ďťż

Wielkie słowa

Baza znalezionych fraz

polsk riksdag

Będzie bardzo trywialnie o wielkich słowach, ale za to pokażemy, że połowa problemów filozofii to bzdety.

1. Doświadczamy przed poznaniem języka
2. Język poznajemy poprzez doświadczenia, dopiero później przez kompozycję znanych już pojęć
3. Zatem nauka przebiega na zasadzie pytania "co możemy powiedzieć o danym doświadczeniu" (dziecko pyta "co to", potem testuje różne wypowiedzi, te są korygowane, albo wolno coś powiedzieć, albo powiedzenie czegoś jest niewłaściwe)

4. Nie uczymy się języka przez definicje. Definicja nowego terminu przez inne to już tylko stworzenie wyrażenia bliskoznacznego.
5. Wielkie słowa to istnienie, prawda, rzeczywistość i inne. Jeśli umiemy powiedzieć, czym jest prawda, bez użycia słowa prawda - to wystarczy do komunikacji. Stworzenie tego słowa, głoskowego/literowego zlepku, nie jest konieczne, najwyżej pozwala skrócić wypowiedź.
6. Nie ma sensu definiowanie przez terminy trudniejsze terminów łatwiejszych
7. Wielkie słowa są łatwe.

Nie wydaje mi się, by którykolwiek punkt poza 7 wymagał rozwinięcia, mam wrażenie, że wszystko jest już skrajnie trywialne.
Gdy zapytamy chłopa, czym jest relacja, psem poszczuje albo widłami rzuci. Ale doskonale wie, co ma na myśli, gdy mówi, że ktoś prawdę powiedział (lub nie), że coś istnieje (lub nie), czym jest rzeczywistość.
Prosty umysł nie bawi się w definicje tego, co zna bezpośrednio! Dopiero filozofia pojęcia

8. zniekształca, wykoślawia
9. czyni niezrozumiałymi
10. stara się je odratować albo buduje dziwne konstrukcje na zwłokach własnych płodów.

Zniekształcenie widać wyraźnie na podstawie "prawdy" w relatywizmie. Wiemy, czym jest prawda. Relatywiści też doskonale wiedzą, rozpowszechniając swe poglądy jako obiektywne i słuszne. Jednocześnie jednak mimo stosowania tzw. naiwnego pojęcia prawdy kombinują z innym, zrelatywizowanym do podmiotu.
Niezrozumiałość widać na przykładzie "istnienia". Co tu się wyrabiało w wątkach o istnieniu! Aż zęby bolą. Przeróżne machinacje, które tak naprawdę nie dały żadnego wyjaśnienia, o wiele łatwiej przychodzi nam powiedzieć, że coś istnieje, niż sprawdzić/określić/ustalić warunki, przez które mielibyśmy istnienie rozumieć. Nie mówiąc już o tym, że te warunki są dobrane tak, by dopasować "istnienie" do poglądów twórcy definicji na temat tego, co istnieje. Krasnoludki są dyskryminowane nieustannie.
Powstaje "intersubiektywna sprawdzalność", która nie jest niczym innym jak dawnym obiektywizmem, tylko słowa "obiektywizm" nie można już użyć, bo się je wykoślawiło.

Pisałem o tym, jakie JEST w swej istocie nasze doświadczenie kota. Dziecko widzi kota z pewnego kierunku. Potem innego kota z innej strony. Czasem dotknie kota. I o tych doświadczeniach uczy się mówić "kot". Nie ma nigdy dostępu do jakiejś pozawrażeniowej rzeczywistości - rzeczywistością nazywać będzie ogół wrażeń (dopiero później przez filozofów pojęcie to wykoślawi).
Mamy tylko własne doświadczenia, które w swej istocie nie sięgają daleko. Jeśli filozof wmawia innym, że obiektywizm/prawda sięgają za daleko, jest to jest własne przekłamanie. Filozofia bawi się w krytykę tych wielkich słów, gdy wcześniej przemontuje im definicje na zbyt daleko idące. Natomiast wystarczy zauważyć, że i o kocie myślimy metafizycznie, gdy zakładamy, że jest go więcej, niż kiedykolwiek mogliśmy poznać.

Doświadczamy czegoś i uczymy się, że to właśnie jest prawdą. Doświadczamy czegoś i uczymy się, że to właśnie jest kotem. Doświadczamy czegoś i uczymy się, że to właśnie jest rzeczywistością.
Doświadczamy czegoś i uczymy się, że to właśnie jest istnieniem.

A zlekceważenie danego nam już znaczenia przez próby wyszukania w książkach filozoficznych przeróżnych karykatur i zniekształceń, naprawdę nikomu nic nie daje. Tworzą się różne teorie poronne w rodzaju relatywizmu, bez znaczenia dla rozwoju myśli.

11. Wielkie słowa są przedmiotem dociekań filozofii jedynie dla ich wielkości, a nie wiem, czy to nie wielkość pozorna, czy nie chodzi czasem o przeświadczenie o ich wielkości odziedziczone po jakimś Arystotelesie. Kotem filozofia się nie zajmuje, bo kot, jaki jest, każdy widzi. Filozofia mieści się więc pomiędzy banałami (bo wszelkie teorie filozoficzne i tak są przedstawione z założeniem istnienia obiektywnej prawdy w świecie filozoficznych teorii, a to naiwne przecież), a sprzecznościami i dywagacjami zupełnie jałowymi.

Przy okazji możecie dać inne wielkie słowa, którymi zajmują się filozofowie. Ciekawi mnie, czy jakieś nie będzie ani jasne dla chłopa z jakiejś wsi zapadłej, ani nie będzie łamańcem jakimś z różnych języków zapożyczonym, wprowadzonym dla pozorów naukowości.



Prosty umysł nie bawi się w definicje tego, co zna bezpośrednio! Dopiero filozofia pojęcia

8. zniekształca, wykoślawia
9. czyni niezrozumiałymi
10. stara się je odratować albo buduje dziwne konstrukcje na zwłokach własnych płodów.

Zniekształcenie widać wyraźnie na podstawie "prawdy" w relatywizmie. Wiemy, czym jest prawda. Relatywiści też doskonale wiedzą, rozpowszechniając swe poglądy jako obiektywne i słuszne. Jednocześnie jednak mimo stosowania tzw. naiwnego pojęcia prawdy kombinują z innym, zrelatywizowanym do podmiotu.
Niezrozumiałość widać na przykładzie "istnienia". Co tu się wyrabiało w wątkach o istnieniu! Aż zęby bolą. Przeróżne machinacje, które tak naprawdę nie dały żadnego wyjaśnienia, o wiele łatwiej przychodzi nam powiedzieć, że coś istnieje, niż sprawdzić/określić/ustalić warunki, przez które mielibyśmy istnienie rozumieć. Nie mówiąc już o tym, że te warunki są dobrane tak, by dopasować "istnienie" do poglądów twórcy definicji na temat tego, co istnieje. Krasnoludki są dyskryminowane nieustannie.
Powstaje "intersubiektywna sprawdzalność", która nie jest niczym innym jak dawnym obiektywizmem, tylko słowa "obiektywizm" nie można już użyć, bo się je wykoślawiło.

Rozumiem, że głównym wielkim słowem na tapecie jest "prawda". Ale to co napisze odniesie się nie tylko do tego pojęcia.
Filozofowie zauważyli, że warto użyć terminu "prawda", aby zróżnicować dwie sytuacje związane z odbiorem jakiejś informacji, przedstawienia jakiegoś modelu nakierowania się na jakieś działanie:
1. ktoś czuje się oszukany, wprowadzony w maliny, dokonuje błędnych zaszeregowań rzeczywistości
2. wszystko jako tako się zgadza.
Gdyby nie było pomyłek, kłamstw, błędnych modeli, nie istniałaby potrzeba pojęcia "prawda". Ale rzeczywistość nam się pokomplikowała. I filozofowie mają nad czym się głowić. I jest sens mówić o "prawdzie" i "fałszu", bo mamy ogromną wolność w rozumieniu świata i przekazywaniu go innym. Ta wolność jest oczywiście w jakimś stopniu przekleństwem.
Ale w każdym razie, zdarza się, że warto jest komuś przekazać sugestię, że dany przekaz prowadzi w poprawnym kierunku, a inny nie. I wtedy używa się tych wielkich pojęć prawdy i fałszu. Oczywiście nie zawsze owo przyporządkowanie będzie łatwe, czy w ogóle możliwe do wykonania, ale są sytuacje, że to bardzo dobrze się sprawdza, albo przynajmniej jakoś tam wiadomo, o co co chodzi.
O prawdziwości MÓWIMY.

Doświadczamy przeróżnych różności, nazywamy je (zaczynamy od pytania "co to?" ze wskazaniem palcem, potem nieco się proces automatyzuje) i wiemy, jak wiązać mówienie z doświadczeniem.
Jeśli na przykład obserwujemy polityków, porównujemy ich słowa na temat X z naszymi doświadczeniami X, otrzymujemy w wyniku kolejne doświadczenie, któremu jest przypisane stwierdzenie "Fałsz totalny, kpina z ludzi".

Prawdziwość zdania nie jest własnością zdania. To znaczy nie jest w tym sensie, w jakim poza nami miałby istnieć jakiś język, jakiś metajęzyk i inne głupoty. Jestem człowiekiem, mam wpojone pewne (nieformalne) reguły tworzenia wypowiedzi i zestaw wspomnień, wiedzy nabytej na podstawie wypowiedzi. Pamiętam, że "poszedłem" a nie "poszłem", ale zarazem pozwolę sobie na neologizm. To jest mój język, nie zaś "polski" (językoznawcy chcą tylko politycznie ludzi skleić pod państwowe granice, stąd wyróżnianie narodowych języków). Ktoś może mówić na tyle podobnie, że mnie odbiera, ale ten temat na kiedyś zostawię. Doświadczenia językowe są doświadczeniami takimi samymi, jak wszelkie inne. Doświadczamy i w znanym sobie języku przypisujemy tym doświadczeniom wypowiedzi. W strasznie banalny sposób, zawsze chodzi o to, co (czyli: jaka wypowiedź) może zostać powiązana z tym, co jest dane (czyli z moim doświadczeniem).

I tak wypowiedź "o świecie" jest reakcją poprzez subiektywny język na doświadczenie, i tak wypowiedź "o prawdziwości stwierdzenia" jest podobną (do bólu) reakcją.

Nie ma różnic.

O istnieniu pomyślałem w pociągu i mnie brzuch rozbolał. Wszelkie przygłupie definicje (bo nie chodzi mi tylko o "prawdę", a o przeróżne filozoficzne wielkie słowa, czyli te, wokoło których skupiają się dociekania "myślicieli") muszą zakładać istnienie. Każdy rzeczownik, czy określenie przedmiotu czy abstrakcji, ma mówić o czymś, odwołać do doświadczenia. Musimy mieć doświadczenie, czyli inaczej mówiąc (ale mówiąc dokładnie to samo) doświadczenia muszą istnieć. Jeśli mówimy o JAKIEJKOLWIEK relacji wypowiedzi z przedmiotem, która ma zachodzić dla "istnienia", to potrzebujemy istnienia tej relacji.
W ogóle w jakim sensie relacji? Niech mi ktoś grzecznie wyjaśni, jak bez założenia, że wiemy czym jest "istnieć" opisać relację.
Bo na pewno nie w teorii zbiorów. Trzeba pominąć wszystko, co mogłoby "być" czyli "istnieć", psychikę własną, zdolność obserwacji, zbiory, ich elementy. Ktoś po takim pomijaniu widzi jeszcze relacje?
Wielki w tych słowach pic na wodę i ciemnota filozoficzna. Wieki lania wody.

1. Doświadczamy przed poznaniem języka
2. Język poznajemy poprzez doświadczenia, dopiero później przez kompozycję znanych już pojęć
3. Zatem nauka przebiega na zasadzie pytania "co możemy powiedzieć o danym doświadczeniu" (dziecko pyta "co to", potem testuje różne wypowiedzi, te są korygowane, albo wolno coś powiedzieć, albo powiedzenie czegoś jest niewłaściwe)

4. Nie uczymy się języka przez definicje. Definicja nowego terminu przez inne to już tylko stworzenie wyrażenia bliskoznacznego.
5. Wielkie słowa to istnienie, prawda, rzeczywistość i inne. Jeśli umiemy powiedzieć, czym jest prawda, bez użycia słowa prawda - to wystarczy do komunikacji. Stworzenie tego słowa, głoskowego/literowego zlepku, nie jest konieczne, najwyżej pozwala skrócić wypowiedź.
6. Nie ma sensu definiowanie przez terminy trudniejsze terminów łatwiejszych
7. Wielkie słowa są łatwe.

Prosty umysł nie bawi się w definicje tego, co zna bezpośrednio! Dopiero filozofia pojęcia

8. zniekształca, wykoślawia
9. czyni niezrozumiałymi
10. stara się je odratować albo buduje dziwne konstrukcje na zwłokach własnych płodów.

Wiemy, czym jest prawda.
Niezrozumiałość widać na przykładzie "istnienia".
Pisałem o tym, jakie JEST w swej istocie nasze doświadczenie kota. Dziecko widzi kota z pewnego kierunku. Potem innego kota z innej strony. Czasem dotknie kota. I o tych doświadczeniach uczy się mówić "kot". Nie ma nigdy dostępu do jakiejś pozawrażeniowej rzeczywistości - rzeczywistością nazywać będzie ogół wrażeń (dopiero później przez filozofów pojęcie to wykoślawi).
Dziecko widzi kota, czyli CO? Widzisz innego człowieka - czyli CO? Widzisz kamień - czyli CO?

Tak, doświadczenie definiuje znaczenie słowa "istnienie" w tych kontekstach. Ale jeśli się nie zastanowić, CO ono tak naprawdę definiuje, to człowiek jest jak dziecko we mgle. A jeśli się zastanowić, to dochodzi się do prostych i ważnych wniosków. Niestety, nie wolnych od relatywizmu. Ale za to uwalniających od różnych ideologii odwołujących się właśnie do ludzkiego bezkrytycyzmu. I będących wciąż ze sobą w konflikcie. Człowiek o "prostym umyśle" nieubłaganie wpada w sidła tej ideologii, która jest najsilniejsza w jego otoczeniu... dnia Wto 15:43, 04 Paź 2011, w całości zmieniany 1 raz




Nie. Filozoficzna analiza jest niezbędna do tego, żeby z chaosu doświadczeń wydobyć porządek pozwalający w świadomy sposób iść przez życie.


Wiemy, czym jest prawda.

Czym?


Niezrozumiałość widać na przykładzie "istnienia".

Co to jest więc "istnienie"?


Dziecko widzi kota, czyli CO? Widzisz innego człowieka - czyli CO? Widzisz kamień - czyli CO?


Tak, doświadczenie definiuje znaczenie słowa "istnienie" w tych kontekstach. Ale jeśli się nie zastanowić, CO ono tak naprawdę definiuje, to człowiek jest jak dziecko we mgle. A jeśli się zastanowić, to dochodzi się do prostych i ważnych wniosków. Niestety, nie wolnych od relatywizmu. Ale za to uwalniających od różnych ideologii odwołujących się właśnie do ludzkiego bezkrytycyzmu. I będących wciąż ze sobą w konflikcie. Człowiek o "prostym umyśle" nieubłaganie wpada w sidła tej ideologii, która jest najsilniejsza w jego otoczeniu...


Słowo NIE MA znaczenia obiektywnie.

Słowo to kreseczki. Pionowe, ukośne, proste, pokręcone, różne. Kreseczki. Dźwięki. Buczenia, mlaskania, pykania i pomruki. Dźwięki. Kreseczki i dźwięki. Żaden obiekt (jeśli w ogóle świat jest podzielony na obiekty) w żadnym świecie nie jest bezwzględnie czy obiektywnie przypisany do pewnych kreseczek i dźwięków.

Gdy piszę "istnienie", piszę kreseczki. Gdy mówię, wydaję dźwięki. Jeśli słowo ma mieć treść, mam ją wtedy w umyśle.
Liczę, że jest jakiś rozmówca, że ma umysł i mu się tam pojawi coś podobnego do mojego doświadczenia. Koniec.

Ja wiem, co to "istnieć" dla mnie. Nie wiem, co to "istnieć" dla kogoś, ale gdy rozmawiam, mówię, piszę i przekonuję się w tysiącach sytuacji, że jestem zrozumiany (na ile mogę to ocenić nie znając treści drugiego umysłu), wierzę, że to istnienie jest dostatecznie podobne. I już.
Istnienie to tylko słowo. Nie jesteśmy ograniczeni w nazywaniu tymi kreseczkami i dźwiękami - możemy sobie sami WYBRAĆ fragment rzeczywistości, który chcemy tak nazwać. Możemy wybrać ściśle lub mniej ściśle, ale to będzie WYBÓR.
Zatem nie odnajdujesz treści słowa "istnienie", a tworzysz tę treść za każdym razem, gdy odchodzisz od intuicyjnego (i w przybliżeniu wspólnego nam) rozumienia w stronę rozumienia ścisłego ale wykluczającego już komunikację.

Możesz bardzo ściśle stworzyć pXrawdę i iXstnienie, twórz sobie tyle pojęć, ile potrzebujesz. Mam tylko prośbę - nie zmieniaj znaczeń, jasnych i użytecznych, już istniejącym słowom. Jeśli potrzebujesz dla ścisłości, porządkowania myśli i stosowania formalnych reguł mieć nazwy - nadawaj nowe nazwy.

Natomiast w większości zastosowań będą to nazwy bezużyteczne.
Gdy pytamy, czy istnieją krasnoludki, pytamy tylko, czy jakieś małe krasne świry biegają po lesie, mają małe ciałka, żyją w grzybach albo rywalizują z Legolasami. Jest to jasne.
Gdy pytamy o istnienie bytów, funkcji, bogów, COŚ już rozumiemy, wiemy, o co pytamy (bo ważna jest dla nas odpowiedź na naszą treść psychiczną!).
Jeśli zaś stworzysz iXstnienie, czy będzie kogoś obchodzić w ogóle, co iXstnieje? Czy krasnoludki, bogowie, funkcje wyboru iXstnieją? Moim zdaniem nikt nie potrzebuje odpowiedzi na te pytania.

Filozofia ma swoje zwyczaje. Nauki też. Matematykę się wciąż wykłada systemem "definicje, lematy, twierdzenia, wnioski", choć jest to system zupełnie niepodobny do drogi samodzielnego poznawania matematyki, niepodobny do mechanizmu odkrycia naukowego. Podobnie w filozofii jest zwyczaj udawania, że się UŚCIŚLA, to znaczy próbuje LEPIEJ ZROZUMIEĆ pewne kwestie, gdy w rzeczywistości ZMIENIA SIĘ ZNACZENIE, czasem na jakieś znaczenie bezużyteczne i niefunkcjonalne, by było łatwo coś badać, albo by formułować jakieś wnioski, których się nie da zastosować do rzeczywistości.

Co zresztą widać w dyskusjach tutaj.

Krasnoludki są lekceważone notorycznie. Choć ich nie ma, wiemy, czym mają być. Choć nie uzgadnialiśmy definicji (czy są w ogóle ssakami?), pytamy, czy istnieją. Choć nie wiemy o nich nic i nie wierzymy, że się dowiemy, to jednocześnie dopasowujemy bardzo konkretnie i jasno płaszczyznę istnienia, chcemy, by krasnoludki istniały dokładnie tak, jak istnieją jaszczurki. By się je dało w lesie oglądać, łapać, wyrywać im kończyny, by można było upiec głupie krasnale na ogniu i nakręcić świetny program survivalowy dla jakiejś telewizji.
Pełne jest zrozumienie pozbawione definicji, świetną czuć zmowę, że iXstnienie mamy tak komponować, by krasnoludki nie iXstniały.
To proste dopasowanie definicji do aktualnej potrzeby. Ba, to wręcz skomponowanie nowego znaczenia w celach politycznych!
Pół mojego życia temu terroryzm był walką przez zastraszanie, był zbrojnym wymuszaniem. Dziś definicja jest zmieniona radykalnie, bo terrorystami nie mogą być rządy, terrorystami nie możemy być my, gdy stawiamy ultimatum, gdy grozimy bombardowaniem, gdy nasze wojska się koncentrują przy granicy.
Jeśli "iXstnienie" jest dopasowywane do tego, czemu chcemy przypisać istnienie (bez X), to jest to tylko płytka polityczna/religijna/światopoglądowa walka.
Innymi słowy - jesli już z góry wiemy, co ma istnieć, a co nie, i pod to skomponujemy definicję, to definicja ta będzie bezużyteczna (bo wiedzieliśmy z góry) i nieuczciwa (bo jedyne, do czego może posłużyć, to walka). Zmiana znaczenia spowoduje jedynie kłopoty z komunikacją.
Można istnienie zdefiniować przez inne własności. Śmieszne to będzie, bo te własności w najnormalniejszy sposób muszą istnieć.
Trzeci sposób to odkrycie, czym też istnienie jest w świecie. Oczywiście to nie jest coś, co da się odkryć.

Zupełnie w tych wątkach nie zauważasz roli człowieka, który nazywa dla siebie, wybiera, decyduje, interpretuje, komunikuje się.
Nie ma obiektywnego odkrycia, czym ma być istnienie, jest tylko ogólnie znane znaczenie słowa "istnienie". Mgliste? Jak każda wiedza o wszystkim.

Jeśli "filozoficzną analizą" nazywasz to, co niezbędne, by z chaosu doświadczeń wydobyć porządek pozwalający w świadomy sposób iść przez życie, to masz rację, jest to niezbędne.
Jeśli zaś masz na myśli to, czym zajmują się filozofowie gdy myślą, że analizują, to nie byłeś w życiu dalej od prawdy.

Metody ścisłe nie mają wiele wspólnego z filozofią, nauka od dawna jest tak daleko przed filozofią nauki, że nie ryzykuje nawet strzału w plecy, choć się filozofowie niektórzy starają strzelać.
Wiemy, czym jest prawda.
Czym?
Nie wiem, jak ten słaby żart podsumować.
Niezrozumiałość widać na przykładzie "istnienia".
Co to jest więc "istnienie"?
Czytałeś w ogóle mój post, na który odpowiadasz?
Dzieci i ludzie ze wsi wiedzą, co to jest prawda i istnienie.
Pardon, nie zajmuję się pisaniem definicji, które nic nie wyjaśniają, niczego nie dają, niczego nie uściślają a tylko nieporadnie gonią za tym, co wiadome.
Nie możesz natomiast zdefiniować tego, co znasz z życia.
Dziecko widzi kota, czyli CO? Widzisz innego człowieka - czyli CO? Widzisz kamień - czyli CO?
Jak kiedyś będziemy na jednej ulicy, to pokażę.
Słowo NIE MA znaczenia obiektywnie.

Słowo to kreseczki.

Zupełnie w tych wątkach nie zauważasz roli człowieka, który nazywa dla siebie, wybiera, decyduje, interpretuje, komunikuje się.
Odnoszę dość przemożne wrażenie, że niewiele czytałeś moich postów... (To nie jest wyrzut, lecz uwaga mająca ci sugerować, że zdaje się zupełnie błędnie odczytujesz moje poglądy i moją argumentację i że być może więcej nas łączy, niż ci się w tej chwili wydaje.) dnia Śro 0:52, 05 Paź 2011, w całości zmieniany 2 razy


Ja swoją odpowiedź mam, dawałem ją zresztą na forum (i poza nim) nie raz. Możemy porównać.


Dzieci i ludzie ze wsi wiedzą, co to jest prawda i istnienie.

Ano właśnie. Tyle, że jest to wiedza na tyle nierefleksyjna, że przerabia ją na swoje dowolny agitator. Co widać gołym okiem, jeśli porówna się sposób myślenia wieśniaków pochodzących z różnych kultur i środowisk.


Pardon, nie zajmuję się pisaniem definicji, które nic nie wyjaśniają, niczego nie dają, niczego nie uściślają a tylko nieporadnie gonią za tym, co wiadome.

Wystarczy mi, że napiszesz to, co wiadome.

Zrób mi więc tę uprzejmość i odpowiedz w miarę starannie na pytanie, co to jest prawda i co to jest istnienie.


Nie możesz natomiast zdefiniować tego, co znasz z życia.

"Znać z życia" znaczy właśnie: być w stanie podać definicję, jeśli się zostanie o to poproszonym i umie się posługiwać językiem.


Dziecko widzi kota, czyli CO? Widzisz innego człowieka - czyli CO? Widzisz kamień - czyli CO?

Jak kiedyś będziemy na jednej ulicy, to pokażę.
To może być za mało. Bo to niekoniecznie wystarczy, żebym potrafił świadomie, odpowiedzialnie, refleksyjnie zdecydować, czy w fajnej zabawie w rzucanie obiektów z mostu do wody użyć mam kamień, kota, a może innego człowieka. Postrzegasz problem?


Słowo NIE MA znaczenia obiektywnie.

Słowo to kreseczki.

Niezupełnie. Obiektywne znaczenie słowa to znaczenie, które jest mu powszechnie przypisywane.


Słowo jest etykietką na szufladce pełnej treści zebranych z doświadczeń, przemyśleń, dyskusji, lektury. Szufladki takie ma każdy z nas.


Słowo języka publicznego łączy moją szufladkę z twoją szufladką.


Odnoszę dość przemożne wrażenie, że niewiele czytałeś moich postów... (To nie jest wyrzut, lecz uwaga mająca ci sugerować, że zdaje się zupełnie błędnie odczytujesz moje poglądy i moją argumentację i że być może więcej nas łączy, niż ci się w tej chwili wydaje.)


Zgadzam się, że wiele nasze poglądy łączy. Inaczej niż ja piszesz o tym, co - na ile mogę ocenić - rozumiemy podobnie.

Wiemy, czym jest prawda.
Czym? /.../ Ja swoją odpowiedź mam, dawałem ją zresztą na forum (i poza nim) nie raz. Możemy porównać.
Ja podważam zasadność tworzenia takich odpowiedzi i sensowność dodawania kolejnych, zatem nie możemy porównać. ;)
Dzieci i ludzie ze wsi wiedzą, co to jest prawda i istnienie.
Ano właśnie. Tyle, że jest to wiedza na tyle nierefleksyjna, że przerabia ją na swoje dowolny agitator. Co widać gołym okiem, jeśli porówna się sposób myślenia wieśniaków pochodzących z różnych kultur i środowisk.
Owszem. Przy tym agitacja się tu szczególnie nie różni od filozofii.
każde uściślanie jest zmianą znaczenia.
jednostkowości i człowiekowatości zauważyć nie chciałeś
Nie wiem, co i na jakiej podstawie mi zarzucasz. Ponieważ po raz kolejny stawiasz mi ten sam zarzut, podkreślasz jego wagę, ale ja po raz kolejny nie wiem, skąd go wziąłeś i czego dotyczy, zatrzymam się w tym miejscu i poproszę cię o wyjaśnienia.

(Przeczytałem twój post do końca i widzę w nim zarówno wiele wspólnych nam miejsc, kilka źródeł nierozumień werbalnych, jak i parę być może istotnych różnic w poglądach. Ale to wszystko potem. Przedtem ustalmy treść i podstawy twojego zarzutu, bo coś tutaj zupełnie nie gra.)

...
NIE MA NIC TAKIEGO, jak znaczenie powszechnie przypisywane słowu
...

Tu powieliłeś często przeze mnie krytykowany błąd językoznawczy: przekonanie, że takie byty, jak powszechne rozumienie czy ogół użytkowników języka (różny od zbioru pustego bądź jednoelementowego) w ogóle istnieją.
To bardzo silne założenie. Udowadniasz mi coś założeniem ad hoc.
...
Nie ma języka publicznego. Zdaje się językoznawcom, którzy NIE MAJĄ DOSTĘPU DO SZUFLAD, o których piszesz, że skoro ludzie piszą te same kreseczki, wskazują na ulicy te same przedmioty i wydają podobne dźwięki, to mówią jednym językiem.
W praktyce tak nie jest.

AntyWittgensteinowiec ...
Ale...
przyznam, że w dużym stopniu się z Tobą zgadzam. Nawet przeprowadziłem wcześniej parę dyskusji z Wujem - w podobnym duchu.

Choć też nie do końca się z Tobą zgadzam. Uważam, że - owszem - twierdzenie jakoby istniał jasno zdefiniowany publiczny obiekt "język", w którym istnieją jednoznaczne przyporządkowania obiektów i operandów do symboli - to twierdzenie jest założeniem zbyt optymistycznym.
Jest jednak coś innego - pewna ŚREDNIA z użycia słów w kontekście, pewne TYPOWE PRZYPISANIA słów do znaczeń i ROZMYTA, niedookreślona ich funkcjonalność w komunikowaniu się.
Ale nie zgadzam się z czymś innym. Bo problem nieokreśloności nie dotyczy tylko samego języka. W moim przekonaniu - czy z językiem, czy bez niego - nasze pojmowanie świata jest rozmyte w swojej istocie. Robili jakieś takie badania na zwierzętach (a na ludziach chyba też), że małpa miał podjąć decyzję, czy obraz który widzi na ekranie jest elipsą, czy okręgiem. I nawet to się jakoś udawało. Jednak eksperymentatorzy byli bardziej perfidni, bo przy kolejnych próbach podawali coraz bardziej okrągłe, przypominające okrąg, elipsy. W pewnym momencie doszli do granicy - pojawił się obiekt, który był "w równym stopniu" (subiektywnie dla małpy) okręgiem, jak i elipsą. Co się stało z małpą, gdy postawiono jej zadanie rozróżnienia elipsy od okręgu w tym przypadku?...
- Przeżyła załamanie nerwowe!
Przestała w ogóle podchodzić do zadań eksperymentu i była wyraźnie zdenerwowana, rozkojarzona, wytrącona z równowagi.
Jestem przekonany, że to co funkcjonuje w naszej głowie, jako myśl, też jest nieokreślone, też wciąż szukamy dla owej myśli mechanizmów wyrażania, dopasowania do świata zewnętrznego, czy do innych obiektów w umyśle. I porozumiewanie się językowe jest tu jedną z form testowania, trenowania owej myśli. Dzięki niemu myśl nabiera kształtu, ewoluuje. Jeśli umysł jest sprawny, to zwykle w stronę większej jednoznaczności, precyzji, umiejętności rozwiązywania sprzeczności, a już przynajmniej w stronę większej użyteczności w dalszych zastosowaniach.
Tak więc mamy dwie dość rozmyte, nie mające stabilnego osadzenia sfery - nasz umysł i język. Umysł ma problem ze stabilnością rozumowania, bo nie bardzo potrafi znaleźć jakieś pewne, niewzruszone obiekty, które mogłyby służyć jako punkt zaczepienia. Z kolei język jest niedookreślony przez wielość kontekstów użycia, wielość zastosowań wykonanych przez różnych ludzi.
Wyłania się z tego bardzo dynamiczny obraz.