ďťż

Oceny tylko za chęci, czy sankcjonowanie niedojrzałości?...

Baza znalezionych fraz

polsk riksdag

Taki oto pomysł wdraża Ministerstwo Edukacji http://www.tvp.info/19429982/zmiana-systemu-oceniania-na-wf-nie-jest-wina-dziecka-ze-fikolki-robi-wolniej-albo-gorzej
W skrócie - wg pomysłu ME oceny z WF mają być stawiane za samą chęć zrobienia ćwiczenia, a nie za jakość wykonania.

Ja - z wykształcenia i wciąż zaangażowania - belfer mam duże wątpliwości co do pomysłu stawiania ocen za chęci, zamiast za dokonania.
Jeśli uczeń czuje, że za same chęci ma dobrą ocenę, to najprostszą strategią wydaje się tu sprawne symulowanie owych chęci. A kto mu udowodni, że tak naprawdę umie więcej?...
A może - jeśli zaczęło się na WFie to kiedyś pomysł pójdzie dalej, rozszerzy się na inne przedmioty. Czyli dziecko które napisze same głupoty w wypracowaniu, dostanie taką samą ocenę, jak inne dziecko, mające mądre spostrzeżenia, wyciagające poprawne wnioski. Wystarczy, że się napracuje (okaże chęci) pisząc dużo i bez sensu...
Jakie pokolenie nam wyrośnie?
Ludzi ignorujących realne efekty swoich działań i zasłaniających się zawsze "dobrymi chęciami"?... W końcu tak zawsze ich uczono...

Wiem, to nie jest wina dziecka, że nie ma zdolności w jakimś kierunku. I pewnie jest z tym związana trauma, że dostaje gorsze oceny, mimo że czasem bardziej się stara, niż bardziej uzdolniony kolega. Ale chyba takie jest życie, że musimy się pogodzić z faktem, że mamy swoje dobre, ale i złe strony. Zamiatanie pod dywan tej prawdy, udawanie, że wszyscy są tacy sami, a najważniejsze jest jakieś dobre samopoczucie z powodu programowej urawniłowki, to wg mnie pielęgnowanie niedojrzałości, zakłamywanie świata. To robienie sobie (dzieciom) wody z mózgu.

Ale najwyraźniej to nie uczciwość i obiektywizm w realności spojrzenia na świat okazuje się być tym ważnym celem edukacyjnym, a dobre samopoczucie.
I chyba - to nie dla mnie. Może jestem jakimś dziwakiem, wyjątkiem, ale chyba bardziej rozumiem ambicję przełamywania własnych ograniczeń - także psychicznych, emocjonalnych - niż szukanie za wszelką cenę akceptacji i dobrego samopoczucia. Ale pewnie - faktycznie - jestem jakimś wyjątkiem...


Ocena z WF to jakaś porażka w ogóle. Podobnie plastyka/muzyka/zpt
Biorąc pod uwagę fakt, że młodzież szkolna masowo załatwia sobie lewe zwolnienia z wf-u, ponieważ te lekcje są dla nich źródłem nie tylko złych stopni, ale dużego stresu, uważam, że ten pomysł jest bardzo dobry.

Powinno się oceniać staranie, którego - wbrew temu, co twierdzi Pan Dyszyński - nie da się udawać.
Z prostego powodu - osoby, które są dobre z wf-u, które stać na więcej, nie mają ochoty udawać, że są gorsze niż są w rzeczywistości.

Każdy chce się pokazać z jak najlepszej strony, jeśli tylko ma po temu predyspozycje. Z doświadczenia wiem, że leniwe na wf-ie są osoby słabe w te klocki.

Dobrze by było, gdyby uczniowie mieli większy wpływ na to, jak wygląda wf, jedni wola gry zespołowe, inni aerobic, jeszcze inni lekkoatletykę. Wiem, że wiele osób unika wf-u tylko dlatego, że ciągle jest np. gimnastyka. Albo nie ma sali (za dużo grup ma wf w tym samym czasie), albo gimnastyka to konik nauczyciela.

Jak się łatwo domyślić, większość ocen będzie za gimnastykę. Jak się będą czuć uczniowie, którzy akurat z gimnastyki są kiepscy/średni, a w siatkówkę grają tak wspaniale, że reprezentują szkołę w zawodach powiatowych?

Poza tym, ja optuję za opcją bez ocen. Wiem, że coś takiego proponuje się teraz w Norwegii. Zamiast oceny - opisowy komentarz od nauczyciela. Raz - że więcej to mówi o słabych i mocnych stronach ucznia, dwa - nie promuje niezdrowej rywalizacji na stopnie, gdzie młodzieży tak naprawdę nie zależy na tym, żeby się czegoś nauczyć, tylko na tym, żeby mieć wysoką średnią (zachęta do oszustwa, ściągania, podkładania nóg rówieśnikom).

Biorąc pod uwagę fakt, że młodzież szkolna masowo załatwia sobie lewe zwolnienia z wf-u, ponieważ te lekcje są dla nich źródłem nie tylko złych stopni, ale dużego stresu, uważam, że ten pomysł jest bardzo dobry.

Powinno się oceniać staranie, którego - wbrew temu, co twierdzi Pan Dyszyński - nie da się udawać.
...
Poza tym, ja optuję za opcją bez ocen. Wiem, że coś takiego proponuje się teraz w Norwegii. Zamiast oceny - opisowy komentarz od nauczyciela. Raz - że więcej to mówi o słabych i mocnych stronach ucznia, dwa - nie promuje niezdrowej rywalizacji na stopnie, gdzie młodzieży tak naprawdę nie zależy na tym, żeby się czegoś nauczyć, tylko na tym, żeby mieć wysoką średnią (zachęta do oszustwa, ściągania, podkładania nóg rówieśnikom).

W polskich szkołach oceny opisowe są od dawna. Tylko na poziomie szkoły podstawowej - 3 pierwsze klasy. Ja z kolei przećwiczyłem - jako belfer - paranie się tymi opisowymi ocenami na poziomie liceum (gdy uczyłem w szkole społecznej, gdzie one były standardem oceniania). Wg mnie taka ocena niewiele wnosi i generalnie "średnio" się sprawdza. Tzn. nie jest jakaś kompletnie do bani, ale też i nie ma co się spodziewać po niej czegoś szczególnego. Mi - jako nauczycielowi - ona raczej przeszkadzała. Główny powód był taki, że właściwie to nie za bardzo czułem się kompetentny wypisywać jakieś epistoły na temat ucznia, którego często de facto znałem słabo. Ocena liczbowa ma tę zaletę, że zwykle odnosi się do konkretnego dokonania - odpowiedź, klasówka, praca domowa. To jest pewien zamknięty konkret - są określone wymagania, mierzalny efekt dzialania. W sytuacji gdy trzeba ocenić kogoś pod wieloma względami robi się (dla nauczyciela) nagle mnóstwo wątpliwości - starał się/ a może jednak nie za bardzo się starał, pracuje poniżej możliwości, a może jednak nie. Wbrew pozorom jest to trudne do oceny, bardzo uznaniowe. Ja - jako nauczyciel - dość bałem się uznaniowości ze swojej strony, wydawało mi się, że zbyt łatwo mogę ulec niemerytorycznym sugestiom, być niesprawiedliwy, stronniczy. Ocena za dokonania temu zarzutowi mniej podlega. Dlatego chyba ją wolę. Ale tez nie twierdzę, że moje odczucie jest tu obiektywne. Choć pewnie sporo nauczycieli potwierdzi moje sugestie.

Jeśli chodzi o brak ocen (szczególnie z WF) to chyba najbardziej sensownym rozwiazaniem byłoby właśnie zlikwidowanie ich (łącznie z opisowymi) i zrobienie prostej opcji - zaliczone vs niezaliczone. Wtedy problem z niesprawiedliwością oceny fikołka na WF-ie znika, bo nauczyciel ostatecznie wszystko wrzuca "do jednego worka". W przypadku gdyby pozostała w ocenianiu gradacja dokonań ucznia, przy jednoczesnym uwikłaniu tych dokonań w subiektywną ocenę starania się, możliwości ucznia itp., wtedy pretensji co do niesprawiedliwości owej oceny byłoby naprawdę wiele. Bo co ten nauczyciel może widzieć na temat tego, że oto np. ktoś po godzinach bardzo ćwiczył, aby pokonać swoje ograniczenia, a inny uczeń nic nie zrobił. Przy ocenianiu obaj się "starają", ale jak pokazać, że ktoś rzeczywiście wiele zrobił, aby np. nauczyć się szybciej biegać (narzucił sobie reżim wielotygodniowych ćwiczeń), czy wykonywać inne ćwiczenie. Myślę, że to byłoby bardzo trudne, bo uczniowie najczęściej naprawdę wiele wysiłku wkładają w monitowanie nauczyciela względem podwyższenia samej oceny, a znacznie mniej w pracę nad poprawą rzeczywistych umiejętności, które ocenie podlegają. A przecież chyba o to przede wszystkim chodzi - aby jakoś zmobilizować do pracy, do doskonalenia się, a nie aby zaspakajać głównie potrzebę pustej satysfakcji i "bycia nie gorszym". Satysfakcję szybko się zapomina, a umiejętności i wiedza zostają na znacznie dłużej i są tym celem, dla którego w ogóle edukację wymyślono.




W polskich szkołach oceny opisowe są od dawna. Tylko na poziomie szkoły podstawowej - 3 pierwsze klasy.


. Mi - jako nauczycielowi - ona raczej przeszkadzała


Bo co ten nauczyciel może widzieć na temat tego, że oto np. ktoś po godzinach bardzo ćwiczył, aby pokonać swoje ograniczenia, a inny uczeń nic nie zrobił.


Przy ocenianiu obaj się "starają", ale jak pokazać, że ktoś rzeczywiście wiele zrobił, aby np. nauczyć się szybciej biegać (narzucił sobie reżim wielotygodniowych ćwiczeń), czy wykonywać inne ćwiczenie.


A przecież chyba o to przede wszystkim chodzi - aby jakoś zmobilizować do pracy, do doskonalenia się, a nie aby zaspakajać głównie potrzebę pustej satysfakcji i "bycia nie gorszym". Satysfakcję szybko się zapomina, a umiejętności i wiedza zostają na znacznie dłużej i są tym celem, dla którego w ogóle edukację wymyślono.


Prawda jest taka, że ważne jest jedno i drugie. Często ktoś, kto nie jest zadowolony z siebie, nie otrzymuje swego rodzaju otuchy, nie ma chęci, żeby się doskonalić. Tym bardziej, że widzi, jak innym z łatwością przychodzi coś, co temu komuś nie wychodzi nawet wtedy, gdy włoży w to bardzo dużo wysiłku.

Kwestia motywacji. Jednych motywują pochwały, innych krytyka. A bez motywacji ciężko o zdobywanie jakichkolwiek umiejętności.
Pamiętajmy, że mówimy o dzieciach/młodzieży. Nie należy bezwzględnie wymagać od nich takiej dojrzałości, która pozwoli im na samodzielne motywowanie siebie do pracy, niezależnie od feedbacku otoczenia.

Kwestia motywacji. Jednych motywują pochwały, innych krytyka. A bez motywacji ciężko o zdobywanie jakichkolwiek umiejętności.
Pamiętajmy, że mówimy o dzieciach/młodzieży. Nie należy bezwzględnie wymagać od nich takiej dojrzałości, która pozwoli im na samodzielne motywowanie siebie do pracy, niezależnie od feedbacku otoczenia.


No właśnie. Pozwolę sobie na dość osobiste wyznanie. Nie jestem już nauczycielem pracującym w szkole. Złożyły się na to różne czynniki, ale jednym z ważniejszych było to, że uznałem, iż jakoś mijam się w porozumieniu z większością młodzieży. Zawsze jakoś oczekiwałem od moich uczniów dojrzałości większej, niż oni byli w stanie ofiarować (mnie, ale chyba bardziej nawet SOBIE). Najczęściej bywało tak, że miałem relatywnie niewielką grupkę uczniów, z którymi rozumiałem się bardzo dobrze - prawie bez słów, nadawałem z nimi na jednej fali - i to były osoby nastawione właśnie na dość daleko posunięte poszukiwanie dojrzałości, może "prawdy", a lekceważące sobie "to co bieżące" - czyli jak się oceniają, jak cię widzą, jak cię piszą... To były osoby, dla których liczy się głównie to co rzeczywiście gdzieś tam głęboko w prawdzie ukryte, a nie z życiowych sukcesów (uznania społecznego) ulepione. Niestety (dla mnie) jednak większość uczniów nie rozumiała takiego podejścia - bardziej liczyły się dla nich bezpośrednie zdobycze w rodzaju lepszego stopnia, szybkiej gratyfikacji. Denerwowało ich to, że starałem się w ogóle unikać ocenności, bazując na tym, że człowiek uczy sie przede wszystkim dla siebie. I ostatecznie troche mnie "zmuliło" psychicznie to, że nie za bardzo jestem rozumiany ze swoim podejściem.

A tak w ogóle, to dyskusja się toczy...
http://www.tvp.info/19451012/to-ja-poprosze-5-z-matematyki-bo-tez-sie-staram-a-mam-3-wasze-opinie-o-zmianach-w-systemie-ocen-z-wf