ďťż

Związki, feminizm, zależności i słabości

Baza znalezionych fraz

polsk riksdag

Ludzie pragną być niezależni, samowystarczalni. Czy jednak wszyscy?
- Na pewno ten motyw jest silny u feministek, u pewnych mężczyzn. Ja sam też cenię sobie niezależność. Jak świat i ludzie mnie wkurzą, to sobie myślę: najchętniej bym został pustelnikiem, takim kimś kto w od nikogo niczego nie chce, który - poprzestając na minimalnych wymaganiach - jednocześnie sam jest w stanie sobie zapewnić niezbędne elementy przetrwania. Żeby mi nikt nie wyznaczał warunków, nie szantażował mnie swoimi oczekiwaniami, żeby zrobić jakiś porządek z tym światem, w którym tak irytująco sąsiadują ze sobą aspekty poddające się mojej woli i (czasem złośliwie i perfidnie) kontrolowane przez innych.
Gdy jednak myślę o (potencjalnym, czy istniejącym) związku z drugą osobą, wtedy moje pragnienie niezależności jakoś się czuje niejasno, jakoś jest zaburzone.
Po pierwsze jeśli miałbym być wciąż niezależny, to po co byłaby mi ta druga osoba?
Czyli związek to jednak jakaś forma zależności, jakieś zdanie się na to, że ktoś inny zrobi coś nie tak, jak ja to widzę. Czy jestem na to gotów?...
- Pewnie nie do końca.

Feministki chciałyby jakoś kobiety uwolnić od (dominacji) mężczyzn. Żeby to kobiety rządziły, a mężczyźni byli bardziej układni, dostosowani. Czy jednak na pewno?
- Czy taki zgadzający się na wszystko, bezwolny w dużym stopniu mężczyzna byłby w ogóle atrakcyjny emocjonalnie?...
"Dziwnym trafem" kobietom podobają się bardzo często mężczyźni, którzy są akurat czerwoną płachtą na byka dla feministek - tacy mężczyźni nieustępliwi, dominujący, którzy "wiedzą czego chcą". W końcu są też "na rynku" mężczyźni spokojni, nie skłonni do dominacji. I kobiety mogłyby ich polubić, mieć z nimi związki. Ale jakoś to tak nie działa...
Nieraz czytam utyskiwania części feministek, że mężczyźni boją się silnych kobiet, że nie wchodzą w związki z osobami, które są niezależne, wiedzą czego chcą. I chyba mają rację. Ale czy to jest męski strach?...
- Wg mnie to nie strach, tylko męski rozsądek. Takiej niezależnej, samodzielnej kobiecie, mężczyzna nie jest jakoś specjalnie potrzebny. A przecież w związku poczucie bycia potrzebnym jest ważne. Po co komu związek, w którym ktoś czuje się niepotrzebny, łatwo do zastąpienie, odrzucenia. Dla seksu?... Tu można się zaopatrzyć w wibrator. Mniej z nim problemów, bardziej poddaje się kontroli.
Słabość w relacji emocjonalnej
W moim przekonaniu słabość w związku nie jest do końca dobrze określona, zrozumiana. To co jest na zewnątrz słabością, często okazuje się być słabością pozorną. A niejedna "siła", jest w istocie przykrywką dla uzależnienia, braku kontroli. W związkach występuje coś w rodzaju "handlu" emocjonalnego, gdzie towarami jest słabość i siła.
W dobrych związkach jest i słabość i siła u obu stron. Jednocześnie jednak jest wzajemny szacunek i uzupełnianie się. W dobrym związku moja słabość jest jakoś uzupełniana siłą drugiej strony, a z kolei moje siła przydaje się tamtej stronie. Dzięki temu dodatkowo OBIE STRONY CZUJĄ SIĘ SOBIE POTRZEBNE.
Są pokusy tworzenia związku bez zależności, bo prawdziwej potrzeby obu stron. Moim zdaniem dają one znikome szanse zarówno na trwałość takiego związku, jak i satysfakcję z niego płynącą. Być w związku oznacza pewną zgodę na własną słabość, pewne oddanie się drugiej stronie właśnie w tym, co nam przychodzi z trudnością. Stąd też rodzi się WDZIĘCZNOŚĆ. A z wdzięczności wynika jeszcze większe poczucie miłości i bycia z odpowiednią osobą, na właściwym miejscu.
Żałosne są te próby budowania związków opartych o niezależność i pełną kontrolę nad sobą i drugą stroną. To patologiczne ujęcie relacji z innymi osobami.



Ludzie pragną być niezależni, samowystarczalni. Czy jednak wszyscy?

- Na pewno ten motyw jest silny u feministek...


Po pierwsze jeśli miałbym być wciąż niezależny, to po co byłaby mi ta druga osoba?


Czyli związek to jednak jakaś forma zależności, jakieś zdanie się na to, że ktoś inny zrobi coś nie tak, jak ja to widzę.


Feministki chciałyby jakoś kobiety uwolnić od (dominacji) mężczyzn. Żeby to kobiety rządziły, a mężczyźni byli bardziej układni, dostosowani.


- Czy taki zgadzający się na wszystko, bezwolny w dużym stopniu mężczyzna byłby w ogóle atrakcyjny emocjonalnie?...


"Dziwnym trafem" kobietom podobają się bardzo często mężczyźni, którzy są akurat czerwoną płachtą na byka dla feministek - tacy mężczyźni nieustępliwi, dominujący, którzy "wiedzą czego chcą".


W końcu są też "na rynku" mężczyźni spokojni, nie skłonni do dominacji. I kobiety mogłyby ich polubić, mieć z nimi związki. Ale jakoś to tak nie działa...


Nieraz czytam utyskiwania części feministek, że mężczyźni boją się silnych kobiet, że nie wchodzą w związki z osobami, które są niezależne, wiedzą czego chcą. I chyba mają rację. Ale czy to jest męski strach?...
- Wg mnie to nie strach, tylko męski rozsądek. Takiej niezależnej, samodzielnej kobiecie, mężczyzna nie jest jakoś specjalnie potrzebny. A przecież w związku poczucie bycia potrzebnym jest ważne.
Po co komu związek, w którym ktoś czuje się niepotrzebny, łatwo do zastąpienie, odrzucenia.


Dla seksu?... Tu można się zaopatrzyć w wibrator. Mniej z nim problemów, bardziej poddaje się kontroli.


Być w związku oznacza pewną zgodę na własną słabość, pewne oddanie się drugiej stronie właśnie w tym, co nam przychodzi z trudnością. Stąd też rodzi się WDZIĘCZNOŚĆ. A z wdzięczności wynika jeszcze większe poczucie miłości i bycia z odpowiednią osobą, na właściwym miejscu.
Żałosne są te próby budowania związków opartych o niezależność i pełną kontrolę nad sobą i drugą stroną. To patologiczne ujęcie relacji z innymi osobami.


Przy czym trzeba podkreślić, że równie patologiczne jest trwać na siłę przy swoich słabościach, żeby związek miał rację bytu. Druga osoba powinna być dla człowieka w związku nie protezą, tylko nauczycielem, który zasługuję na wdzięczność, bo dał mu i daje coś od siebie. A osobiście uważam, że nie ma dwóch tak podobnych ludzi, którzy niczego nie mogliby się od siebie nauczyć. Podstawą jest otwartość.


Po pierwsze jeśli miałbym być wciąż niezależny, to po co byłaby mi ta druga osoba?


Kiedy człowiek się zakochuje, przestaje kalkulować. Potrzebuje tej drugiej osoby nie z jakichś konkretnych przyczyn, tylko po prostu ta osoba jest dla niej całym światem. Jedni nazywają to miłością, inni uzależnieniem emocjonalnym, bo miłość w ich odczuciu wynosi się ponad narkotyzowanie się sobą nawzajem. Kto ma rację? Niech każdy na bazie własnych doświadczeń rozstrzygnie.

Celowo w temat weszłom z inny od zakładanego przez autora kontekst niezależności i samowystarczalności, żeby zwrócić uwagę na "szerokość" tych pojęć.

Można np. chcieć być zależnym od opiekuńczego państwa, być uzależnionym uczuciowo od partnera, a chcieć być niezależnym finansowo i światopoglądowo.
A ja z kolei celowo skupiam się na niezależności i samowystarczalności w kontekście związku z drugą osobą, bo właśnie tutaj najwyraźniej objawia się pewien paradoks ludzkich uczuć, ludzkiej natury.
Czym w istocie jest samowystarczalność?
- Wg mnie to skupienie na CELOWOŚCI, to odejście od pytania o Ja, o to kim jestem w takim, czy innym kontekście.
Dopiero po rzuceniu Ja w kontekst jakichś nowych więzów - związku, czyli tam nie gdzie nie da się zbyt wiele kontrolować, zaczynają dochodzić do głosu głębsze aspekty egzystencjalne. Jestem - WOBEC KOGOŚ/CZEGOŚ, gdy KTOŚ MNIE MOŻE OCENIĆ. Gdy robię coś samowystarczalnie, to po prostu realizuję cele - np. robię sobie posiłek, zarabiam na to, co sobie planuję, a co wynika zwykle z kalkulacji, planów.
Tu silnie ujawnia się ASPEKT KONTROLI. Samowystarczalność, to dążenie do większej kontroli, zaś zależność, to oddawanie tej kontroli. Szczególną formą oddania kontroli jest ZGODA NA OCENĘ mnie. Pytam się drugiej strony: jak mnie oceniasz, czy jestem dla ciebie coś warty/a?
To pytanie o wartość jest kluczowym aspektem spełnienia, szczęścia. Jeśli dowiem się, że jestem dla kogoś ważny, atrakcyjny, uznany za wartościowego, to wpisuję się w jego życie w sposób satysfakcjonujący, zbliżający mnie do szczęścia bycia we wspólnocie. Kontrola, tkwiąca w samowystarczalności zawsze oddala tę konfrontację, oznacza postawę w stylu: zostawmy trudne pytania o nas, o mnie, o wartości i zajmijmy się czymś "oczywistym", czyli czymś co już jest, co zostało wcześniej uznane.

Umysł - w pewnym sensie podświadomie - to czuje. Czuje, że jak będzie wszystko kontrolował, to nigdy się nie dowie, czy jest kochany, czy stanowi wartość dla kogokolwiek. Ale tenże umysł BOI SIĘ (czasem patologicznie) odpowiedzi na pytanie o swoją wartość. Bo przecież ta odpowiedź może być nie taka, jaką umysł chciałby mieć. Więc tenże umysł skupia się na kontroli, realizuje bieżące zadania, czasem - poprzez zmuszanie drugiej strony do nieszczerych deklaracji - próbuje sobie kupić iluzję bycia ocenionym jako wartościowy. Ale w środku "on wie". I każde wymuszone wyznanie, każde zmanipulowane oddanie w istocie tylko pogrąża subtelną warstwę emocji związku.
Miłość jest wielowymiarowa. Oczywiście, można ją sprowadzać do hormonów, do zauroczenia. Ale to będzie tylko drobna cząstka prawdy o miłości. Hormony gdzieś są, poczucie bezpieczeństwa też. Ale to nie z każdym "chcemy mieć te hormony", nie każdy rodzaj bezpieczeństwa daje nam spokój.
Tego co umysł naprawdę w środku pragnie nie da się zadekretować, wymusić, to musi być wynikiem WOLNEGO WYBORU DRUGIEJ STRONY.
Ciekawy artykuł dotykający tematu:
http://www.newsweek.pl/polskie-matki-idealne-i-wsciekle-newsweek-pl,artykuly,286738,1.html

Cytaty z tego artykułu:
Na pozór doskonałe: zadbane, wykształcone, łączą pracę z macierzyństwem. Ale tak naprawdę sfrustrowane i wypalone. Polskie matki mają już dość terroru mitu matki Polki.
...

Żadna nie poda nazwiska, za nic. Bo co by powiedziała matka, koleżanka, teściowa? Z tego samego powodu ja też piszę ten tekst pod pseudonimem.
Moje wytłuszczenie matka, koleżanka, teściowa, czyli KOBIETY KOBIETOM, do tego AMBICJA (też kobieca). Będą te nowe, feministyczne, kobiety szczęśliwe?...

Feminizm walczy z mężczyznami. Już wielu z nich skutecznie zwalczył. Ale czy kobiety bez mężczyzn, z mężczyznami słabymi, zmarginalizowanymi będą na pewno szczęśliwe?...
"Obyś zrealizował to, do czego tak uparcie dążysz" - to może być PRZEKLEŃSTWO.
Jak zabraknie kobietom tyrana w postaci mężczyzny (tyrana prawdziwego, czy urojonego) to zostanie pustka?
A może coś ją zapełni?
Np. rywalizacja z innymi kobietami, dążenie do nieziszczalnych ideałów wynikających ze schematów społecznych.
Faktycznie czasem myślę, że obu płciom dobrze zrobiłoby na parę lat odseparowanie od siebie. Przynajmniej dobre byłoby to dla tych osób, które teraz tak bardzo narzekają, krytykują, walczą z tą druga stroną.
Kobiety w idealnie feministycznym świecie - bez żadnego mężczyzny.
Mężczyźni nie mający swoich "wrednych" żon i teściowych. Niech maja "swój" świat.

Moja niechęć do niektórych objawów feminizmu wiąże się z osobistą cechą - NIE CIERPIĘ WIECZNYCH NARZEKACZY!
Dla mnie jest prosta piłka - nie pasuje ci?!!...
- To odejdź, zrezygnuj, rozstań się. W każdym razie zrób coś, jeśli uważasz, że to ci nie pasuje. Znam parę kobiet w moim gronie towarzyskim, z którymi mój związek na pewno by się rozpadł. Wystarczyłoby narzekanie w znacznym stopniu. Raz bym zniósł. Drugi raz też. Może i 10ty. Ale jak widzę, że komuś ciągle nie pasuję, to główna myśl jest - nie trzeba się ze sobą męczyć. Kocham cię, moja droga, ale jak Ty mnie już masz dość, to nic na to nie jestem w stanie poradzić. Rozstajemy się. Nic na siłę. Ty znajdziesz sobie kogoś, kogo bardziej będziesz akceptować, a ja może też.
Związek mężczyzny z feministką? - to chyba jakiś absurd, jeśli nie lubi facetów, to niech się z nimi nie wiąże, tylko pozostaje w towarzystwie innych kobiet. I niech tam będzie w końcu szczęśliwa.




Moja niechęć do niektórych objawów feminizmu wiąże się z osobistą cechą - NIE CIERPIĘ WIECZNYCH NARZEKACZY!
(...)
Związek mężczyzny z feministką? - to chyba jakiś absurd, jeśli nie lubi facetów, to niech się z nimi nie wiąże, tylko pozostaje w towarzystwie innych kobiet. I niech tam będzie w końcu szczęśliwa.


Co ma wieczne narzekanie do feminizmu?


Moja niechęć do niektórych objawów feminizmu wiąże się z osobistą cechą - NIE CIERPIĘ WIECZNYCH NARZEKACZY!
(...)
Związek mężczyzny z feministką? - to chyba jakiś absurd, jeśli nie lubi facetów, to niech się z nimi nie wiąże, tylko pozostaje w towarzystwie innych kobiet. I niech tam będzie w końcu szczęśliwa.


Co ma wieczne narzekanie do feminizmu?
Dla mnie feminizm w jego części form jest właśnie nieustannym narzekaniem na mężczyzn, którzy jawią się feministkom jako przyczyna całego zła tego świata.
Mężczyźni są zbędni na tym świecie. Przynajmniej w tym pierwszym spojrzeniu...
http://facet.onet.pl/po-co-nam-mezczyzni/1xcz45

Przyznam, że ja też już dawno zauważyłem, że - jako facet - jestem chyba w tej mniej potrzebnej, jakby nadmiarowej warstwie ludzkości. Dla mnie KOBIETA TO JEST COŚ! Czyli - w pewnym sensie - jestem feministą.
Ale dlatego właśnie tak irytują mnie współczesne feministki, które tę lepsza część ludzkości - kobiety - próbują na siłę przerobić na tę gorszą, czyli mężczyzn. Bez sensu...
Kobiety są lepsze od facetów w tym jakie są - bardziej uporządkowane, nastawione na związki i relacje, nieco bardziej konserwatywne.

Ale czy faceci są całkiem niepotrzebni. Artykuł o tym traktuje - otóż nie. Biologicznie ten dodatek męski, ten nieco wariacki, idiotyczny, chaotyczny odprysk na logice człowieczego bytowania okazuje się być ostatecznie korzystny dla populacji jako całości.
Idea mężczyzny to człowiek nastawiony na testowanie różnych - często błędnych - możliwości. To testowanie okazuje się bardzo często droga w pustkę, w zatracenie. Ale dzięki temu testowaniu ostatecznie ludzkość się znacznie szybciej rozwija.


Dla mnie feminizm w jego części form jest właśnie nieustannym narzekaniem na mężczyzn, którzy jawią się feministkom jako przyczyna całego zła tego świata.


Wszystkich mężczyzn czy konkretne typy? Czy feministka skrytykowałaby kogoś takiego jak Robert Biedroń? I dlaczego nie?


Kobiety są lepsze od facetów w tym jakie są - bardziej uporządkowane, nastawione na związki i relacje, nieco bardziej konserwatywne.


Czy wszystkie kobiety są:
- bardziej uporządkowane
- nastawione na związki i relacje
- nieco bardziej konserwatywne
?

Nie.

Więc niech nie nazywa się Pan feministą czy fanem kobiet tylko dlatego, że hołubi cechy pewnej grupy kobiet, bo to tak jakby uważać się za fana ścian, bo są tak fajnie różowe.

Niech Pan nie pisze, że lubi kobiety bo są:
- bardziej uporządkowane
- nastawione na związki i relacje
- nieco bardziej konserwatywne

Niech Pan napisze, że lubi OSOBY, które są:
- bardziej uporządkowane
- nastawione na związki i relacje
- nieco bardziej konserwatywne

Niech Pan nazywa rzeczy po imieniu.

Niech Pan nie pisze, że lubi kobiety bo są:
- bardziej uporządkowane
- nastawione na związki i relacje
- nieco bardziej konserwatywne

Niech Pan napisze, że lubi OSOBY, które są:
- bardziej uporządkowane
- nastawione na związki i relacje
- nieco bardziej konserwatywne

Niech Pan nazywa rzeczy po imieniu.

Ja nazywam rzeczy po imieniu wg mojego wzorca. Uważam, że STATYSTYCZNIE kobiety są właśnie bardziej uporządkowane, nastawione na związki i relacje, nieco bardziej konserwatywne.
Z kolei - znowu STATYSTYCZNIE (biorąc średnią, albo medianę) - mężczyźni są bardziej nastawieni na samotnictwo, niedbalstwo o wygląd swój i otoczenia, bardziej gotowi do ryzykownych zachowań.
Tak to chyba wykazują badania - przy czym słowa "kobieta" i "mężczyzna" stosuję tutaj w znaczeniu "osoba płci ludzkiej posiadająca garnitur chromosomowy XX (w męskim wydaniu XY)", czyli nie w nowym wydaniu, a więc kto się "poczuł" (np. dzisiaj nad ranem) kobietą/mężczyzną, ewentualnie komu kultura wpoiła takie, a nie inne postawy i zachowania.

Podsumowując konkretnie: lubię osobników z garniturem chromosomowych XX nastawione na relacje i estetykę, uporządkowane, nie podejmujące wariackich inicjatyw, nie ulegające zbytnio ciągotom do agresji. Tak właśnie lubię Więc proszę mi nie mówić, że ktoś inny wie lepiej, co ja lubię. Bo ja w owej materii jestem autorytetem.

Tak to jest "po imieniu" wg Michała Dyszyńskiego.
Czyli rozumiem, że osobników z garniturem chromosomowych XY nastawionych na relacje i estetykę, uporządkowanych, nie podejmujących wariackich inicjatyw, nie ulegających zbytnio ciągotom do agresji Pan nie lubi? That's interesting ;)

Poza tym uwielbiam Pana za stwierdzenie "Uważam, że STATYSTYCZNIE kobiety są..", muszę to sobie gdzieś zapisać.

Czyli rozumiem, że osobników z garniturem chromosomowych XY nastawionych na relacje i estetykę, uporządkowanych, nie podejmujących wariackich inicjatyw, nie ulegających zbytnio ciągotom do agresji Pan nie lubi? That's interesting ;)

Poza tym uwielbiam Pana za stwierdzenie "Uważam, że STATYSTYCZNIE kobiety są..", muszę to sobie gdzieś zapisać.


Lubię również takich osobników, ale może ciutek inaczej. Zaznaczenie, że osobniki chromosomalnie XX są przeze mnie lubiane należy zatem rozumieć, że są SZCZEGÓLNIE lubiane, wyraziściej lubiane. Osobników z chromosomami XY ogólnie też lubię, jednak nie wywołują oni u mnie takiego samego drżenia serca i emocji, jak (atrakcyjne) osobniki z chromosomami XX.
Mam nadzieję, że to wyjaśnia sprawę