ďťż

Dopalacze i samobójcy

Baza znalezionych fraz

polsk riksdag

Ostatnio tyle piszą, o tej pladze dopalaczy. Młodzi biorą każde świństwo (szkoda, że nie sfinstwo), żeby się odurzyć. Żeby było fajnie, żeby się wyrwać z rzeczywistości.
Niektórzy mają tej rzeczywistości na tyle dość, że w ogóle kończą ze sobą. Podobno w zeszłym roku był znowu 50% wzrost liczby samobójstw w Polsce. Ich liczba dawno przekroczyła tę związaną ze zgonami w wyniku wypadków drogowych.

Po co żyć na świecie?...
Ekonomiści mówią, że jest dobrze, bo rośnie PKB. Ale, to niech sobie to PKB samo żyje na tym pieprzonym świecie - powie niejeden samobójca. PKB dla rządu dla świata jest ważne, to jest dla nich KTOŚ, no... może COŚ - ja, ta (dla rządu mało ważna) jednostka, reprezentant tylu milionów - już nie. Więc wybór jest prosty - albo się dopalić, znieczulić, ogłupić, albo może w ogóle dać se siana z tym życiem. W końcu i tak się kiedyś skończy, więc jaka różnica, czy stanie się to teraz, czy za parę lat?...
Rząd patrzy na wskaźniki, na to, że "rynki" i "eksperci" poklepują go po plecach, mówiąc: dobrze jest, trzymacie tę swoją hołotę biedaków w garści, niewiele im dajecie, a my się dorabiamy. Dobrze jest. Tak trzymać!!!
Hołota zaś szuka sobie lepszego świata, z dala od tego świata. Lepszy świat jest w krainie chemicznego koktailu, ale też i w życiu poza granicami III RP. Niektórzy szukają go poza granicą śmierci.
Z resztą nie tylko biedacy leją z góry na powagę i wartość życia. Rozpieszczone dzieciaki nowobogackich, wyluzowane bezstresowym wychowaniem i poczuciem, że wszystko się uda, bo tata ma kasę, gotowi są rzucić wyzwanie każdej przygodzie. Bo, jak na Xboxie, czy PlayStation musi być przecież jakiś restart i wczytanie ostatnio zapisanego stanu gry dla bohatera...

Właściwie to po co żyjemy?
- czy dla tych paru fajnych chwil i niczego więcej?
- Może wszystkie te dążenia to jedno wielkie g...o. I to niezależnie od światopoglądu, bo w ateizmie i materializmie przeciętny człowiek widzi, że jest tylko mięsem armatnim dla wielkich bogatych i ustosunkowanych, zaś teizm wprost mówi, że prawdziwe życie jest dopiero na tamtym świecie. Więc po co ten świat?... No po co?
Dobra. Niektórym się chce. Oni mają nieźle. Bo się dorobili, bo wierzą w swoje szczęście, bo wierzą w opiekę Boga. A jak ktoś ani się nie dorobił, ani w nic nie wierzy, ani nawet w ogóle jest mu przyjemnie, to co ma ze sobą począć? Może wziąć jakieś świństwo, przeżyć wariackie parę godzin, a później?... Eeee, pieprzyć to całe "później".

Gdzieś jest w człowieku (albo i nie ma), to tajemnicze przeświadczenie, że życie ma sens. Bez niego będziemy się miotać pomiędzy nadmiarem wolności, z której nic nie wynika, bo wszystko jest tak samo możliwe, i tak samo do d..py, a uwierzeniem że taki, czy inny cel jest wart istnienia (do czasu, aż ten cel się nie zdewaluuje).

Aby jednak żyć... Aby naprawdę żyć.
- Trzeba chyba uwierzyć w jakiś najważniejszy cel, taki niepodważalny. Może właśnie SAMO ŻYCIE, dla życia, może MIŁOŚĆ...


Dlaczego ludzie nie chcą tego świata?
Bo przecież nie chcą, bo chcę się z niego wyrwać - czy to do świata chemicznego zajoba w głowie, czy zupełnie na tamten świat...
Czy nie chcą tego świata bardziej dlatego, że on jest zły (w końcu dla wielu rzeczywiście jest on zły), czy może raczej bardziej dlatego, że mają jakieś bezsensowne oczekiwania?...

A może ludzie są tacy bezwolni wobec nicości, wobec pokusy odlotu stąd, bo nie wierzą, że będę w stanie POSIADAĆ SAMYCH SIEBIE?
Dla mnie owo "posiadanie siebie", to świadomość, że jestem czymś więcej, niż tylko przepływem doznań, niż tym co myślą o mnie inni. Gdy posiadam siebie, to znaczy, że wierzę w jakąś trwałość mojego jestestwa. Gdy JA to nic, wtedy liczy się to co bieżące - tylko doznania, nic poza nimi...

Właściwie to po co żyjemy?
Dlaczego ludzie nie chcą tego świata?
Czy nie chcą tego świata bardziej dlatego, że on jest zły (w końcu dla wielu rzeczywiście jest on zły), czy może raczej bardziej dlatego, że mają jakieś bezsensowne oczekiwania?
A może ludzie są tacy bezwolni wobec nicości, wobec pokusy odlotu stąd, bo nie wierzą, że będę w stanie POSIADAĆ SAMYCH SIEBIE?
Dla mnie owo "posiadanie siebie", to świadomość, że jestem czymś więcej, niż tylko przepływem doznań, niż tym co myślą o mnie inni. Gdy posiadam siebie, to znaczy, że wierzę w jakąś trwałość mojego jestestwa. Gdy JA to nic, wtedy liczy się to co bieżące - tylko doznania, nic poza nimi...
Raczej mają poczucie pustki, gdy brak im zrozumienia bycia cząstką Kosmosu, Natury.

Właściwie to po co żyjemy? [color=darkred]Aby odkryć, że jesteśmy wiecznym i jednorodnym elementem Natury, Kosmosu, boga.

A jemy mięso po to, by odkryć, że jesteśmy mięsożerni?




- Może wszystkie te dążenia to jedno wielkie g...o. I to niezależnie od światopoglądu, bo w ateizmie i materializmie przeciętny człowiek widzi, że jest tylko mięsem armatnim dla wielkich bogatych i ustosunkowanych, zaś teizm wprost mówi, że prawdziwe życie jest dopiero na tamtym świecie.

Pomiędzy teizmem a ateizmem jest jeszcze parę innych opcji, choćby ta przedstawiona przez Pana Piotra.
Jednak w każdej z nich człowiek jest mięsem armatnim: ewolucji, Bożego planu czy jakiegoś Oświeconego Kosmosu.
Człowiek żyje, bo się urodził i ma instynkt samozachowawczy. Cała reszta to walka z absurdem życia, walka, która skończy sie prawdziwym tryumfem życia, kiedy ludziom do szczęścia wystarczy samo życie. Kiedy z życia zrobią sobie Boga. Właśnie tego ulotnego, nietrwałego strumienia doznań. Do tego zmierzamy. Proszę zwrócić uwagę na to, że dzisiejszy teizm to bastion postawy "pro-life". To właśnie ci ludzie, którzy wierzą w trwałość życia mają opory przed legalizacja eutanazji, aborcji, tak jakby powątpiewali w to, że dusza jest wieczna, że jest jeszcze życie po życiu.

Pomiędzy teizmem a ateizmem jest jeszcze parę innych opcji, choćby ta przedstawiona przez Pana Piotra.
Jednak w każdej z nich człowiek jest mięsem armatnim: ewolucji, Bożego planu czy jakiegoś Oświeconego Kosmosu.
Człowiek żyje, bo się urodził i ma instynkt samozachowawczy. Cała reszta to walka z absurdem życia, walka, która skończy sie prawdziwym tryumfem życia, kiedy ludziom do szczęścia wystarczy samo życie. Kiedy z życia zrobią sobie Boga. Właśnie tego ulotnego, nietrwałego strumienia doznań. Do tego zmierzamy. Proszę zwrócić uwagę na to, że dzisiejszy teizm to bastion postawy "pro-life". To właśnie ci ludzie, którzy wierzą w trwałość życia mają opory przed legalizacja eutanazji, aborcji, tak jakby powątpiewali w to, że dusza jest wieczna, że jest jeszcze życie po życiu.


Myślę, że opory przed legalizacją aborcji i eutanazji wynikają z czegoś innego - z faktu, że KTOŚ MUSI PODJĄĆ DECYZJĘ O ŚMIERCI. To podjęcie decyzji - zabijam - jest czymś strasznym dla sumienia, jest gwałtem na człowieczeństwem w sobie. Nie sam fakt śmierci, tylko ta decyzja...

Tak, właściwie w każdej opcji jesteśmy tym mięsem armatnim. Dlatego w moim przekonaniu (a twierdzę, że na tym też polega chrześcijaństwo) istotą wyjścia z impasu jest BUNT! Trzeba się zbuntować wobec nicości naszego istnienia mówiąc coś w stylu: JESTEM KIMŚ WIĘCEJ! JESTEM WAŻNY, BO INNI SĄ WAŻNI, BO ŻYCIE JEST WAŻNE, BO BÓG... JESTEM WAŻNY, OBOJĘTNIE CZY TO SIĘ KOMUŚ PODOBA, CZY NIE, CZY TO JEST "LOGICZNE", CZY NIE, CZY PO DRODZE POPEŁNIAM BŁĘDY, CZY NIE!!! TAK, JESTEM WAŻNY, BO JESTEM JA (RAZEM Z INNYMI), BO TAK STANOWIĘ MOCĄ MOJEGO JESTESTWA.
To jest chyba jedyne co da się przeciwstawić nicości.

Właściwie to po co żyjemy? Aby odkryć, że jesteśmy wiecznym i jednorodnym elementem Natury, Kosmosu, boga.

A jemy mięso po to, by odkryć, że jesteśmy mięsożerni?

[color=darkred]A myślałem, że "istota" oznacza co innego, niż "idiota"...

Jednak w każdej z nich człowiek jest mięsem armatnim: ewolucji, Bożego planu czy jakiegoś Oświeconego Kosmosu.
Człowiek żyje, bo się urodził i ma instynkt samozachowawczy.
Cała reszta to walka z absurdem życia, walka, która skończy sie prawdziwym tryumfem życia, kiedy ludziom do szczęścia wystarczy samo życie.
Kiedy z życia zrobią sobie Boga.
To jest chyba jedyne co da się przeciwstawić nicości. Nicości nie trzeba, a nawet nie należy {się} przeciwstawiać. Nicość, Niebyt jest absolutnie podstawowym stanem, z którego mają możliwość- za przyczyną Siły boskiej- wyłonić się jakiekolwiek byty. Właściwie taka Nicość, to nie nicość "absolutna"- bo taka nie istnieje w ogóle, trochę podobnie jak w naszej fizycznej Rzeczywistości nie istnieje próżnia absolutna- lecz wirtualny potencjał. Ostatecznie i tak zjednoczymy się z Niebytem, gdy Siła boska pozwoli Naturze wrócić do Jej podstawowego stanu- i to jest właśnie ostatecznym Zbawieniem, Nirwaną, Nieistnieniem.



To niech Pan idiocie wyjaśni, jaki sens ma następujący proceder:

Kosmos rozpierdziela się na miliardy cząsteczek, których celem (jak Pan twierdzi) jest rozpoznanie tego, że są częścią tego Kosmosu, a później te już uświadomione cząsteczki na powrót rozpuszczają się w Kosmosie.

Pytanie zasadnicze: po kiego grzyba Kosmos się w ogóle rozpierdziela na miliardy cząsteczek?
Jeśli nie ma żadnego celu, tylko tak się po prostu (naturalnie) dzieje, to to jest działanie absurdalne u podstaw.

Jeśli życie Kosmosu jest absurdalne, to i życie człowieka z konieczności musi być absurdalne, obiektywnie rzecz biorąc.


Tak, właściwie w każdej opcji jesteśmy tym mięsem armatnim. Dlatego w moim przekonaniu (a twierdzę, że na tym też polega chrześcijaństwo) istotą wyjścia z impasu jest BUNT! Trzeba się zbuntować wobec nicości naszego istnienia mówiąc coś w stylu: JESTEM KIMŚ WIĘCEJ! JESTEM WAŻNY, BO INNI SĄ WAŻNI, BO ŻYCIE JEST WAŻNE, BO BÓG... JESTEM WAŻNY, OBOJĘTNIE CZY TO SIĘ KOMUŚ PODOBA, CZY NIE, CZY TO JEST "LOGICZNE", CZY NIE, CZY PO DRODZE POPEŁNIAM BŁĘDY, CZY NIE!!! TAK, JESTEM WAŻNY, BO JESTEM JA (RAZEM Z INNYMI), BO TAK STANOWIĘ MOCĄ MOJEGO JESTESTWA.
To jest chyba jedyne co da się przeciwstawić nicości.


Osobiście uważam, że prawdziwy bunt człowieka, który odkrywa, że jest mięsem armatnim nie polega na zaakceptowaniu tego faktu (a afirmacja życia jest zawsze akceptacją, niezależnie od tego, czy ktoś sobie stworzy Boga albo zobaczy w sobie superbohatera), lecz polega na pogardzeniu tą rolą, odrzuceniu ciągłości życia - zaprzestanie rozmnażania, odebranie sobie życia etc.

Osobiście uważam, że prawdziwy bunt człowieka, który odkrywa, że jest mięsem armatnim nie polega na zaakceptowaniu tego faktu (a afirmacja życia jest zawsze akceptacją, niezależnie od tego, czy ktoś sobie stworzy Boga albo zobaczy w sobie superbohatera), lecz polega na pogardzeniu tą rolą, odrzuceniu ciągłości życia - zaprzestanie rozmnażania, odebranie sobie życia etc.
No tak, ale dla wierzącego to wyjście jest pozorne, bo po odebraniu sobie życia, może jednak być coś na tamtym świecie.
Zaprzestanie rozmnażania - faktycznie wydaje się być logiczną konsekwencją, reakcją na tyranię świata, w jakim się znaleźliśmy. Ale, podobnie jak to jest z tym odebraniem sobie życia, jest w tym PORAŻKA.
Jak się ugniemy przed tyranią - będzie porażka. Jak się zbuntujemy porzucając wszelką nadzieję - też będzie porażka.
Tylko nadzieja wbrew wszystkiemu nie jest porażką. Ale wtedy właśnie wychodzi nam chrześcijaństwo.
Bo jego istotą jest chyba właśnie ten BUNT UBRANY W NADZIEJĘ WBREW OKRUCIEŃSTWU I PRZEMOCY ŚWIATA. Tak człowiecze "nie, bo nie", albo - odwrotnie patrząc "tak, bo tak". Tak jak Neo w ostatniej części Matrixa odpowiada Smithowi na pytanie "dlaczego?"
- Bo tak chcę!

Kosmos rozpierdziela się na miliardy cząsteczek, których celem (jak Pan twierdzi) jest rozpoznanie tego, że są częścią tego Kosmosu, a później te już uświadomione cząsteczki na powrót rozpuszczają się w Kosmosie.
Jeśli nie ma żadnego celu, tylko tak się po prostu (naturalnie) dzieje, to to jest działanie absurdalne u podstaw.
Jeśli życie Kosmosu jest absurdalne, to i życie człowieka z konieczności musi być absurdalne, obiektywnie rzecz biorąc. Jak napisałem powyżej: nic, nigdy nie jest absurdalne. Absurdalne może się tylko WYDAWAĆ poddane interpretacji ludzkiego rozumowania, ograniczonej logiki. Wobec czego również życie ludzkie w tej postaci i na tej planecie jest doskonałe- w najlepszym czasie i miejscu zachodzi, bo zawsze najlepsze jest to, co i jak aktualnie jest.

Jeśli nie ma żadnego celu, tylko tak się po prostu (naturalnie) dzieje, to to jest działanie absurdalne u podstaw.
Jeśli życie Kosmosu jest absurdalne, to i życie człowieka z konieczności musi być absurdalne, obiektywnie rzecz biorąc. Jak napisałem powyżej: nic, nigdy nie jest absurdalne. Absurdalne może się tylko WYDAWAĆ poddane interpretacji ludzkiego rozumowania, ograniczonej logiki. Wobec czego również życie ludzkie w tej postaci i na tej planecie jest doskonałe- w najlepszym czasie i miejscu zachodzi, bo zawsze najlepsze jest to, co i jak aktualnie jest.
Stwierdzenie, że "nic nie jest absurdalne", sugeruje że albo ktoś nie zna (sensownej) definicji absurdu, albo ją zna, ale kontestuje jej sensowność, bo pojęcie, które nie odnosi się do niczego, faktycznie, nie miałoby sensu. W każdym razie ów ktoś musi wiedzieć co oznacza "być absurdalnym", rozróżniając "nie bycie absurdalnym". Cóż takiego więc, Piotrze traktujesz jako absurd?

Bo....
Ja mam swoją definicję absurdu, w której - jak najbardziej - coś może być absurdalne. Jeśli definicja jest spełniona, to związek zachodzi - nie ma zmiłuj, absurd w danej sytuacji jest. Ale możemy przedyskutować definicję absurdu, może mnie przekonasz.
Więc najpierw Ty napisz, co wg Ciebie jest absurdem, jeśli już wiesz, że nic nie jest absurdalne...

Stwierdzenie, że "nic nie jest absurdalne", sugeruje że albo ktoś nie zna (sensownej) definicji absurdu, albo ją zna, ale kontestuje jej sensowność, bo pojęcie, które nie odnosi się do niczego, faktycznie, nie miałoby sensu. W każdym razie ów ktoś musi wiedzieć co oznacza "być absurdalnym", rozróżniając "nie bycie absurdalnym". Cóż takiego więc, Piotrze traktujesz jako absurd? Absurd, to coś niezgodnego z Rzeczywistością. Rzeczy niezgodne z Rzeczywistością nie istnieją, bo wtedy musiałyby być poza Rzeczywistością albo Rzeczywistość musiałaby być inna, niż faktycznie aktualnie jest. Ergo: nic absurdalnego nie istnieje; może być jedynie wyobrażone, pomyślane- a i to nie dlatego, że świadomość czy wyobraźnia wykraczają poza Rzeczywistość, tylko dlatego, że nie znają całości Rzeczywistości lub/i Jej nie akceptują.
W Kosmosie, w Rzeczywistości nie ma sprzeczności- mogą być one jedynie w wyobraźni [ludzkiej].

Stwierdzenie, że "nic nie jest absurdalne", sugeruje że albo ktoś nie zna (sensownej) definicji absurdu, albo ją zna, ale kontestuje jej sensowność, bo pojęcie, które nie odnosi się do niczego, faktycznie, nie miałoby sensu. W każdym razie ów ktoś musi wiedzieć co oznacza "być absurdalnym", rozróżniając "nie bycie absurdalnym". Cóż takiego więc, Piotrze traktujesz jako absurd? Absurd, to coś niezgodnego z Rzeczywistością. Rzeczy niezgodne z Rzeczywistością nie istnieją, bo wtedy musiałyby być poza Rzeczywistością albo Rzeczywistość musiałaby być inna, niż faktycznie aktualnie jest. Ergo: nic absurdalnego nie istnieje; może być jedynie wyobrażone, pomyślane- a i to nie dlatego, że świadomość czy wyobraźnia wykraczają poza Rzeczywistość, tylko dlatego, że nie znają całości Rzeczywistości lub/i Jej nie akceptują.
W Kosmosie, w Rzeczywistości nie ma sprzeczności- mogą być one jedynie w wyobraźni [ludzkiej].
Pojęcie absurdu wg mnie obrazuje sytuację, w której jakaś tendencja (definiowana w umyśle) została przypisana do aspektu, który jej nie obsługuje. Np. absurdalnym jest sformułowanie "pies jest podzielny przez siedem". Tutaj właściwość "bycia podzielnym przez siedem" miałaby zostać przypisana do obiektu nie obsługującego cechy "podzielność". W tym sensie absurd jak najbardziej "istnieje" - tzn. jest pojęciem przekazującym istotny aspekt komunikacji międzyludzkiej.
A "rzeczywistość" do absurdu niekoniecznie w ogóle się ma. Dla mnie łączenie pojęcia absurdu z pojęciem rzeczywistości sam jest jakby... absurdalne. Bardziej tu pasowałoby pojęcie "fałszywości". Ale "zgodność z rzeczywistością" (klasyczne definicja prawdy), to problem znacznie szerszy, cierpliwie (a wciąż nie do końca skutecznie) wyjaśniany przez epistemologię.

Pojęcie absurdu wg mnie obrazuje sytuację, w której jakaś tendencja (definiowana w umyśle) została przypisana do aspektu, który jej nie obsługuje. Np. absurdalnym jest sformułowanie "pies jest podzielny przez siedem". Tutaj właściwość "bycia podzielnym przez siedem" miałaby zostać przypisana do obiektu nie obsługującego cechy "podzielność". W tym sensie absurd jak najbardziej "istnieje" - tzn. jest pojęciem przekazującym istotny aspekt komunikacji międzyludzkiej.
A "rzeczywistość" do absurdu niekoniecznie w ogóle się ma. Dla mnie łączenie pojęcia absurdu z pojęciem rzeczywistości sam jest jakby... absurdalne. Bardziej tu pasowałoby pojęcie "fałszywości". Ale "zgodność z rzeczywistością" (klasyczne definicja prawdy), to problem znacznie szerszy, cierpliwie (a wciąż nie do końca skutecznie) wyjaśniany przez epistemologię. Absolutnie WSZYSTKO MA SIĘ DO Rzeczywistości. Ale rozum tego nie dostrzega- w związku z tym nie akceptuje- bo odnosi wszystko tylko sam do siebie, a dokładniej do własnych myśli, wyobrażeń- nie znając niczego, co poza niego samego wykracza, niczego, co "się w głowie nie mieści". A czym jest fałszywość, jak nie niezgodnością z Rzeczywistością?