodzi o to, że ja żyję i mogę umrzeć. Ja już jestem w pewnym sensie nieżywy. Wyczerpał się cały pierwotny napęd, rozpęd z dzieciństwa, z tajemnic bytu, z łona matki czy natury.
No i widzisz, jakie rzeczy piszę, tak jak Dyszyński czy inni tutaj. To wszystko jest strasznie niedojrzałe, jak szamotanie się okaleczonego dzieciaka.

Jak dosięgnąć tego brata. Co mam zrobić. Gdzie jestem. Czy to ma sens.
Ten brat jest w stałym niepokoju.
I nie da się, nie potrafię dojść głębiej.
Gdybym miał wyrazić problem, nie byłoby to wyrażone w słowach, a w mojej fizjologii, którą ktoś musiałby umieć odczytać czy wychwycić.
Straszny stan, bo nie umiem go podkręcić, a wyciąć nie mogę, bo już jestem i tak trupem w środku, emocje wykastrowane, na cenzurowanym, pod płaszczem uwarunkowań się skryły.
No i widzisz, jakie rzeczy piszę, tak jak Dyszyński czy inni tutaj. To wszystko jest strasznie niedojrzałe, jak szamotanie się okaleczonego dzieciaka.
Bo tym właśnie jest. To są arcy trudne tematy. W tej kwestii optymiści to tylko niedoinformowani pesymiści. Niemniej jednak, pewnie wiesz że gdzieś tam drzemie olbrzymia energia. Świerza i kreatywna, lekka i błyskotliwa. To właśnie tęsknota za nią tak nas prześladuje.

Oczywiście można bajać na temat zabijania ego, czyli kultury w sobie, ale spróbuj później żyć bez niego w społeczeństwie... koszmar nagiego we mgle. Pozostanie ci uciec w bezludzie i siedzieć w jaskini ciućkając korzonki.
The Transcendent Solution to Restoring Viable Control
A different approach and solution is required, to restore order from the chaos of trying to use a self-dependence that’s based on incoherent premises. This solution provides a more robust basis than reliance on personal power wielded by the semi-illusory conventional self. Something that transcends personal control-power logic is needed to provide an alternative to the seized, useless logical scheme of egoic control power. After being shown this cybernetically fatal potential, a rescuing miracle of transcendent magic arrives from outside the system of egoic control-power logic.
The mind’s transcendent potential kicks in, realizing that the logic of control-agency power originated by the phantom self cannot be the solution to the very problem that such an inaccurate configuration generated in the first place. One must put one’s reliance on a self-existing faith, compassion, heart, love, or benevolent Holy Spirit, which cannot have any ordinary rational control-logic basis and that one does not experience as a product of one’s own egoic control-power or will, but is consciously experienced as being given by the hidden source of thoughts.
Solving the problem of true and justified mental order of personal self-government instead of control-chaos comes through a transcendent Zen jump. Depending on the egoic system of reasoning, which is constructed around inherently self-frustrating premises, ultimately leads to control lock-up and a catastrophically ineffective self-cancellation of control. Buddha recognized that his destiny was to touch the ground in an act of compassion and harmonious integration with the unity of the Ground of Being, causing Mara and his army of demons to instantly disperse – then he experienced enlightenment.
Viable and coherent control is provided by recognizing that personal control depends on transcendent givenness of your thoughts by a mysterious hidden source that ultimately caused the control lock-up and that independently saves your controllership, restoring it in a newly coherent form. The hidden source of thoughts that provides a viable, transcendent personal control system is personified as a merciful and compassionate God.

To nie jest takie proste, a i pole manewru dla oszustów ogromne. Na tym potęgę zbudował kler wszelkiej maści. Duchowieństwo jest najwyższą pozycją społeczną, najbardziej zabezpieczoną i w dodatku w pełni zależną od wiernych. Jakich cudów oni nie wymyślą, aby tylko przyciągnąć wiernych...
Powiem ci coś. Ja trochę czasu spędziłem studiując Buddyzm. Można powiedzieć, że jest to najbardziej racjonalna religia świata, oparta o rozum i doświadczenie. Wszystko pięknie, ślicznie. Problem w tym, że kiedy zaczałęm kopać głębiej, i zaznajamiać się z kolejnymi warstwami filozofii Buddyjskiej (piekielnie trudna logicznie) dotarłem do obszaru końcowego. Jakież było moje zdziwienie, kiedy wyłonił się obraz totalnie anty-religijny, demaskujący doktryniarskie pułapki, i magiczne transformacje. Innymi słowy, po drugiej stronie nie ma nic specjalnego! Wszystko można streścić w jednym zdaniu. "Bądź sobą, nie zmuszaj się do niczego". Brzmi trywialnie, ale trywialne nie jest. To właśnie kultura przekonała nas do naszej małości. To ona poprzez religie stworzyła obraz siły wyższej, która wie lepiej. Efektem jest wewnętrzne wątpienie i podważanie autorytetu własnej osoby. "Ja nie wiem, ale oni wiedzą".

Jeżeli wierzysz autorytetom zewnętrznym, automatycznie zaczynasz negować te myśli, które nie idą w parze z owymi wierzeniami. Zaczynasz wewnętrzą batalię. Tworzą się blokady, i te myśli których nie akceptujemy, są tłumione i trywializowane. To generuje cierpienie i w konsekwencji nie pozwalamy sobie być szczęśliwymi. Daj swoim myślom prawo głosu. Jest taki świedny tekst wczesno zenowski, który mówi, że "źle" nie istnieje." Uzmysłowienie sobie tego, jest jak wyjście z ciemnej piwnicy.
Pamiętaj, sam jesteś sobie oprawcą, ale nie oprawcą jakiegoś kosmicznego Ja. Po prostu swoim oprawcą. Dopiero kiedy zaakceptujesz siebie, będziesz mógł pomóc prawej półkuli i odzyskać wolność.

Tu masz wykład, który zaoszczędzi ci wielu problemów:
https://www.youtube.com/watch?v=iXyLbU1GGqU
...
Wygląda na to, że nie m żadnych problemów, bo problem to opis zjawisk, subiektywne nazwanie czegoś. Jeśli nie ma "ja", to nie ma problemów. A jedyne "ja", jakie znam, to te, które pojawia się jako myśl, rodzaj odczucia czy dźwięku w głowie.
Możemy dalej pisać, że ciało cierpi i doznaje, ale kto doznaje ciała? Nie ma nikogo takiego. Się doznaje. W ogóle nie widzę tu miejsca na jakąkolwiek myśl o czymkolwiek. "Coś" jest zawsze czymś, albo niczym.

W ogóle nie widzę tu miejsca na jakąkolwiek myśl o czymkolwiek. "Coś" jest zawsze czymś, albo niczym.
Ciągnąc to dalej dochodzimy do celowości. "Ja" powstaje jako narzędzie implementacji konretnego celu, a te kultura tworzy na potęge. Sieje je w ludzkich umysłach jak ziarno, tworząc, a potem rozbudowując "Ja".

Jaki jest ostateczny cel mojego, czy twojego istnienia? Żaden, ale tych małych każdy z nas ma wiele.

I taki mały bonus (eng):
https://www.youtube.com/watch?v=aUHMnRIS3bk
https://www.youtube.com/watch?v=ruSTiOmiyWw

Coś, co jest głębiej, coś, co mnie pochłonie?
Kultura, znowu kultura. Jak wirus. A jak wygląda w czystej formie, w pełnym majestacie? To ten głos komentujący doznania w naszej głowie.

Kultura, znowu kultura. Jak wirus. A jak wygląda w czystej formie, w pełnym majestacie? To ten głos komentujący doznania w naszej głowie.
Ale jest tu wciąż nie rozwiązane pytanie: jeśli nie kultura, to co?

Takie siedzę sobie, patrzę i nie myślę?...
- Trochę jak czujnik, który rejestruje, ale niczego nie zapisuje, o nic nie dba, o nic mu nie chodzi, niczego nie porównuje (nie pamięta), o nic nie zabiega?...
Czy może w ogóle rozpłynąć się, żeby nie było żadnego patrzenia rejestrowania?...
Jest tu jakiś konstruktywny program dla bycia sobą?...

jeśli nie kultura, to co?
Nie ma alternatywy, i być nie musi.
mnie czasem zastanawia, czy wy jesteście normalni, tj. czy zarabiacie na siebie, macie pracę, itp. byłoby ciekawe zestawić położenie życiowe, że tak powiem, z tym, co ktoś głosi.

mnie czasem zastanawia, czy wy jesteście normalni, tj. czy zarabiacie na siebie, macie pracę, itp. byłoby ciekawe zestawić położenie życiowe, że tak powiem, z tym, co ktoś głosi.
Jeśli chodzi o mnie, to można powiedzieć życie normalne, choć mocno minimalistyczne. Praca, dzieci, żona i pytanie jak to wszystko rozegrać. Jeśli chodzi o wpływ filozofii na moje życie, to chyba najwyraźniej go widać w wychowaniu dzieci, stosunkach społecznych i podejściu do dóbr materialnych.

Wbrew pozorom, przyjęta filozofia ma ogromny wpływ na te obszary.

jeśli nie kultura, to co?
Nie ma alternatywy, i być nie musi.
Jeśli nie ma alternatywy, to nie ma porównania, to właściwie nie ma jak oceniać elementu kultura. Nie ma jak go negować, ani cenić, bo i tak musimy z tym żyć.
Rozumiem, że można co najwyżej "mieć świadomość", czyli po prostu nauczyć się oddzielać to co gdzieś ze środka, z samego jądra "Ja", od tego, co zewnętrznie dane, czasem wręcz narzucone. Pewnie dzięki temu można by w życiu dokonywać lepszych (wg jakiego kryterium lepszych) wyborów.
Ja widzę tu - przynajmniej w pierwszym rzucie - dość prostą układankę. Mamy:
1. wrodzone biologiczne popędy, emocje, instynkty itp. czyli to, co daje ewolucja
2. kulturowe schematy, które modyfikują 1. ale też dają szanse na rozwój myśli - dzięki możliwości wykorzystania języka, schematów myślowych przetestowanych przez pokolenia ludzi
3. bieżące doświadczenia, pamięć, intelekt - łączące jakoś 1 i 2, a dodatkowo budujące świadomość
4. Tajemniczy czynnik "psi" - duchowość w wyższym senie, połączenie z Bogiem, z Absolutem, z prawdziwą (?) naturą JA - element odrzucany przez ateizm, trudny (niemożliwy?...) do udowodnienia, właściwie to przede wszystkim subiektywnie odczuwany, a więc trudny do przekazania (choć dla części ludzi, odczuwany na tyle dojmująco i silnie, że wręcz "oczywisty").

To wszystko razem tworzy nam szczególnego puzzla, który po wrzuceniu człowieka w "gotującą się zupę" bieżących zdarzeń i doświadczeń buduje...
... no właśnie: co buduje?
- dla mnie odpowiedzią w słowach najbliższą intuicji, którą w sobie noszę jest chyba słowny zbitek SPÓJNOŚĆ ISTNIENIA.
Owa spójność istnienia to jest właśnie owo ewangeliczne Królestwo Boże, ale też szczęście, spełnienie, oświecenie, nirwana... Można by ów aspekt porównać do orkiestry instrumentów strunowych, dętych, smyczkowych - w wersji początkowej, przed udoskonaleniem do orkiestry zasiada grupa bardzo kiepskich muzyków - efektem jest fałszowanie, brak ładu i składu odtwarzanej muzyki. Ale orkiestra - o ile chce i potrafi - zaczyna się uczyć, zaczynają jej członkowie krzyczeć na niesfornych kolegów, aby się przyłożyli, aby grali zgodnie i ładnie. Ostatecznym efektem, jeśli wszystko dobrze pójdzie, muzycy zagrają pięknie, kreatywnie, choć jednocześnie w duchu wolności. Bo każdy coś dołoży od siebie, czasem zaimprowizuje, ale jednocześnie wszystko to uda się połączyć w doskonale uzupełniającą się całość.
To by było szczęście, spełnienie.
W wersji teistycznej mielibyśmy tu jeszcze dyrygenta i kompozytora w jednej osobie - Boga (i problem z niesfornymi muzykami, którzy dyrygenta słuchać się nie chcą). W wersji ateistycznej (buddyjskiej?...) orkiestra musi radzić sobie sama.

Jeśli nie ma alternatywy, to nie ma porównania, to właściwie nie ma jak oceniać elementu kultura. Nie ma jak go negować, ani cenić, bo i tak musimy z tym żyć.
Rozumiem, że można co najwyżej "mieć świadomość", czyli po prostu nauczyć się oddzielać to co gdzieś ze środka, z samego jądra "Ja", od tego, co zewnętrznie dane, czasem wręcz narzucone. Pewnie dzięki temu można by w życiu dokonywać lepszych (wg jakiego kryterium lepszych) wyborów.
1. wrodzone biologiczne popędy, emocje, instynkty itp. czyli to, co daje ewolucja
2. kulturowe schematy, które modyfikują 1. ale też dają szanse na rozwój myśli - dzięki możliwości wykorzystania języka, schematów myślowych przetestowanych przez pokolenia ludzi
3. bieżące doświadczenia, pamięć, intelekt - łączące jakoś 1 i 2, a dodatkowo budujące świadomość

4. Tajemniczy czynnik "psi" - duchowość w wyższym senie, połączenie z Bogiem, z Absolutem, z prawdziwą (?) naturą JA - element odrzucany przez ateizm, trudny (niemożliwy?...) do udowodnienia, właściwie to przede wszystkim subiektywnie odczuwany, a więc trudny do przekazania (choć dla części ludzi, odczuwany na tyle dojmująco i silnie, że wręcz "oczywisty").
To wszystko razem tworzy nam szczególnego puzzla, który po wrzuceniu człowieka w "gotującą się zupę" bieżących zdarzeń i doświadczeń buduje...
... no właśnie: co buduje?

- dla mnie odpowiedzią w słowach najbliższą intuicji, którą w sobie noszę jest chyba słowny zbitek SPÓJNOŚĆ ISTNIENIA.
W wersji teistycznej mielibyśmy tu jeszcze dyrygenta i kompozytora w jednej osobie - Boga (i problem z niesfornymi muzykami, którzy dyrygenta słuchać się nie chcą). W wersji ateistycznej (buddyjskiej?...) orkiestra musi radzić sobie sama.
Niekompletność (fałszowanie) nie istnieje, jest tylko iluzją. Boga nie potrzeba, albo jak już tak bardzo chcesz, to jego plan zawsze się realizuje w każdym zdarzeniu i jest on nieodróżnialny od żadnego zdarzenia. W wersji ateistycznej na piedestale jest zawsze kultura.
W wersji buddyjskiej, tak jak wynika z powyższego postu, problemu nie ma i nigdy nie było. Była tylko iluzja.

3. bieżące doświadczenia, pamięć, intelekt - łączące jakoś 1 i 2, a dodatkowo budujące świadomość

Pamięć i intelekt części 2. nałożone na 1., wykorzystujące 1.
Tak, buduje to świadomość, ale w intelektualnym sensie tego słowa, czyli "świadomość czegoś". Nie byłem świadom czegoś, jestem świadom czegoś. W obu przypadkach "światło" było zapalone, ale w jednym obiekt nie był wyróżniony, w drugim był.
4. Tajemniczy czynnik "psi" - duchowość w wyższym senie, połączenie z Bogiem, z Absolutem, z prawdziwą (?) naturą JA - element odrzucany przez ateizm, trudny (niemożliwy?...) do udowodnienia, właściwie to przede wszystkim subiektywnie odczuwany, a więc trudny do przekazania (choć dla części ludzi, odczuwany na tyle dojmująco i silnie, że wręcz "oczywisty").
To jest kultura (2.), a raczej wysoce wyspecjalizowana jego cześć. Rozumiem, że zakłasz istnienie czegoś więcej, czegoś ponad kulturę, niewerbalnego, wolnego od intelektualizacji, tylko że czegoś takiego nie ma. Nie ma dwóch stanów, jest tylko jeden stan i jego brak, który intelektualnie jest niczym, czyli po prostu nie istnieje. Teraz można dumać, i wielu to robi/robiło, jak uchwycić to nieistnienie, jak je posiąść i opisać. Nie da się, z oczywistego względu, bo "Ja" jest kulturą.
To wszystko razem tworzy nam szczególnego puzzla, który po wrzuceniu człowieka w "gotującą się zupę" bieżących zdarzeń i doświadczeń buduje...
... no właśnie: co buduje?

- dla mnie odpowiedzią w słowach najbliższą intuicji, którą w sobie noszę jest chyba słowny zbitek SPÓJNOŚĆ ISTNIENIA.
W wersji teistycznej mielibyśmy tu jeszcze dyrygenta i kompozytora w jednej osobie - Boga (i problem z niesfornymi muzykami, którzy dyrygenta słuchać się nie chcą). W wersji ateistycznej (buddyjskiej?...) orkiestra musi radzić sobie sama.
Niekompletność (fałszowanie) nie istnieje, jest tylko iluzją. Boga nie potrzeba, albo jak już tak bardzo chcesz, to jego plan zawsze się realizuje w każdym zdarzeniu i jest on nieodróżnialny od żadnego zdarzenia. W wersji ateistycznej na piedestale jest zawsze kultura.
W wersji buddyjskiej, tak jak wynika z powyższego postu, problemu nie ma i nigdy nie było. Była tylko iluzja.
Ta niekompletność jest niczym innym jak kulturą.
Otóż dla mnie sytuacja jest bardziej złożona - czyli istnieją (ważne!) niekompletności wyrastające poza kulturę. Nie wszystkie oczekiwania myśli biorą się z kultury. Mamy pewne narzucone, wynikające z samej natury JA, schematy myśli - takie właściwie "ontologiczne". I o ile, faktycznie, te kulturowe niekompletności można by jakoś wrzucić do worka "iluzje", o tyle te ontologiczne, już nie. I oczywiście twierdzę, że owe ontologiczne aspekty (czyli kompletności vs niekompletności) muszą być jakoś uzgodnione z JA.
Czym one są (to określić słowami, dlatego proszę o wyrozumiałość dla mojego słowotwórstwa):
- aspekt PIERWOTNEGO ROZPOZNANIA, czyli zdolności JA do dostrzegania rzeczy (nie chodzi oczywiście o przedmioty, tylko o ogólnie o wszystko, co daje się umysłem rozpoznawać)
- aspekt PRAWDY, czyli - w uproszczeniu - spójności JA deklarowanego i realnego we wszystkim co JA podejmuje (na poziomie ogólnym, nie dotyczącym konkretnych decyzji)
- aspekt MIŁOŚCI/AKCEPTACJI/OTWARCIA/DOSTĘPNOŚCI - czyli gotowość JA, do bycia w jakiejś części poza JA i sposobu w jakim poza JA się znajdzie.
Te aspekty oczywiście w życiu jakoś tam zakorzeniają się w kulturę, ale same nią nie są. One będą trwały niezależnie od jakiejkolwiek kultury, a niespójność w ich zakresie będzie trwałym problemem JA.
Tu chyba warto dodać, że JA ze swojej natury ma pewną predefiniowaną, nieusuwalną właściwość - CHCE BYĆ. Ja chce być, choć nie wie właściwie co to znaczy owo "być". Więc szuka owego bycia czepiając się zdarzeń, odczuć, myśli. To nadaje dynamikę istnieniu JA, bo owo JA poczucie niebycia/niespójności/nierozpoznawalności odnajduje jako coś nieakceptowalnego. Dopóki nie odnajdzie się w owych myślach, dopóty będzie dla owego JA niefajnie.

- aspekt PIERWOTNEGO ROZPOZNANIA, czyli zdolności JA do dostrzegania rzeczy (nie chodzi oczywiście o przedmioty, tylko o ogólnie o wszystko, co daje się umysłem rozpoznawać)
- aspekt PRAWDY, czyli - w uproszczeniu - spójności JA deklarowanego i realnego we wszystkim co JA podejmuje (na poziomie ogólnym, nie dotyczącym konkretnych decyzji)
- aspekt MIŁOŚCI/AKCEPTACJI/OTWARCIA/DOSTĘPNOŚCI - czyli gotowość JA, do bycia w jakiejś części poza JA i sposobu w jakim poza JA się znajdzie.
Te aspekty oczywiście w życiu jakoś tam zakorzeniają się w kulturę, ale same nią nie są.
One będą trwały niezależnie od jakiejkolwiek kultury, a niespójność w ich zakresie będzie trwałym problemem JA.
Tu chyba warto dodać, że JA ze swojej natury ma pewną predefiniowaną, nieusuwalną właściwość - CHCE BYĆ. Ja chce być, choć nie wie właściwie co to znaczy owo "być".
To nadaje dynamikę istnieniu JA, bo owo JA poczucie niebycia/niespójności/nierozpoznawalności odnajduje jako coś nieakceptowalnego.
Kulturowe JA, nałożone na ciało wywołuje niedosyt, przez co ciało wykonuje jego polecenia.
Ludzie myślą zazwyczaj, że istnieją trzy stany: niekompletność/stan normalny/satysfakcja. Gonią za satysfakcją ponieważ czują niekompletność i to jest szara codzienność.
Stany są dwa. satysfakcja i niesatysfakcja. Wyjściowo jesteśmy usatysfakcjonowani, ale kultura, za pomocą JA, wywołuje niesatysfakcję, która zmusza nas do pracy. Za tą pracę obiecana jest satysfakcja. Czyli zabierz człowiekowi wolność (ideowo), a potem mu ją oddawaj za pracę.
1. Pełna satysfakcja.
2. "Potrzebujesz takiego samochodu, bo to fajne" -> dyssatysfakcja.
3. Zdobycie samochodu
4. pełna satysfkackja.
Jak widać 2 i 3 można pominąć, a 1. to to samo co 4. z materialną różnicą pracy zamienionej w dobro. Co więcej przy tym procesie zamiany, ktoś ci może kawałek ukraść, albo "legalnie" zabrać. I oto mamy nasz współczesne społeczeństwo.

- aspekt PIERWOTNEGO ROZPOZNANIA, czyli zdolności JA do dostrzegania rzeczy (nie chodzi oczywiście o przedmioty, tylko o ogólnie o wszystko, co daje się umysłem rozpoznawać)
Nie możesz rozpoznawać, nie mając wcześniejszego podziału na przedmionty.
(kutura)
One będą trwały niezależnie od jakiejkolwiek kultury, a niespójność w ich zakresie będzie trwałym problemem JA.
Bez kultury nie ma JA, ani niespójności.
Będę się upierał, że dodatkowo (oczywiście kultury jako takiej nie neguję) istnieje inny - pozakulturowy - składnik niespójności. Można go wykryć analizując choćby zachowania zwierząt, czy niemowląt - mają one, jeszcze przed zetknięciem się z kulturą, predefiniowane (!) pragnienia, cele działania. Podobno niemowlęta uczą się już w rozwoju płodowym. Uczą się kultury?...
- Chyba nie.
To czego się uczą?
Muszą być składniki myślenia i odczuwania, która są wyraźnie pozakulturowe. Ja część z nich łączę z owym umownie nazwanym czynnikiem psi - czyli duchowością, spójnością myśli w głębszym sensie.

"rozpoznaję, że jest mi przyjemnie"
"czuję niedosyt bezpieczeństwa w moim życiu"
a nawet jeszcze bardziej w sposób nieokreślony "rozpoznaję siebie, jako spełnionego człowieka, choć nie potrafię przypisać do tego rozpoznania językowych określeń
"rozpoznaję siebie, jako nie pasującego (jakoś) do tego, co mnie spotyka, choć nie wiem, dlaczego to czuję".
Można go wykryć analizując choćby zachowania zwierząt, czy niemowląt - mają one, jeszcze przed zetknięciem się z kulturą, predefiniowane (!) pragnienia, cele działania. Podobno niemowlęta uczą się już w rozwoju płodowym. Uczą się kultury?...
To czego się uczą?
Muszą być składniki myślenia i odczuwania, która są wyraźnie pozakulturowe. Ja część z nich łączę z owym umownie nazwanym czynnikiem psi - czyli duchowością, spójnością myśli w głębszym sensie.
Jak widać po neuronach lustrzanych, niepotrzebnie. Wszystkie czynniki potrzebne do zasymulowania takich zachowań są już znane. Ciało i kultura.

"rozpoznaję, że jest mi przyjemnie"
Przyjemnie/nieprzyjemnie to twory kultury. Tak samo zimno/ciepło.

Bzdury, marksizm uprawiasz?

"rozpoznaję, że jest mi przyjemnie"
Przyjemnie/nieprzyjemnie to twory kultury. Tak samo zimno/ciepło.

Bzdury, marksizm uprawiasz?
Spytaj konretnie jak ostygniesz ;).
Jak konkretnie odczucie zimna ciepła, przyjemności lub nie może być tworem kultury?

Jak konkretnie odczucie zimna ciepła, przyjemności lub nie może być tworem kultury?
O to mi chodzi. Nazwy "ciepło", "zimno" są - owszem - tworem kultury. Ale nie same odczucia.
Kwestia DNA i instynktów. Zgadzam się, że możliwość odczytywania ciepła i zimna (receptory) jest zapisana w DNA. Ale samo odczucie?...
Cóż - na pewno nie jest kulturowe.
Ale jak odczucia ciepła i zimna wpisuje się w całość tworzącej się świadomości małego człowieczka?...
- Tego nikt nie wie.
Z resztą, tu nie chodzi o rozwiązanie tego konkretnie problemu, ale wskazanie na kierunek poszukiwań. Jest nim pewna (pozakulturowa) PREDEFINIOWANA STRUKTURA ODCZUWANIA.
Teraz oczywiście pojawi się spór - czy jest ona czysto biologiczna, czy także duchowa. Nie mam na to dowodu, ale jestem głęboko przekonany, że pewne elementy owej struktury odczuwania wymykają się temu, co nazywamy "materialne", że jest w nich duchowość.

O to mi chodzi. Nazwy "ciepło", "zimno" są - owszem - tworem kultury. Ale nie same odczucia.
Zgadzam się, że możliwość odczytywania ciepła i zimna (receptory) jest zapisana w DNA. Ale samo odczucie?...
Cóż - na pewno nie jest kulturowe.
"Pewność" jest kulturowa, to pewne

O to mi chodzi. Nazwy "ciepło", "zimno" są - owszem - tworem kultury. Ale nie same odczucia.
Masz doznanie, które jest bezobiektowe i tylko przez nałożenie na nie klasyfikacji, jesteś w stanie je rozróżnic na ciepłe i zimne.
Niemowlak rozróżnia ciepłe i zimne, choć kultura jest mu jeszcze obca. Garnie się do ciepła, ucieka od zimna.
A jak się nie garnie, ani nie ucieka to co ?
Organizm dąży do stanu równowagi, kultura ten proces dzieli i nazywa, na ciepłe zimne, fajne, niefajne.
Zapytam wprost: czy jest jakiś sposób wyjścia poza ten schemat kultury, w który zostałem wpakowany? Alternatywa dla młodego człowieka: pracujesz, albo studiujesz.
Nie widzę z tego wyjścia. Obie opcje są do kitu. Jedna jest oczywiście lżejsza i wybierana, w moim przypadku, zgodnie z prawem najmniejszego oporu, jeśli takie istnieje.
Niektórzy piszą o pasji, talentach, itp. Oni są chyba z innych domów (kultur), bo ja czego takiego nie mam, nie mam żadnego pędu do robienia tego czy tamtego, żeby coś robić konstruktywnie i jeszcze się tym dzielić ze światem. Ale moje postrzeganie może być zaburzone, bo to całe myślenie, czy jak to nazwać, przeszywa mnie na wylot.
Normalny człowiek: normalny człowiek idzie i pracuje czy się uczy, a ja jakoś próbuję lawirować, szukać na forach. Czy to nie jest jedna wielka pomyłka. Co masz do zaoferowania, prócz słów?
post powielony
Nawet nie chce się komentować, ktoś wymyślił płeć uwarunkowaną kulturowo, teraz doznania uwarunkowane kulturowo.

Masz doznanie, które jest bezobiektowe i tylko przez nałożenie na nie klasyfikacji, jesteś w stanie je rozróżnic na ciepłe i zimne. Zresztą nie tylko na ciepłe/zimne, ale i chłodne, chłodnawe, letnie, ciepławe, gorące, lodowate itd. Mam wymieniać dalej, czy wystarczy? Które są "prawdą", a które tworem kultury?

Mylisz słowa z doznaniami

Normalny człowiek: normalny człowiek idzie i pracuje czy się uczy, a ja jakoś próbuję lawirować, szukać na forach. Czy to nie jest jedna wielka pomyłka. Co masz do zaoferowania, prócz słów?
Zapytam wprost: czy jest jakiś sposób wyjścia poza ten schemat kultury, w który zostałem wpakowany?
Alternatywa dla młodego człowieka: pracujesz, albo studiujesz.
Nie widzę z tego wyjścia.
A dlaczego interesuje cię jakieś wyjście? Takie zainteresowanie to też nabyta kultura. Z nikąd się to nie wzieło.

Masz doznanie, które jest bezobiektowe i tylko przez nałożenie na nie klasyfikacji, jesteś w stanie je rozróżnic na ciepłe i zimne. Zresztą nie tylko na ciepłe/zimne, ale i chłodne, chłodnawe, letnie, ciepławe, gorące, lodowate itd. Mam wymieniać dalej, czy wystarczy? Które są "prawdą", a które tworem kultury?
---------------------------

Mylisz słowa z doznaniami
Nie odpowiadasz na pytanie, bo nie znasz odpowiedzi? To może spytam dalej:
"Ciepłe", "zimne" jest doznaniem, czy słowem? A może, i tym, i tym?
Chodzi Ci o słowo "Ciepłe", "zimne" czy doznanie?
Jeżeli nie masz słowa "ciepłe","zimne", to nie możesz mówić o doznawaniu ciepła, ani zimna. Twierdzisz że one istnieją same z siebie, poza słowami? Czym są jak nie ideami? Ty się lubujesz w temacie idealizmu i materializmu, w takim razie, powiedz mi o zimności w fizyce? Czym ona jest? Brakiem ciepłości?
Przecież to czarno na białym widać, że to czysta idea jest.
W fizyce nie ma zimna, zimno to brak ciepła, ciemność to brak jasności, ale doznania są zarówno jasności jak i ciemności, ciepła i zimna, gdy ktoś jest głuchoniemy, nadal ma doznania.
Jak możesz doznawać coś, czego nie ma?
Temperatura 0 stopni Celcjusza powoduje doznanie zimna, choć fizycznie jest to ciepło 273 Kelviny, jednak ciało się ochładza
Właśnie wróciłem do domu. Zimno mi, chociaż na termometrze 21 C....

Dziękuję za dalszą dyskusję, bo nie odpowiadasz na moje pytania.

Niemowlak rozróżnia ciepłe i zimne, choć kultura jest mu jeszcze obca. Garnie się do ciepła, ucieka od zimna.
A jak się nie garnie, ani nie ucieka to co ?
Organizm dąży do stanu równowagi, kultura ten proces dzieli i nazywa, na ciepłe zimne, fajne, niefajne.
A jednak się garnie...
Kultura coś nazywa - np. ciepło i zimno. Ale to nie zmienia faktu, że bez kultury mnóstwo rzeczy się dzieje - np. zimą robi się mróz, a latem pojawia się susza; miliardy zwierząt żyją, giną, rozmnażają się. Kultura to tylko nazywa i kolekcjonuje w zależności.
Tak więc wróćmy do JA i tego, czego człowiek w życiu chce. Czasem chce rzeczy wskazanych przez kulturę, czasem wskazanych przez geny, a czasem...
... czasem sam nie potrafi tego nazwać, ale coś go "wzywa".
Oczywiście, możne postawić DOMNIEMANIE (!!!) w stylu: to na pewno kultura! albo To na pewno geny! Albo jeszcze to na pewno fikumikufiubździu!
Można stworzyć model (!) w którym wszystko to się za pomocą fikumiku opisze, za pomocą fiubździu udowodni (też pewnie jakaś "kultura").
W rzeczywistości można przerzucać się opisami, co będzie jałowe, albo jednak dojść do tego, co użyteczne dla człowieka.
Co będzie użyteczne dla człowieka?
Ustalić co NIEZMIENNE - PREDEFINIOWANE (jak zwał, tak zwał, chodzi o mechanizm)
Ustalić to co ZMIENNE, NARZUCANE, ARENA ŻYCIOWYCH DOZNAŃ (może być w tym "kultura").
Jakoś wpoić to człowiekowi, aby mądrze z tym sobie poczynał - czyli nie porywał się na zmiany tego, co niezmienne, a pracował nad tym, co da się uporządkować i ostatecznie dać człowiekowi spełnienie.

A jednak się garnie...
Kultura coś nazywa - np. ciepło i zimno. Ale to nie zmienia faktu, że bez kultury mnóstwo rzeczy się dzieje
Ustalić co NIEZMIENNE - PREDEFINIOWANE (jak zwał, tak zwał, chodzi o mechanizm)
Ustalić to co ZMIENNE, NARZUCANE, ARENA ŻYCIOWYCH DOZNAŃ (może być w tym "kultura").

Jakoś wpoić to człowiekowi, aby mądrze z tym sobie poczynał - czyli nie porywał się na zmiany tego, co niezmienne, a pracował nad tym, co da się uporządkować i ostatecznie dać człowiekowi spełnienie.
Spełnienie zabiera "Ja", bo to niespełnienie daje mu istnienie. W momencie spełnienia, znika Ja.
Kultura maskuje cały ten process, tworząc projekcje spełnienia w przyszłości. To jest pies goniący swój własny ogon. Wszystkie cele jakie możesz sobie obrać, stworzyła kultura, która nie jest zainteresowana twoim "wyzwoleniem".
Czego tobie brakuje? Kompletne spełnienie jest na wyciągnięcie ręki, jedyną przeszkodą jest "Ja", które na to nie pozwala. Mówiąc wprost, nie pozwalamy sobie być spełnieni. Spełnienie nie ma przecież jakiejś specjalnej formy. Kto decyduje o tym, co trzeba zrobić żeby być spełnionym? Ile punktów trzeba nabić? Kultura. Rozluźnij się, puść te oczekiwania, daj sobie spokój. Bez kultury nie ma raju, na który trzeba zapracować, ani piekła którego trzeba się bać.
Zaaplikuj to oczywiste wnioskowanie, a spełnienie ujawni się samo.

A jednak się garnie...
Nie wiem po czym wnosisz. Ja, dla przykładu, jeśli jestem zbyt blisko źródła ciepła, dostaję momentalnie bólu głowy.

Ból głowy sprawką kultury?
Panu już podziękowałem, idź pan trolluj gdzie indziej.

Spełnienie zabiera "Ja", bo to niespełnienie daje mu istnienie. W momencie spełnienia, znika Ja.
Kultura maskuje cały ten process, tworząc projekcje spełnienia w przyszłości. To jest pies goniący swój własny ogon. Wszystkie cele jakie możesz sobie obrać, stworzyła kultura, która nie jest zainteresowana twoim "wyzwoleniem".
Czego tobie brakuje? Kompletne spełnienie jest na wyciągnięcie ręki, jedyną przeszkodą jest "Ja", które na to nie pozwala. Mówiąc wprost, nie pozwalamy sobie być spełnieni. Spełnienie nie ma przecież jakiejś specjalnej formy. Kto decyduje o tym, co trzeba zrobić żeby być spełnionym? Ile punktów trzeba nabić? Kultura. Rozluźnij się, puść te oczekiwania, daj sobie spokój. Bez kultury nie ma raju, na który trzeba zapracować, ani piekła którego trzeba się bać.
Zaaplikuj to oczywiste wnioskowanie, a spełnienie ujawni się samo.

Rozumiem, o czym piszesz. Ale uważam, że popełniasz błąd. Widać go choćby w tym, że uparcie ignorujesz moje przykłady ze zwierzętami, niemowlętami, sytuacje, gdzie odczuć nie da się wiązać z kulturą. Najwyraźniej nie wiesz, co z problemem zrobić, więc próbujesz go pominąć. Ale problem od pominięcia go się nie rozwiąże.
Masz jakąś część racji, że kultura oferuje nam jakąś propozycję dla spełniania się. Czasem lepszą, czasem gorszą, czasem zupełnie bałamutną. Kto się da naciągnąć w nabijanie punktów, ten będzie zrobiony (przez kulturę) w durnia.
Ale czy z tego wynika, że nie ma raju, ani piekła, że wszystko, o czym tu rozmawiamy jest kulturą?...
Wg mnie - NIE.
Istnieją nieprzekraczalne, nie wynikające z kultury mechanizmy JA, które będą jednakowe niezależnie od kultury. Te mechanizmy mogą funkcjonować harmonijnie, ale mogą też siać zamęt i cierpienie.
Ja chce wiedzieć kim jest.
Ja pyta się o swoją wartość w ogólnym, ponadkulturowym sensie.
Ja musi jakoś odnaleźć granicę pomiędzy tym co w nim w środku, a tym co na zewnątrz.
Pewnie myślimy i innym Ja. Jak zdążyłem się zorientować z kontekstu, Twoje Ja, to bardziej ego, niż to o czym jak piszę. Ale mi nie chodzi o ego, choć z ego ma pewien funkcjonalny związek.

Rozumiem, o czym piszesz. Ale uważam, że popełniasz błąd. Widać go choćby w tym, że uparcie ignorujesz moje przykłady ze zwierzętami, niemowlętami, sytuacje, gdzie odczuć nie da się wiązać z kulturą.
Istnieją nieprzekraczalne, nie wynikające z kultury mechanizmy JA, które będą jednakowe niezależnie od kultury.
Jakie to mechanizmy? Wszystko co uchwycisz przez rozum jest kulturą, to oczywiste. To co próbujesz uchwycić jest już kulturą, bo mechanizm chwytania i zdolność tworzenia obiektów jest mechanizmem kultury. Obiektowość, jako cecha, jest efektem kultury! Nie jest możliwe uchwycenie czegoś bez użycia kultury, bo sama obiektowość implikuje kulturę.

Pozostaje ci nadzieja, że jest coś czego jeszcze nie znalazłeś, ale kiedyś znajdziesz. To właśnie nakręca, i jest nakręcane przez twoje "ja".

Normalny człowiek: normalny człowiek idzie i pracuje czy się uczy, a ja jakoś próbuję lawirować, szukać na forach. Czy to nie jest jedna wielka pomyłka. Co masz do zaoferowania, prócz słów?
Zapytam wprost: czy jest jakiś sposób wyjścia poza ten schemat kultury, w który zostałem wpakowany?
Alternatywa dla młodego człowieka: pracujesz, albo studiujesz.
Nie widzę z tego wyjścia.
A dlaczego interesuje cię jakieś wyjście? Takie zainteresowanie to też nabyta kultura. Z nikąd się to nie wzieło.

Pytań i odpowiedzi pozornie wiele, ale dla mnie pytanie jest ciągle jedno i to samo. Kiedy szukam odpowiedzi na twoje pytania, nie znajduję żadnych (słownych) odpowiedzi.

Jakie to mechanizmy? Wszystko co uchwycisz przez rozum jest kulturą, to oczywiste. To co próbujesz uchwycić jest już kulturą, bo mechanizm chwytania i zdolność tworzenia obiektów jest mechanizmem kultury. Obiektowość, jako cecha, jest efektem kultury! Nie jest możliwe uchwycenie czegoś bez użycia kultury, bo sama obiektowość implikuje kulturę.

Pozostaje ci nadzieja, że jest coś czego jeszcze nie znalazłeś, ale kiedyś znajdziesz. To właśnie nakręca, i jest nakręcane przez twoje "ja".

Lew doganiający swój OBIEKT - antylopę, czyni to z powodu kultury?...

Nie wiem dlaczego do jednego worka wrzucasz (utożsamiasz) dwa osobne aspekty:
ludzki opis - ten, owszem, jest zazwyczaj mechanizmem wziętym z kultury
samą mechanikę zdarzenia (np. postrzeganie otoczenia przez lwa), która z kulturą nie ma nic wspólnego.
Obiektowość nie jest żadnym efektem kultury, ale niezbędnym aspektem postrzegania. Bez wyodrębnienia czegoś jako obiekt, umysł nie byłby w stanie dokonywać operacji poznawczych (pamięć, projekcja na przyszłość) na otaczającej go rzeczywistości. I jest tak już od poziomu stułbi, albo pantofelka.

Nie wiem, gdzie to wyjaśniłeś, ale ja nie dostrzegłem takiego wyjaśnienia. Być może dałeś jakąś sugestię w tę stronę, ale była to trudna do uchwycenia i powiązania z pytaniem sugestia. Ja w każdym razie nie załapałem odpowiedzi na pytanie: jak (sensownie!) łączysz kulturowość z postrzeganiem zwierząt i niemowląt.
Kori,
Problem z odpowiedzą jest taki, że przeszkadza ona w rozwiązaniu problemu, który ma adresować. Swego rodzaju paradoks. No, ale niech będzie.

To czego szukasz ujawni się wtedy, kiedy zrozumiesz że nie ma czegoś takiego.

Lew doganiający swój OBIEKT - antylopę, czyni to z powodu kultury?...
samą mechanikę zdarzenia (np. postrzeganie otoczenia przez lwa), która z kulturą nie ma nic wspólnego.
Obiektowość nie jest żadnym efektem kultury, ale niezbędnym aspektem postrzegania.
Bez wyodrębnienia czegoś jako obiekt, umysł nie byłby w stanie dokonywać operacji poznawczych (pamięć, projekcja na przyszłość) na otaczającej go rzeczywistości.
I jest tak już od poziomu stułbi, albo pantofelka.
łączysz kulturowość z postrzeganiem zwierząt i niemowląt.
Żadne z nich nie operuje jako kultura. Dla niemowlaga nie ma niemowlaka, dla zwierząt nie ma zwierząt. Takie obiekty nie figurują w ich świadomości, bo to obiekty kulturowe.

Widzę, że zaczynasz mi odpływać i dyskusja zaczyna się wypalać. No, ale taki jest los każdej dyskusji.

Lew doganiający swój OBIEKT - antylopę, czyni to z powodu kultury?...
Instrukcji zakodowanej w DNA.
DNA nie jest w stanie zakodować wszystkich możliwości w jakich znajdzie się lew - wszystkich antylop, lwic, warunków pogodowych, miejsc, w których będzie lew. Lew ma z DNA jedynie instynkt i zmysły. Ale w DNA nie ma obiektowości (takiej, jaka wystarcza lwu), nie ma mnóstwa innych rzeczy, których lwiątko dopiero musi się NAUCZYĆ. Lwiątko uczy się obserwować otoczenie, reagować na potrzeby ciała, a w końcu polować.
Podobnie jest człowiekiem - on UCZY SIĘ (ale niekoniecznie z użyciem kultury) bardzo wielu mechanizmów, TWORZY JE dla swojego umysłu, być może w sposób niepowtarzalny, a na pewno indywidualny. Kultura jest tylko jednym z wielu nauczycieli. Może nawet nie pierwszym na liście pod względem znaczenia dla życia.
Przykłady ludzi wyrzuconych poza nawias kultury pokazują ogromne możliwości dostosowawcze. Sa przykłady dzieci wychowywanych przez wilki. I te dzieci radzą sobie z przeżyciem w trudnych warunkach, mimo braku dostępu do kultury.
Zupełnie więc nie rozumiem, czemu na siłę wciskasz ową kulturę do tych sytuacji, które ewidentnie pokazują inne źródło dla motywacji, działań człowieka.

DNA nie jest w stanie zakodować wszystkich możliwości w jakich znajdzie się lew - wszystkich antylop, lwic, warunków pogodowych, miejsc, w których będzie lew. Lew ma z DNA jedynie instynkt i zmysły. Ale w DNA nie ma obiektowości (takiej, jaka wystarcza lwu), nie ma mnóstwa innych rzeczy, których lwiątko dopiero musi się NAUCZYĆ. Lwiątko uczy się obserwować otoczenie, reagować na potrzeby ciała, a w końcu polować.
Podobnie jest człowiekiem - on UCZY SIĘ (ale niekoniecznie z użyciem kultury) bardzo wielu mechanizmów, TWORZY JE dla swojego umysłu, być może w sposób niepowtarzalny, a na pewno indywidualny. Kultura jest tylko jednym z wielu nauczycieli. Może nawet nie pierwszym na liście pod względem znaczenia dla życia.
I te dzieci radzą sobie z przeżyciem w trudnych warunkach, mimo braku dostępu do kultury.
Zupełnie więc nie rozumiem, czemu na siłę wciskasz ową kulturę do tych sytuacji, które ewidentnie pokazują inne źródło dla motywacji, działań człowieka.
Musisz się bardziej skupić i czytać dokładniej to co piszę, żeby zrozumieć o co chodzi. Strasznie dużo pomijasz, a później ci tego brakuje.

DNA nie jest w stanie zakodować wszystkich możliwości w jakich znajdzie się lew - wszystkich antylop, lwic, warunków pogodowych, miejsc, w których będzie lew. Lew ma z DNA jedynie instynkt i zmysły. Ale w DNA nie ma obiektowości (takiej, jaka wystarcza lwu), nie ma mnóstwa innych rzeczy, których lwiątko dopiero musi się NAUCZYĆ. Lwiątko uczy się obserwować otoczenie, reagować na potrzeby ciała, a w końcu polować.
Dlatego napisałem ci o patyku i kocie. Dalej jest tylko uczenie się poprzez odruch Pavlova.
...
Musisz się bardziej skupić i czytać dokładniej to co piszę, żeby zrozumieć o co chodzi. Strasznie dużo pomijasz, a później ci tego brakuje.
Zrzucasz na mnie zaawansowane domyślenie się, o co ci chodzi. Tutaj rzucisz Pawłowem, tutaj kotem. Uważam się za osobę względnie bystrą, więc mam nadzieję, że się będę w stanie domyślić w jakimś zakresie, co chcesz przekazać. Ale moje możliwości w tym zakresie mają swoje granice.
Aby się dogadać, powinieneś jakoś precyzyjniej opisać te obszary, w których najwyraźniej brakuje zrozumienia. Ja widzę wyraźny rozdźwięk w Twoich poglądach pomiędzy deklarowanym bardzo silnym akcentowaniem roli kultury, a tym co wiem i Ty to czasem - jakby mimochodem - wspominasz.

Konkretnie
W sensownej dyskusji nie wystarczy rzucić hasło "odruch Pawłowa", albo "neurony lustrzane". Co z tego, że odruch Pawłowa?... Co z tego, że są te neurony?... - Opisują pewne mechanizmy uczenia się. Ale gdzie tu przełożenie na koncepcję filozoficzną.
Jak ten odruch Pawłowa (albo te neurony) miałby potwierdzać, to co wcześniej napisałeś?
- ja tego nie wiem. Dla mnie te przykłady są kompletnie neutralne względem tego, co wcześniej pisałeś.
Nie umiem zinterpretować takiego przekazu, w którym pewne luźne elementy, gdzieś tam zawieszone sobie pod sufitem myśli mają jakoby coś potwierdzać. A ja nawet nie wiem, co właściwie miałyby potwierdzać. Tu mam sobie coś poczytać, tu mam się zapoznać - ale jaki z tego miałby być wniosek?...
Jest taki (Twój) wniosek, czy chodzi Ci tylko, abym po owym przeczytaniu miał większą erudycję?... Wtedy na jakiś czas się odczepię od tej dyskusji i będziesz miał spokój?...
Wuj parę razy pisał o tym, że argument w stylu poczytaj sobie X-a to żaden w istocie argument. Nawet jak go sobie poczytam, to dalej pozostanie do wyjaśnienia kwestia o co chodziło w kontekście owego poczytania. A chyba da się to jakoś (względnie jasno) opisać?... Mam nadzieję.
Czas chyba na jakieś w miarę uporządkowane przedstawienie Twojego poglądu. Bo domyślam się (po trudach chyba ten wniosek da się wyprowadzić), że już nie twierdzisz, że wszystko jest efektem kultury.
To gdzie zakreślasz granicę pomiędzy kulturą, a...
No właśnie - nazwij to, co nie jest kulturą (po Twojemu).
Ja twierdzę - że kultura jest w istocie dość "wysokopoziomowym" modyfikatorem. Ważnym dla życia w społeczeństwie, ale patrząc od strony jestestwa człowieka, to tylko takie "ubranko". A ja zmierzam do rozgryzienia właśnie tego co pod kulturą.
Twoje wyjaśnienia mi "pływają". Właściwie to nie do końca wiadomo, co twierdzisz, tylko rzucasz luźne skojarzenia, nie zakreślając w sposób zrozumiały granic swojego rozumowania.

A ja nawet nie wiem, co właściwie miałyby potwierdzać. Tu mam sobie coś poczytać, tu mam się zapoznać - ale jaki z tego miałby być wniosek?...
Jest taki (Twój) wniosek, czy chodzi Ci tylko, abym po owym przeczytaniu miał większą erudycję?... Wtedy na jakiś czas się odczepię od tej dyskusji i będziesz miał spokój?...
Nawet jak go sobie poczytam, to dalej pozostanie do wyjaśnienia kwestia o co chodziło w kontekście owego poczytania. A chyba da się to jakoś (względnie jasno) opisać?... Mam nadzieję.
Czas chyba na jakieś w miarę uporządkowane przedstawienie Twojego poglądu. Bo domyślam się (po trudach chyba ten wniosek da się wyprowadzić), że już nie twierdzisz, że wszystko jest efektem kultury.
To gdzie zakreślasz granicę pomiędzy kulturą, a...
No właśnie - nazwij to, co nie jest kulturą (po Twojemu)

Ja twierdzę - że kultura jest w istocie dość "wysokopoziomowym" modyfikatorem. Ważnym dla życia w społeczeństwie, ale patrząc od strony jestestwa człowieka, to tylko takie "ubranko". A ja zmierzam do rozgryzienia właśnie tego co pod kulturą.
Twoje wyjaśnienia mi "pływają". Właściwie to nie do końca wiadomo, co twierdzisz, tylko rzucasz luźne skojarzenia, nie zakreślając w sposób zrozumiały granic swojego rozumowania.
Z naszej perspektywy, wszystko to kultura. To twierdzę. Jeśli nie wierzysz, spróbuj bez uzywania kultury, znaleźć coś co kulturą nie jest.
PS. nazwa "Drzewo poznania dobra i zła" jest niejasnym tłumaczeniem. Określenie "dobro i zło" to przeciwieństwa, które tak zestawiano, aby równoczesnie wyrazić rozróżnienie i całość. "Dobro i zło" w tym zwrocie (tov wa-ra) znaczy "wszystko".
Adam i Ewa (człowiek) zjadł owoc (a raczej grzyba) i poznał wszystko (kulturę).

Z naszej perspektywy, wszystko to kultura. To twierdzę. Jeśli nie wierzysz, spróbuj bez uzywania kultury, znaleźć coś co kulturą nie jest.
PS. nazwa "Drzewo poznania dobra i zła" jest niejasnym tłumaczeniem. Określenie "dobro i zło" to przeciwieństwa, które tak zestawiano, aby równoczesnie wyrazić rozróżnienie i całość. "Dobro i zło" w tym zwrocie (tov wa-ra) znaczy "wszystko".
Adam i Ewa (człowiek) zjadł owoc (a raczej grzyba) i poznał wszystko (kulturę).

Bez używania kultury nie jestem w stanie (np. z Tobą) się skomunikować. To fakt. Ale komunikacja to jedna sprawa, działanie, funkcjonowanie na poziomie PRYWATNYM to druga.
Piszę to zapewne z innej perspektywy, niż założyłeś. Ja mam swój wewnętrzny świat, który wydaje mi się o wiele bardziej złożony, niż to co kultura dała. Obserwuję na co dzień ogromne ilości sytuacji, w których właśnie kultura się "załamuje", tzn. prowadzi do celów sprzecznych z intuicją (bo to ostatecznie jakoś intuicja decyduje, co człowiek uzna za właściwe sobie). Ale intuicja sama z siebie też nie daje spełnienia, nie zapewnia satysfakcjonującego rozwiązania. Raz, że - faktycznie, tu się z Tobą zgadzam - trudno jest jej oderwać się od kultury, a dwa że intuicja nie startuje od idealnego zestawu początkowego, tylko sama musi się jakoś doskonalić.
Intuicja jednak sięga znacznie głębiej (w jestestwo, w niezbadaną naturę rzeczy), niż to może wskazać kultura.
Oczywiście, jeśli dobrze rozumiem Twoje stanowisko, za chwilę powiesz, że intuicja też wszystko buduje na kulturze. I tu diagnozuję podstawową rozbieżność między nami - wg mnie kultura pełni tu raczej rolę ozdobnika, zewnętrznego stroju, a nie istoty sprawy. Intuicja jest blisko z pierwocinami myśli (nieuchwytnymi przez kulturę), z "matematyczną" istotą rzeczy. Intuicja "klei" składniki kulturowe, sama nie będąc kulturą. Kultura jedynie ją "trąca", zmuszając do "okazywania się". Mnie to ciekawi w pierwszym rzędzie.

PS
Termin "intuicja" traktuję w moim tekście szerzej, niż to normalnie jest rozumiane. Należy intuicję w zwykłym sensie rozumieć jako pewną bramę, kierunek wyjściowych poszukiwań dla pojęcia.
Właściwie ta moja Intuicja_MD = intuicja_tradycyjnie + wszystko_to_co_poza_oczywistym_konkretem_powstaje

Mnie to ciekawi w pierwszym rzędzie.
Ok.