ďťż

Feminizm, gender, środowiska LGBT - czego właściwie chcą?

Baza znalezionych fraz

polsk riksdag

Co jakiś czas środowiska feministyczno - lewicowe objawiają się w mediach, ganiąc to i owo, krytykując, generując różnego rodzaju postulaty. Oczywiście nasza współczesna lewicowa politpoprawność ogólnie jest ZA. Ale ja do końca nie rozumiem ZA CZYM?
Przykład 1 - odrębność płci. Z jednej strony ze środowisk tych płynie silny sygnał za znaczącym odróżnianiem od siebie płci - bo skoro parytety, to wiemy kogo uważamy za kobietę, a kogo za mężczyznę, bo skoro mamy słowo feminizm i mówimy o "kobietach", a nie "człowieku tak w ogóle", to znaczy, że chcemy różnicować płcie. Z drugiej jednak strony środowiska owe, jednocześnie podejmują działania w dokładnie odwrotnym kierunku - żeby tak samo ubierać dziewczynki i chłopców, żeby zawody były tak samo dostępne/obsadzane przez obie płcie, żeby nie czynić różnic w wychowaniu dzieci, żeby nawet wybierać sobie płeć - nawet niezgodną z płcią biologiczną - jesli tylko ktoś poczuje taką wenę.
To właściwie jak ta lewica chce - różnicować się płciowo, czy też odwrotnie - zamazywać owe różnice?
Przykład 2. Problem sportu, a płeć. Do tej pory było jasne, że mamy konkurencje sportowe kobiece i męskie. Z przyczyn biologicznych tkanka mięśniowa mężczyzn jest zwykle lepiej rozwinięta, niż kobiet. Dopóki klasyfikacja do płci (konkurencji sportowej) odbywała się wg tego co biologicznie pierwotne, czyli nie modyfikowane farmakologią, albo zabiegami chirurgicznymi, dopóty ten podział jakoś tam był względnie uczciwy. Ale od czasu gdy nastał paradygmat, że płeć każdy może sobie wybrać, bo się taki "poczuł", bo się z nią identyfikuje, pojawił się problem sportsmenek, które przez sporą część życia funkcjonowały jako mężczyźni, pakowały swoja muskulaturę naturalnym testosteronem, a potem nagle, na jakimś etapie zamieniają się w pełnoprawne (! bo przecież nie wolno tutaj nic powiedzieć na nie...) kobiety. I jak tu teraz zrównywać ich wyniki w sporcie? Czy to na pewno jest fair, względem tych kobiet, które nie miały owego dodatkowego wspomagania biologicznego na wcześniejszym etapie życia?...
Problem 3 identyfikacja. Ze zmianą płci wiąże się sporo ciekawych dylematów prawnych. Oto ktoś popełnił przestępstwo, a potem zmienił płeć (bo facet wreszcie uznał, że czuje się kobietą). Przed sądem staje już inna osoba - w każdym razie znacząco inna, niż sprawca. Oto terrorysta po zmianie płci (nazwiska też) jest identyfikowany w paszporcie (zupełnie legalnie) jako kompletnie inna osoba. Z dużym prawdopodobieństwem system bezpieczeństwa zwariuje. Czy zmiana płci na życzenie - jeśli miałaby być prawem człowieka nie wymaga istnienia kontrprawa: możliwości dowiedzenia się, czy dana osoba spełnia czyjeś oczekiwania jako partnera życiowego?
Bo prawo do ukrywania zmiany płci jest jakoś tak dla zwolenników transgener oczywista. Ale czy nie równie oczywiste jest prawo do prawdy, to poznawania stanu faktycznego. Bo ja osobiście bardzo chciałbym wiedzieć, czy poznana przeze mnie partnerka jest kobietą również w tym znaczeniu, że biologia wyposażyła ją w naturalną zdolność do urodzenia mi potomstwa... Nie mam tego prawa? Dlaczego jedni mieliby mieć jakieś prawo (do ukrywania jakichś faktów), a inni nie mają prawa do wiedzy o czymś? Czy to na pewno uczciwe?...
Ktoś powie - ale dla kogoś kto tak bardzo chce się czuć tą zmienioną płcią traumą mogłoby być, przyznawanie się do wcześniejszej przynależności. Ale czy ktoś dba o traumę ludzi, którzy zwiążą swoją nadzieję posiadania potomstwa i założenia pełnej rodziny z kimś, kto - co od razu wiadomo - nie jest do tego zdolny?... Trauma przeciw traumie. Dlaczego jedna trauma ma być większa od drugiej?...


Manie seksualne jako wyrosłe z seksu mają olbrzymią siłę oddziaływania.
Panie Dyszyński

odnośnie przykładu 1
To o czym Pan pisze świadczy tylko o różnobarwności lewicy. Nie ma monolitu. Są różne odnogi, które jednak łączy wspólna intencja – promocja równości płci.

Dam na to dobry przykład – prostytucja. Część środowisk feministycznych jest za legalizacja prostytucji, podkreślając tutaj prawo kobiety do decydowania o swoim ciele. Druga część jest wręcz za zakazem, uważając, że to zjawisko uprzedmiotawia kobiety i podkreślając jednocześnie fakt, że ten wybór prostytuowania się wcale nie jest taki dobrowolny. Najczęściej jest bowiem (jak się uważa) podyktowany trudną sytuacja życiową kobiety, która postanawia taką drogę sobie obrać.

Tak samo jest ze wspomnianymi przez Pana parytetami: ile feministek, tyle zdań na temat parytetów. Jedne nie potrzebują (jak twierdzą) wspomagaczy, co same sobie dadzą radę, inne uważają, że te wspomagacze to nie są żadne wspomagacze, tylko przysłowiowa buda dla psa – sztucznie się kobiety trzymało przez wieki z dala od życia publicznego, więc sztucznie trzeba je tam wprowadzić.

Co do pojęcia feminizmu, w żaden sposób nie wskazuje ono na podejście pro-różnicujące. Jeśli chcemy równości, a widzimy, że na jej drodze stoi dyskryminacja którejś płci, to naturalnie tę osłabioną płeć będziemy wspierać, tak długo, aż sytuacja się wyrówna.

Odnośnie przykładu 3
Jeśli Pan chce się wiedzieć, czy partnerka jest zdolna do rozrodu, wystarczy się jej o to zapytać. A najpierw upewnić się, czy jest w ogóle chętna do rozrodu, bo nie należy tego brać za pewnik. Poza tym nie sądzę, by w zdrowej relacji partnerskiej, któraś ze stron ukrywałaby tak ważny fakt przed ukochanym/ą. To prawo ma chronić przed niebezpiecznym rozszerzaniem kręgu wtajemniczonych.

I taka ogólna refleksja: ton Pańskiej wypowiedzi jest dość fobiczny, podaje Pan skrajne hipotetyczne sytuacje, żeby udowodnić, ze GENDERyzm to kopalnia problemów ...

Panie Dyszyński

odnośnie przykładu 1
To o czym Pan pisze świadczy tylko o różnobarwności lewicy. Nie ma monolitu. Są różne odnogi, które jednak łączy wspólna intencja – promocja równości płci.

Odnośnie przykładu 3
Jeśli Pan chce się wiedzieć, czy partnerka jest zdolna do rozrodu, wystarczy się jej o to zapytać. A najpierw upewnić się, czy jest w ogóle chętna do rozrodu, bo nie należy tego brać za pewnik. Poza tym nie sądzę, by w zdrowej relacji partnerskiej, któraś ze stron ukrywałaby tak ważny fakt przed ukochanym/ą. To prawo ma chronić przed niebezpiecznym rozszerzaniem kręgu wtajemniczonych.

I taka ogólna refleksja: ton Pańskiej wypowiedzi jest dość fobiczny, podaje Pan skrajne hipotetyczne sytuacje, żeby udowodnić, ze GENDERyzm to kopalnia problemów ...

To co mi ktoś zechce powiedzieć, albo zechce dać (np. w biznesie), to jedna sprawa, a to co powie i da, druga. Równie dobrze można argumentować, że nie powinienem sobie gwarantować pewnych korzystnych zapisów w umowie, bo przecież uczciwi biznesmeni, poważni kontrahenci nie oszukują. Ano uczciwi, faktycznie, nie oszukują. Ale życie dowodzi, że jakoś tak dziwnie nie wszyscy są poważni i uczciwi, więc pewne rzeczy się wymusza (np. prawnie).
Ja już mam partnerkę i mam dzieci, więc ten problem mnie nie dotyczy. Ale gdybym w dzisiejszym czasie poznał dziewczynę, zaangażował się uczuciowo, a potem okazało się, ze - z jakichś tam powodów - ona nie uznała za stosowne powiedzieć mi pewnych fundamentalnych rzeczy na temat swoje tożsamości, w szczególności wpływających na ten długofalowy, poważny aspekt znajomości, to czułbym się BARDZO oszukany. I pewnie bym cierpiał. Nie wiem czy cierpienie tak oszukanego kogoś byłoby większe od cierpienia osoby po zmianie płci, która bardzo bardzo pragnie uchodzić za pełnoprawną/ego przedstawicielkę/ela owej drugiej płci w związku. Może to cierpienie pierwsze byłoby większe, może drugie. Nie mnie o tym decydować, więc optuję za DOSTĘPEM DO INFORMACJI - niech ludzie zdecydują, a nie ktoś za nich.

Ogólnie uznaję ZASADĘ SYMETRII. Jeśli wiedza - to dla obu stron danego układu. Tak jest sprawiedliwie. W układzie dogadywania się stron - z jakiegokolwiek powodu - optuję za pełnią wiedzy. Jeśli ktoś wiedzę, do której jedna osoba chce mieć dostęp nazwie "ochroną przed niebezpiecznym rozszerzaniem kręgu wtajemniczonych" i arbitralnie ją ograniczy, a wiedzę dla kogoś innego, już jest jego "prawem", to ja powiadam - człowieku, budujesz system przemocy i oszustwa. Mijasz się z uczciwością i sprawiedliwością.

Ogólniej - może jestem dla kogoś i "fobiczny" (każdy odczytuje po swojemu słowa, a do tego po swojemu ustawia normę - punkt neutralny skali), ale moje "fobie" biorą się z czegoś. Ja widzę to "coś" w NIESPÓJNOŚCI tendencji i celów, które przejawia aktualna postać genderyzmu, z tym co ostatecznie da się zrealizować, a szczególnie co jakoś harmonizuje poprawia stosunki międzyludzkie. Pewnie większość genderystów uważa, że robią dobrą robotę, że rzeczywiście pomagają ludziom. W mojej ocenie zamiatają oni pod dywan swojegu umysłu niespójność wewnętrzną dążeń, naiwność wizji świata. Tak jak duża część komunistów, za rewolucji w Rosji wierzyła, że budują autentycznie lepszy świat. Nie budowali lepszego świata, pomogli zbrodniarzom w budowie tyranii. Genderyści w dużej części na pewno też wierzą szczerze. Może taka prosta droga "popierania" kobiet wydaje im się oczywista, naturalna. Ja widzę na takiej drodze taką masę wewnętrznych sprzeczności, że jej efekty - z dużym prawdopodobieństwem (bo oczywiście na 100% nic nie wiadomo) - nie mogą być korzystne. Raczej NIE BĘDĄ KORZYSTNE dla większości ludzi.
Czym ostatecznie zakończy się owa przygoda z genderyzmem dla większości ludzi?
- wg mnie po prostu CIERPIENIEM. Będzie to cierpienie głównie psychiczne, będą rozdarte więzi międzyludzkie, złamane mentalnie jednostki, ogarnięcie poczuciem ludzi, że nie wiedzą kim są, co buduje ich tożsamość. Bo sprzeczności (w tym wypadku wewnętrznych sprzeczności niespójnych motywacji) żaden system, żadna psychika na dłuższą metę nie jest w stanie utrzymać. Więc będzie szarpanie się, będą rozterki, których przyczyny cierpiący ludzie będą diagnozowali w zupełnie innym, niż poprawny, obszarze. Szkoda mi ludzi po prostu. Taką właśnie mam "fobię".




Tak, tylko że to co dla kogoś jest promowaniem, dla kogoś innego jest wręcz poniżaniem tejże płci. Podobno dobrymi intencjami wybrukowane jest piekło.


Bo oprócz tego, że coś by się chciało, że coś wygląda z grubsza na zasadne, potrzebna jest jakaś formą rozsądku, wiedzy, mądrości, nie sądzenia po pozorach, po złudnych emocjach. Dlatego krytykuję pewne tendencje.


To co mi ktoś zechce powiedzieć, albo zechce dać (np. w biznesie), to jedna sprawa, a to co powie i da, druga. Równie dobrze można argumentować, że nie powinienem sobie gwarantować pewnych korzystnych zapisów w umowie, bo przecież uczciwi biznesmeni, poważni kontrahenci nie oszukują. Ano uczciwi, faktycznie, nie oszukują. Ale życie dowodzi, że jakoś tak dziwnie nie wszyscy są poważni i uczciwi, więc pewne rzeczy się wymusza (np. prawnie).


...optuję za DOSTĘPEM DO INFORMACJI - niech ludzie zdecydują, a nie ktoś za nich.


Ogólnie uznaję ZASADĘ SYMETRII. Jeśli wiedza - to dla obu stron danego układu. Tak jest sprawiedliwie. W układzie dogadywania się stron - z jakiegokolwiek powodu - optuję za pełnią wiedzy. Jeśli ktoś wiedzę, do której jedna osoba chce mieć dostęp nazwie "ochroną przed niebezpiecznym rozszerzaniem kręgu wtajemniczonych" i arbitralnie ją ograniczy, a wiedzę dla kogoś innego, już jest jego "prawem", to ja powiadam - człowieku, budujesz system przemocy i oszustwa. Mijasz się z uczciwością i sprawiedliwością.


Ogólniej - może jestem dla kogoś i "fobiczny" (każdy odczytuje po swojemu słowa, a do tego po swojemu ustawia normę - punkt neutralny skali), ale moje "fobie" biorą się z czegoś. Ja widzę to "coś" w NIESPÓJNOŚCI tendencji i celów, które przejawia aktualna postać genderyzmu, z tym co ostatecznie da się zrealizować, a szczególnie co jakoś harmonizuje poprawia stosunki międzyludzkie.


Czym ostatecznie zakończy się owa przygoda z genderyzmem dla większości ludzi?
- wg mnie po prostu CIERPIENIEM. Będzie to cierpienie głównie psychiczne, będą rozdarte więzi międzyludzkie, złamane mentalnie jednostki, ogarnięcie poczuciem ludzi, że nie wiedzą kim są, co buduje ich tożsamość. Bo sprzeczności (w tym wypadku wewnętrznych sprzeczności niespójnych motywacji) żaden system, żadna psychika na dłuższą metę nie jest w stanie utrzymać. Więc będzie szarpanie się, będą rozterki, których przyczyny cierpiący ludzie będą diagnozowali w zupełnie innym, niż poprawny, obszarze. Szkoda mi ludzi po prostu. Taką właśnie mam "fobię".


Cierpienie tylko wtedy można uznać w takim wypadku za wadę, jeśli będzie stanem docelowym.
Mam wrażenie, że niesłusznie zakłada Pan, że tak właśnie będzie z genderyzmem. Że to nie jest cierpienie uszlachetniające, tylko destrukcyjne.

...naturalnym, że taka niespójność na etapie wprowadzania genderyzmu występuje? Człowiek to nie maszyna, że naciśnie się inny guzik niż dotychczas i już będzie grała niezmiennie nowa melodia. Transformacja zawsze powoduje tymczasową niespójność, do czasu aż jakaś nowość nie zostanie w pełni zaadaptowana.

Czym ostatecznie zakończy się owa przygoda z genderyzmem dla większości ludzi?
- wg mnie po prostu CIERPIENIEM. Będzie to cierpienie głównie psychiczne, będą rozdarte więzi międzyludzkie, złamane mentalnie jednostki, ogarnięcie poczuciem ludzi, że nie wiedzą kim są, co buduje ich tożsamość. Bo sprzeczności (w tym wypadku wewnętrznych sprzeczności niespójnych motywacji) żaden system, żadna psychika na dłuższą metę nie jest w stanie utrzymać. Więc będzie szarpanie się, będą rozterki, których przyczyny cierpiący ludzie będą diagnozowali w zupełnie innym, niż poprawny, obszarze. Szkoda mi ludzi po prostu. Taką właśnie mam "fobię".


Cierpienie tylko wtedy można uznać w takim wypadku za wadę, jeśli będzie stanem docelowym.
Mam wrażenie, że niesłusznie zakłada Pan, że tak właśnie będzie z genderyzmem. Że to nie jest cierpienie uszlachetniające, tylko destrukcyjne.
Pisałem gdzieś (już nie pamiętam, w którym wątku) o rozsądnym genderyzmie. Bo doceniam poruszenie pewnych tematów przez ten ruch - jest jakąś wartością zwrócenie uwagi na lekceważące sformułowania dotyczące płci, poza tym kiedyś były bariery prawne w dostępie do zawodów (teraz w krajach europejskich to już jest historia). Genderyzm w rozsądnej dawce byłby pewnie sensowny. Ale taki, jaki jest, będzie wywoływał głównie rozterki i cierpienie. Będzie wywoływał poczucie winy u części kobiet (że nie są tak przebojowe, jak ich koleżanki babo-chłopy, czy mężczyźni), będzie stygmatyzował niektóre serdeczne uczucia (macierzyństwo), wreszcie paradoksalnie - poprzez to, że w genderyzmie jest nierównowaga polegająca na aspirowaniu jednak kobiet do zawodów męskich, a nie odwrotnie, uzyskuje się efekt poniżania zawodów tradycyjnie kobiecych. Tak więc w jakiejś częsci genderyzm działa dokładnie przeciwko tym celom, które niby pragnie realizować.
Ale muszę przyznać Pani/Panu (nie znam płci) rację, że trudno jest wprowadzić jakiś ruch do społecznej świadomości nie generując efektu przerysowania. Jakieś przegięcie zawsze pewnie będzie, bo umysł szuka granicy, przeciągając tendencje w skrajne obszary. Więc do pewnego stopnia może on bronić koncepcji genderyzmu.
Problem główny z genderyzmem jest jednak taki, że wziął się on za ciągniecie w obszarze ewidentnie fałszywym - gdzieś tam oparł się na (zupełnie zdyskredytowanym przez badania naukowe) założeniu, że pomiędzy mężczyznami i kobietami różnice są w zasadzie wyłącznie w budowie ciała, a psychiki są identyczne. Gdyby genderyzm robił to, co deklaruje, czyli BADAŁ (nie zakładał z góry, ale badał) jak efekt kulturowości funkcjonuje w kontekście aspektów biologicznych, to byłby fajnym, cennym ruchem. Problem w tym, ze genderyzm, mimo aspirowania do naukowego podejścia, w istocie dekretuje pewne tezy (w tym główną - fałszywą - jw.), nie próbując konfrontować ich z rzeczywistością.
Racja jest w tym, że przejściowo cierpienie na tym świecie występuje i nie da się tego obejść. Problem jest w tym, że cierpienie jakie wynika z genderyzmu będzie funkcjonowało w obszarze, który ludziom jest wyjątkowo trudno zdiagnozować, chaos z tego powstały będzie więc wyjątkowo trwały. Bo jest to obszar tożsamości człowieka, coś co wyznacza niejako początek dla pozostałych kategorii oceny. Więc błędy tutaj poczynione mają największą "dźwignię". Ale może to taki kolejny test dla ludzkości - czy poradzi sobie z odchyłką w stronę fałszu względem pierwotnych uczuć, wrodzonych mechanizmów myślenia. I pewnie większość ludzi sobie z tym poradzi, bo widzę jak kobiety w zdecydowanej przewadze nie dają się zmanipulować, że koniecznie muszą zostać inżynierami na budowach, a ich synowi powinni nosić sukienki. Jednak jakaś część kobiet uwierzy pewnie, że różnice między płciami są wyłącznie zewnętrzne i będzie musiała CAŁYM SWOIM ŻYCIEM przetestować ten fałsz. Pod koniec pewnie większość z nich stwierdzi, że inwestowała wysiłek, uczucia w coś, co ostatecznie nie daje satysfakcji, co jest ślepą uliczką. Z drugiej strony, po owym życiowym teście, jakaś część (uważam, że znacząco mniejsza) ludzi przyzna ostatecznie rację genderystom. Bo faktycznie w całym spektrum ludzkich osobowości jest miejsce dla kobiet o osobowości (rozumianej kulturowo) bardziej męskiej, a mężczyzn o osobowości (też rozumianej kulturowo) bardziej kobiecej. Obserwujemy przecież wokół nas nieco "zniewieściałych" mężczyzn i "męskich" w myśleniu i zachowaniu kobiet. Względem tej grupy genderyzm ma rację - bo tutaj różnice w psychice, w osobowościach zacierają się. Tyle, ze jest to grupa stosunkowo nieliczna, bo większość ludzi jednak w swoich uczuciach i myśleniu po prostu niesie wyraźne znamię biologicznego płciowego dziedzictwa. I ignorowanie tego faktu, nie branie go pod uwagę przy życiowych wyborach, wprowadzi tylko chaos, życiowe rozterki, nietrafione decyzje.

...poza tym kiedyś były bariery prawne w dostępie do zawodów (teraz w krajach europejskich to już jest historia).

Genderyzm w rozsądnej dawce byłby pewnie sensowny. Ale taki, jaki jest, będzie wywoływał głównie rozterki i cierpienie. Będzie wywoływał poczucie winy u części kobiet (że nie są tak przebojowe, jak ich koleżanki babo-chłopy, czy mężczyźni), będzie stygmatyzował niektóre serdeczne uczucia (macierzyństwo), wreszcie paradoksalnie - poprzez to, że w genderyzmie jest nierównowaga polegająca na aspirowaniu jednak kobiet do zawodów męskich, a nie odwrotnie, uzyskuje się efekt poniżania zawodów tradycyjnie kobiecych. Tak więc w jakiejś częsci genderyzm działa dokładnie przeciwko tym celom, które niby pragnie realizować.

Problem główny z genderyzmem jest jednak taki, że wziął się on za ciągniecie w obszarze ewidentnie fałszywym - gdzieś tam oparł się na (zupełnie zdyskredytowanym przez badania naukowe) założeniu, że pomiędzy mężczyznami i kobietami różnice są w zasadzie wyłącznie w budowie ciała, a psychiki są identyczne. Gdyby genderyzm robił to, co deklaruje, czyli BADAŁ (nie zakładał z góry, ale badał) jak efekt kulturowości funkcjonuje w kontekście aspektów biologicznych, to byłby fajnym, cennym ruchem. Problem w tym, ze genderyzm, mimo aspirowania do naukowego podejścia, w istocie dekretuje pewne tezy (w tym główną - fałszywą - jw.), nie próbując konfrontować ich z rzeczywistością.
Problem jest w tym, że cierpienie jakie wynika z genderyzmu będzie funkcjonowało w obszarze, który ludziom jest wyjątkowo trudno zdiagnozować, chaos z tego powstały będzie więc wyjątkowo trwały. Bo jest to obszar tożsamości człowieka, coś co wyznacza niejako początek dla pozostałych kategorii oceny. Więc błędy tutaj poczynione mają największą "dźwignię". Ale może to taki kolejny test dla ludzkości - czy poradzi sobie z odchyłką w stronę fałszu względem pierwotnych uczuć, wrodzonych mechanizmów myślenia. I pewnie większość ludzi sobie z tym poradzi, bo widzę jak kobiety w zdecydowanej przewadze nie dają się zmanipulować, że koniecznie muszą zostać inżynierami na budowach, a ich synowi powinni nosić sukienki.
Jednak jakaś część kobiet uwierzy pewnie, że różnice między płciami są wyłącznie zewnętrzne i będzie musiała CAŁYM SWOIM ŻYCIEM przetestować ten fałsz. Pod koniec pewnie większość z nich stwierdzi, że inwestowała wysiłek, uczucia w coś, co ostatecznie nie daje satysfakcji, co jest ślepą uliczką.

Względem tej grupy genderyzm ma rację - bo tutaj różnice w psychice, w osobowościach zacierają się. Tyle, ze jest to grupa stosunkowo nieliczna, bo większość ludzi jednak w swoich uczuciach i myśleniu po prostu niesie wyraźne znamię biologicznego płciowego dziedzictwa. I ignorowanie tego faktu, nie branie go pod uwagę przy życiowych wyborach, wprowadzi tylko chaos, życiowe rozterki, nietrafione decyzje.


Raz, skąd Pan wie, że większość ludzi "niesie wyraźne znamię biologicznego płciowego dziedzictwa"? (a nie np. kulturowego?)

Dwa, czy mniejszość należy dyskryminować, wtłaczając wszystkich w kulturowo zdefiniowane schematy, aby uniknąć chaosu?
...

...poza tym kiedyś były bariery prawne w dostępie do zawodów (teraz w krajach europejskich to już jest historia).

Bariery prawne zniknęły, ale bariery obyczajowe pozostały. Wystarczy, ze podam wymowny przykład kobiety z mojej rodziny. Usłyszała od potencjalnego szefa na rozmowie kwalifikacyjnej, że świetnie się nadaje do pełnienia funkcji, o jaką się ubiega (pozycja menadżera), ale nie może jej niestety zatrudnić, bo jego pracownicy (płci męskiej) nie podporządkują się kobiecie (to już przerabiał).

Zaciekli antyfeminiści...
Raz, skąd Pan wie, że większość ludzi "niesie wyraźne znamię biologicznego płciowego dziedzictwa"? (a nie np. kulturowego?)
Kulturowego też! To jest oczywiste i negować tego nie zamierzam.
Tym się różnię od genderystów, że uwzględniam OBA (!!) czynniki. Czasem ten kulturowy będzie miał większy wpływ, czasem biologiczny, czasem oba będą porównywalne. Mój postulat wobec genderystów nie polega na lekceważeniu czynnika kulturowego - bo na pewno on jest - tylko na UWZGLĘDNIENIU SKOMPLIKOWANIA UKŁADU, że jest NIE TYLKO czynnik kulturowy.

A tak w ogóle nie bardzo chce mi się powtarzać to, co pisałem w innym wątku. Dlatego, abyśmy trochę weszli w temat przy tej dyskusji miałbym prośbę o rzucenie okiem na wątek: http://www.sfinia.fora.pl/nauki-spoleczne,44/poezja-zaangazowana-ideowo,6964.html

Dodatkowo jako bazę do tego co uważam za poglądy genderystów polecam film:
https://www.youtube.com/watch?v=5oGL7njQwrg&feature=youtu.be&t=25m50s
Film jest naprawdę ciekawy, taki trochę dokument, ale lekko poprowadzony, więc nie znudzi.

Jesli gdzieś jest sobie grupa - jak może w przypadku, który Pan/Pani opisał/a - dość szowinistycznych mężczyzn. Przypadek konkretny, w konkretnym miejscu. Zdarzy się. Może gdzieś mężczyźnie, który będzie chciał dostać pracę w sekrariacie za chwilę powiedzą, że się nie nadaje, bo tu zawsze była sekretarka kobiety, że tylo takie dobrze wyglądają wobec klientów i w ogóle, że tak zawsze było i niech nie aplikuje na to stanowisko.
NIe popieram szowinizmu, uważam że decydować powinny rzeczywiste kwalifikacje, umiejętności. Ale też zdaję sobie sprawę, że ludzkie społeczności mają swoją historię, lokalne zwyczaje. Jak wiele jest środowisk, w których wystąpi efekt, który Pan/Pani tu opisuje?...
Zbadał to ktoś w pełni obiektywnie, bez uprzedzeń (zarówno fobii feministycznych, jak i męsko szowinistycznych)?...


Tym się różnię od genderystów, że uwzględniam OBA (!!) czynniki. Czasem ten kulturowy będzie miał większy wpływ, czasem biologiczny, czasem oba będą porównywalne. Mój postulat wobec genderystów nie polega na lekceważeniu czynnika kulturowego - bo na pewno on jest - tylko na UWZGLĘDNIENIU SKOMPLIKOWANIA UKŁADU, że jest NIE TYLKO czynnik kulturowy.

Dodatkowo jako bazę do tego co uważam za poglądy genderystów polecam film:
https://www.youtube.com/watch?v=5oGL7njQwrg&feature=youtu.be&t=25m50s
Film jest naprawdę ciekawy, taki trochę dokument, ale lekko poprowadzony, więc nie znudzi.

A tak w ogóle nie bardzo chce mi się powtarzać to, co pisałem w innym wątku. Dlatego, abyśmy trochę weszli w temat przy tej dyskusji miałbym prośbę o rzucenie okiem na wątek: http://www.sfinia.fora.pl/nauki-spoleczne,44/poezja-zaangazowana-ideowo,6964.html

Nawiązując do tego tematu, właściwie mam podobne spostrzeżenia co wujzbój. Nie chcąc powtarzać czegoś, co już wielokrotnie padało, chcę tylko zwrócić uwagę na parę elementów, które chyba zostały przez Pańskich rozmówców przemilczane.

Pisze Pan np., że cechy stereotypowo kobiece są deprecjonowane, a do zachowań męskich (często ewidentnie negatywnych się wręcz zachęca).
Jeśli faktycznie tak jest, to tłumaczę to sobie w taki sposób:
(przyjmując, że te cechy "kobiece" zwalczane są u kobiet)

Próbuje się w ten sposób zachęcić dziewczyny/kobiety do zdystansowania się od tego, co (stereo)typowe (kolektywne) i poznanie rzeczywistości, której nie znają. Jeśli dziewczyna/kobieta zawsze była miła, grzeczna, mało agresywna, uległa - ciężko stwierdzić, czy ona taka już jest, czy taką ją "zrobiono". Tylko skonfrontowanie dotychczasowych cech cechami obcymi może to w jakiś sposób zweryfikować i ew. sprowokować trwałą zmianę w zachowaniu dziewczynki/kobiety. Dziewczynka/kobieta może bowiem doświadczyć, że będąc trochę niesforną, przeklinającą czuje się swobodniej niż w dotychczasowej "sztywnej" pozie, może się okazać, że jej życie nabiera dzięki temu doświadczeniu nowej tożsamości lepszej jakości.

To samo oczywiście można zastosować co do chłopców/mężczyzn. Zachęcać ich do spróbowania czegoś, co do tej pory było poza ich zasięgiem.

Ogólnie można powiedzieć, że nacisk w taki genderowym podejściu pada na INDYWIDUALNE cechy kobiety/mężczyzny, a nie KOLEKTYWNE (sterotypowe) przymioty danej płci. Co wyjaśnia, dlaczego u kobiet cechy kobiece mogą być niekiedy z tej perspektyw wręcz piętnowane,a u mężczyzn te same cechy chwalone - otóż, jest bardziej prawdopodobne, ze "delikatność" u mężczyzny a "agresja" u kobiety to cechy osobnicze, niż w przyp. "delikatności" u kobiety i "agresji" u mężczyzny.

Jeszcze jedna rzecz, na którą chcę zwrócić uwagę jest kwestia ról, że podział ról zapewnia większą efektywność także w układzie kobieta-mężczyzna.
Być może to jest prawda.
Z tym że jest to spostrzeżenie, które człowieka (jednej i drugiej płci) ustawia w pozycji jakiegoś elementu w większym mechanizmie i zachęca do tego, żeby już zawsze chcieć być tylko "połówką jabłka". Jest to postawa, która z perspektywy indywidualistycznej jest zamachem na indywidualizm. Niektórzy często zarzucają feministkom, że tak się wyemancypowały, że facet już im w zasadzie nie jest potrzebny. Więc nasuwa się pytanie: skoro faktycznie kobieta może stać się pełnowartościowa bez dopełniającego ją mężczyzny (i vice versa), to po co na siłę temu zapobiegać? Może związek kobieco-męski można budować na innych wartościach niż uzupełnianie się rolami?

W środowisku genederowym mówi się o czymś takim jak: (męskie) pragnienie homospołeczne (Eve Kosovsky Sedgwick)
Tutaj jest krótko opisane, na czym to polega:
http://genderstudies4.blogspot.com/2011/02/meskie-praktyki-homospoeczne.html

Ogólnie można powiedzieć, że nacisk w taki genderowym podejściu pada na INDYWIDUALNE cechy kobiety/mężczyzny, a nie KOLEKTYWNE (sterotypowe) przymioty danej płci. Co wyjaśnia, dlaczego u kobiet cechy kobiece mogą być niekiedy z tej perspektyw wręcz piętnowane,a u mężczyzn te same cechy chwalone - otóż, jest bardziej prawdopodobne, ze "delikatność" u mężczyzny a "agresja" u kobiety to cechy osobnicze, niż w przyp. "delikatności" u kobiety i "agresji" u mężczyzny.

Jeszcze jedna rzecz, na którą chcę zwrócić uwagę jest kwestia ról, że podział ról zapewnia większą efektywność także w układzie kobieta-mężczyzna.
Być może to jest prawda.
Z tym że jest to spostrzeżenie, które człowieka (jednej i drugiej płci) ustawia w pozycji jakiegoś elementu w większym mechanizmie i zachęca do tego, żeby już zawsze chcieć być tylko "połówką jabłka". Jest to postawa, która z perspektywy indywidualistycznej jest zamachem na indywidualizm. Niektórzy często zarzucają feministkom, że tak się wyemancypowały, że facet już im w zasadzie nie jest potrzebny. Więc nasuwa się pytanie: skoro faktycznie kobieta może stać się pełnowartościowa bez dopełniającego ją mężczyzny (i vice versa), to po co na siłę temu zapobiegać? Może związek kobieco-męski można budować na innych wartościach niż uzupełnianie się rolami?

Poruszone w powyższym cytacie aspekty uważam za bardzo ciekawe. Chyba warto się nad nimi pochylić. Ale ja nie widzę tu oczywistych rozstrzygnięć.
Czy bycie połówkami jabłka w układzie jest jakoś dobre, czy złe?...
- właściwie nie wiem. Czasem może być dobre, czasem złe (jeśli krzywdzi jakoś jedną ze stron).
Czy lepiej jest abyśmy sobie płciowo nie byli potrzebni (a przynajmniej faceci kobietom)?
- też do końca nie wiem. Na pewno nie popieram żadnych niewolniczych form zależności. Albo sytuacji, gdy ktoś krzywdzi, dyskryminuje drugą stronę w związku.

Czy bardziej chciałbym być kimś w związku, gdybym nie potrzebował żadnego wsparcia w moich słabszych aspektach? - jednak owa potrzebność, to chyba to jest jakiś argument za.
A do tego, jeśli z drugiej strony będę miał nadzieję, że z racji na moje mocne strony, jestem w związku kimś bardziej NIEZASTĄPIONYM - czyli ważnym i atrakcyjnym, to chyba też jakoś spaja ten układ.
A na pewno w układzie dwojga całkiem niezależnych osób, byłbym mojej żonie mniej wdzięczny za to, co dla mnie robi, bo gdzieś w tle dźwięczałoby mi: właściwie to sam sobie z tym poradzę, nie znaczy dla mnie ta pomoc zbyt wiele....

Ale czy świat "psychicznych cyborgów", takich ludzi psychicznie zaprogramowanych na cechy idealnie pośrodku i na zamówienie niezależności jest tym światem optymalnym?...
- Właściwie też nie wiem. Tu należałoby wypracować dobre kryteria oceny.
Ja mam wątpliwości, czy taki świat wszystkich ludzi "pośrodku" w ogóle by się utrzymał na dłużej. Te różnice, polaryzacja zachowań, pragnień, zdolności warto widzieć nie tylko przez pryzmat dyskryminacji, czy jej braku. Żeby czegoś chcieć, jakiś czas tego trzeba nie mieć. Aby kogoś naprawdę pokochać, dobrze jest chyba poznać gorycz samotności. Najwspanialsza potrawa nie smakuje tak dobrze, jak zwykłe domowe jedzenie, ale po wielu godzinach bolesnego postu, głodówki.

To co jest złe, to PRZYMUSZANIE ludzi (przynajmniej na dłuższą metę, bo przeżycie pewnej na jakiś czas bywa inspirujące - polecam opowiadanie Carlosa Castaniedy "mały tyran") do życia wbrew swojej naturze.
Aby jakoś zewaluować ww. problemy trzeba znać głębszy kontekst człowieczeństwa. To byłaby zaawansowana dyskusja. Do tej pory właściwie (przynajmniej na sfinii) nikt takiej dyskusji nie prowadził, bo ludziska wolą bardziej gorące polemiki i proste argumenty, niż wikłanie się niuanse ocen, czy stawianie pytań wykraczających daleko poza to, co zaofiarują nam media.
Piszę to tylko dlatego, że samo zwrócenie uwagi na to, co w wyróżnionym cytacie, stawia Pana/Panią na pozycji dostrzegania rzeczy trudnych, wykraczających poza proste modelowanie społeczne. Więc może wspomnienie o tym, że tak naprawdę jest jeszcze trudniej, nie będzie tak bardzo dziwne...

W przypadku wielu uprzedzeń feministyczno - genderowych widać wyraźnie efekt Otella.
Podam przykład mężczyzna przepuszcza kobietę w przejściu. Pewnie innego mężczyznę też by przepuścił. Ale jeśli to jest kobieta feministka, to z dużym prawdopodobieństwem pomyśli sobie: ale szowinista! Chce mnie upokorzyć nawiązując do stereotypu, w którym kobiety się przepuszcza w drzwiach, bo są słabsze

Powtórzę tu jeszcze raz - MOJE doświadczenia ze szkół i przedszkoli (za komuny się kształciłem, może teraz się to zmieniło) wykazują, że to kompletna bzdura. Naprawdę kompletna - tzn. nie obserwowałem praktycznie żadnych form wskazanych w publikacjach, przywoływanych przez genderystów. A ja nie wychowywałem się w żadnej enklawie lewicowego myślenia, tylko chodziłem do normalnych warszawskich szkół.
Żeby nie być gołosłownym - jest wierszyk "kto ty jesteś? - POlak mały.
Dlaczego w wierszyku jest Polak, a nie Polka? - ale dyskryminacja!!!
Słowo "sukces" jest rodzaju męskiego. A dlaczego nie żeńskiego? Ale dyskryminacja!!! Z resztą słowo "dyskryminacja" jest z kolei rodzaju żeńskiego! Jak i "stagnacja"!!!

W moim przekonaniu (powtarzam - opieram się na doświadczeniach życia w moich środowiskach) oskarżenia genederystów są ewidentnym przerysowaniem.

Może z tym jest jak z nauką wymowy obcego języka. Żeby wypracować w sobie zdolność, trafiania w naturalne brzmienie danego słowa, trzeba najpierw przesadzać, przesadnie wydłużać samogłoski długie, przesadnie akcentować czy intonować pewne elementy itd. A to wszystko po to, by zmusić język nienawykły do produkowania pewnych dźwięków/akcentów do przekroczenia samego siebie. Gdzieś w praniu to się zbilansuje i przesada odpadnie jak niepotrzebny organ.

Myślę, że z genderyzmem jest analogicznie.

Uważam, że nie. O ile jestem w stanie wyobrazić sobie sytuacje, gdzie genderyści tropią ślady seksizmu już zdecydowanie za daleko, będąc ofiarą "zboczenia zawodowego", to z drugiej strony moim zdaniem nie należy wykluczać, że seksizm może być podtrzymywany przez ludzi w sposób nieświadomy.

Otwieranie kobiecie drzwi jeśli ma być interpretowane jako zachowanie podszyte seksizmem, to nie dlatego, że ktoś naumyślnie chce taką kobietę urazić, tylko dlatego, że ten gest jest (przynajmniej w oczach genderystów) integralną częścią kultury seksizmu. Np. można to interpretować w taki sposób, że kobieta jest traktowana jako jednostka bierna, księżniczka, której się usługuje, która ma przywileje (na które sobie nie zasłużyła niczym innym jak czymś, na co nie miała wpływu - płcią). Krótko mówiąc, wszelkie dżentelmeńskie gesty sprowadzają indywidualność do kulturowej roli, sprowadzają jakąś Annę Kowalską do kobiety (jednej z wielu), a jednocześnie konkretnego mężczyznę do roli dżentelmena (jednego z wielu). Choć i tak rola męska ma tutaj (przynajmniej wg genderystów) przewagę nad kobiecą, bo jest aktywna.

Seksizm, o którym tutaj mowa jest często (czy najczęściej) nieuświadamiany, ani przez jedną, ani przez drugą płeć. Przyczyna jest prosta - ilu ludzi zastanawia się nad sensem licznych konwenansów, z którymi ma na co dzień do czynienia? Genderyści stanowią tutaj margines.

Może się w tym momencie nasunąć pytanie - skoro większość tego nawet nie dostrzega, to tym bardziej, większości to nie może przeszkadzać. Jeśli te dżentelmeńskie gesty traktować jako coś odrębnego od innego rodzaju seksizmu (tego wyraźnego, może bardziej krzywdzącego) jak wspomniane dyskryminowanie kobiet na różnych stanowiskach, to może rzeczywiście szkoda zachodu. Jednak jak sądzę, genderyści nie stawiają twardej granicy, dla nich jedno współgra z drugim. Zatem w ich oczach walka z gestami dżentelmeńskimi wspomaga walkę z każdą inną formą seksizmu.
Czy słusznie? Warto się nad tym głębiej zastanowić.

Ano właśnie: CZY(!) słusznie?
Odnoszę wrażenie, że genderyści od razu wiedzą ŻE słusznie.
Jest - jak to wyrażono się w filmie "teoretyczna podstawa", czyli prosto mówiąc odgórne założenie i to wystarczy.

Powiem jeszcze tak. Człowiek w życiu ma różne okresy intelektualnych odkryć. Jednym z ważniejszych dla mnie odkryć było to, jak bardzo ja sam potrafię się zmanipulować zakładaniem czegoś z góry, jak bardzo przyjęcie określonej perspektywy potrafi zmienić percepcję rzeczywistości.
Na pewym etapie zacząłem robić z samym sobą doświadczenia. Oto mam jakieś nastawienie - jakąś postawę, coś z tego wynika, coś widzę, coś wydaje mi się oczywistą prawdą. Ale mogę przecież inaczej - robię eksperyment - zmieniam nastawienie na dokładnie przeciwne. Jak się dobrze do tego wdrożę, to z równym uzasadnieniem, z równą determinacją mogę bronić tezy przeciwnej.
Jest pewien typ debaty, nazywany debatą oskfrodzką, gdzie zewnętrzne osoby oceniają, która z debatujących stron bardziej przekonywująco broniła swojej tezy. W jednej z odmian tej debaty strony nie wiedza z góry, jakiej tezy mają bronić ZA - czy tej przeciwnej. Dopiero na niedługo przed debatą dowiadują się o tym i muszą przygotować linię ataku/obrony jakiejś tezy. Dobrze wytrenowany dyskutant jest w stanie wygrywać debatę bez względu po jakiej stronie go postawią...
Czego to dowodzi?...
Ano tego, że o prawdzie decyduje coś więcej, niż to, że daje się przedstawić argumenty. Mówić wprost, argumenty (jakieś) przedstawić można praktycznie zawsze!
Czyli od decyduje o prawdzie?
- Głębsza spójność owych argumentów, ściślejszy związek z faktami.
Dla kogoś, kto szuka prawdy, kto chce rozsądku dałbym ważną radę: niewiele rzeczy oszuka cię bardziej, niż twoje własne nastawienie. Najłatwiej oszukuje się każdy sam - bo samemu sobie można dowolnie przestawiać w głowie to, co pasuje, bądź nie.
Gdy wymyślałem ten przykład z rodzajem żeńskim, czy męskim rzeczowników, robiłem to z intencją trochę prześmiewczą, jako droga do absurdu. Wiedziałem jednak, że zostanie to wzięte na poważnie. Bo faktycznie - MOŻNA (!) - rodzaj wyrazów brać na poważnie, jako objaw dyskryminacji. I genderyści tak zrobią. Bo chwycą się WSZYSTKIEGO, co by potwierdzało ich tezy. Wszystko się nada.
Gender to kolejne wydanie teorii spiskowych. Jak zwolennicy przypisywania masonerii widzą wpływ tej organizacji we wszystkim - w układzie kamieni, cyfr, liter w takim, czy innym napisie, tak genderyści wygenerują swój kod spiskowy względem praktycznie dowolnego aspektu życia. Wszystko im potwierdzi to, ma być potwierdzone - kolejność podawania ręki, barwa tonu kogoś mówiącego "dzień dobry", pewnie plama na odzieży. Bo jak się naprawdę mocno szuka jakiegoś przejawu, to się znajdzie. Wszędzie się znajdzie, nawet środku pustyni. Ale to nie jest rozsądek. To jest po prostu oszołomstwo.

I tu jest właśnie moje podstawowe NIE. Tutaj się z genderowacami nie zgadzam. Nie warto, nie wolno, nie jest to rozsądne, aby chwytać się wszystkiego. Droga tego rodzaju prowadzi do zagłady intelektu, rozumianego jako coś więcej niż gra pozorów i pustych form. Człowiek jakoś tam kochający prawdę, broniący się przed manipulacją musi miec w sobie gdzieś ten subtelny ogranicznik, który odróżni efekt placebo, od rzeczywistego działania substancji. Gdzieś jakiemuś potwierdzeniu mówi się STOP, bo choć można się go chwycić, to już nie warto. Dla samego siebie nie warto. Dla uczciwości intelektu nie warto. Bo nawet jeśli "coś" w tym kolejnym potwierdzeniu jest, to zwykle gołym okiem widać, że efekt jest słabszy od zdecydowanej większości mało znaczących, na co dzień ignorowanych rzeczy świata, który widzimy każdego dnia.
Dla mnie cały ten genderyzm, to mniej więcej w 85% efekt placebo, to czysta manipulacja, wywołana nastawieniem. Te brakujące 15% może faktycznie wskazuje na jakieś niemiłe kulturowe efekty. Może czasem warto by coś z nimi zrobić, ale dość często są one po prostu w miarę losową fluktuacją, która sama zaniknie, a której nie warto poświęcać wysiłku.

Jednym z ważniejszych dla mnie odkryć było to, jak bardzo ja sam potrafię się zmanipulować zakładaniem czegoś z góry, jak bardzo przyjęcie określonej perspektywy potrafi zmienić percepcję rzeczywistości.
Bo faktycznie - MOŻNA (!) - rodzaj wyrazów brać na poważnie, jako objaw dyskryminacji. I genderyści tak zrobią. Bo chwycą się WSZYSTKIEGO, co by potwierdzało ich tezy. Wszystko się nada.
Bo jak się naprawdę mocno szuka jakiegoś przejawu, to się znajdzie. Wszędzie się znajdzie, nawet środku pustyni. Ale to nie jest rozsądek. To jest po prostu oszołomstwo.
I tu jest właśnie moje podstawowe NIE. Tutaj się z genderowacami nie zgadzam. Nie warto, nie wolno, nie jest to rozsądne, aby chwytać się wszystkiego.
W ostatnim miesięczniku Wysokie Obcasy Extra jest jakaś krytyka feminizmu pod hasłem feminizm tak - wypaczenia nie. Widziałem reklamę na przystanku.

Jednym z ważniejszych dla mnie odkryć było to, jak bardzo ja sam potrafię się zmanipulować zakładaniem czegoś z góry, jak bardzo przyjęcie określonej perspektywy potrafi zmienić percepcję rzeczywistości.

A jest Pan pewien, że ostatnia Pana wypowiedź nie jest efektem takiej ukierunkowanej na konkretne rezultaty percepcji?
Nie jestem tego pewien. Właściwie to nawet nie wiem jak mógłbym być w tej kwestii do końca pewien.
Mogę jedynie STARAĆ SIĘ, aby nie stać się ofiarą złudzeń swojego umysłu. Przyznam, że wiele myślałem nad tym zagrożeniem (i dalej myślę). Stworzyłem sobie nawet kilka praw - podstawowych zasad umysłu, których stosowanie jakoś ograniczyłyby wspomniane zagrożenie. Najważniejszą tutaj zasadą jest chyba zasada symetrii/bezstronności/samoodniesienia/niesprzeczności sformułowań.
W moim przekonaniu zasada symetrii jest PODSTAWOWYM PRAWEM UMYSŁU. Właściwie to jest chyba aksjomatem (choć można podać argumenty za jego przyjęciem), który trzeba ustanowić nadrzędnie nad innymi prawami.
Co mówi zasada symetrii?
- Ma ona wiele swoich wydań - twarzy.
Nie czyń drugiemu, co tobie niemiło.
lub
Tak jak chcesz, aby słuchano ciebie, tak słuchaj innych - tak jak oczekujesz zrozumienia swoich argumentów, tak samo poważnie i uczciwie szukaj sensu w argumentach drugiej strony.
lub
Jeśli kiedykolwiek uznałeś, że potraktowano cię niesprawiedliwie, to zapamiętaj sobie tę sytuację, aby w podobny sposób nie robić innym ludziom.
lub
Nie odrzucaj zbyt szybko tego, co mają inni przeciw tobie, abyś mógł w przyszłości mieć wewnętrzny, opierający się na uczciwości umysłu, argument, że warto jest słuchać tego, co sam komunikujesz innym.
lub
Jeśli jakikolwiek aspekt sprawy chcesz potraktować ZA tym, co głosisz, to wciel się na chwilę w przeciwnika twojej sprawy i użyj TEGO SAMEGO ASPEKTU przeciwko tobie - może się uda. Jeśli się uda, to zastanów się, na ile poprawnie użyłeś tego argumentu, bo może po prostu sam sobie przeczysz, a jeśli nie przeczysz, to wyjaśnij dokładnie dlaczego tak istotnie odróżniasz użycie tego argumentu w obu przypadkach.

Starałem się być uczciwy wobec tak przyjętej zasady symetrii.
Wielokrotnie więc zastanawiałem czy czasem jednak gender-feminiści nie mają racji. I do pewnego stopnia chyba nawet przyznaję im tę rację. Ale jednak chyba w mniejszej części. Bo w mojej ocenie jednak zasada symetrii współczesny feminizm pogrąża. On już przestał walczyć o równość, a stał się walką o nierówność na korzyść jednej ze stron.
Wynika mi to z owej zasady symetrii. Jednym z mechanizmów ustalania symetrii jest bowiem wg mnie przyjęcie perspektywy totalnie neutralnej.
Taka perspektywa to np. założenie, że nie wiemy KIM jest druga strona. I dopiero wtedy decydujemy jak przyznać nagrody, kary, zaszczyty, przywileje. Jak trafią się przeciwnej stronie - TRUDNO. Ja lepszej metody uczciwości intelektualnych wyborów nie znam. Dlatego podoba mi się zasada np. nie określania pewnych atrybutów (mogłoby być np. płci w podaniu o pracę). Mają być natomiast SPEŁNIONE OGÓLNE WYMAGANIA i potem ŻADNYCH DODATKOWYCH PRZYWILEJÓW!!!
Czy uległość jest kobieca?... Na pewno?...
A te rzesze maminsynków, facetów niezdolnych przeciwstawić się manipulowaniu nimi przez matki, ojców, żony, kochanki?...
Czy na pewno pożądane byłoby, aby mieć bardziej uległych mężczyzn - jeszcze bardziej niezdolnych do sprzeciwienia się niedorajdów?... Czy to kobietom pomoże?...
Mam wątpliwości. A raczej jestem przekonany, że zdrowym podejściem nie jest dzielenie słabości i siły na kobiecość i męskość, ale propagowanie godnego, uczciwego, opanowanego człowieczeństwa - nie uwikłanego w jakieś upiorne przeciąganie liny pomiędzy płciami. Tak samo poniżająca jest zaakceptowana bez sprzeciwu słabość męska, jak i kobieca. Tak samo odrażająca jest tępa agresja - czy mężczyzny tyrana, czy kobiety zołzy rozstawiającej świat po kątach w zależności od jej humorów i zachcianek.

Współczesny feminizm gwałci wg mnie ową zasadę bezstronności w żądaniu parytetów. Gwałci ją też ARBITRALNOŚCIĄ OCEN w sytuacjach, gdy ewidentnie brakuje danych do oceny (np. owym zaliczeniem dżentelmeństwa, grzeczności z góry na minus, za negatywny aspekt - choć przecież nie siedzi się w cudzej głowie i nie można być pewnym, czy nie jest to jednak aspekt pozytywny). Genderyzm gwałci też zasadę bezstronności w braku chęci dostrzegania, że nie tylko od kobiet oczekuje się uległości, ale i od mężczyzn (przypadków można podać bardzo wiele - najprostszy to dyscyplina w męskich zawodach, grupach celowych itp.), podobnie jak od kobiet wymaga się ładnego wyglądu, to np. miliony mężczyzn na całym świecie muszą się męczyć w biurach w garniturach i krawatach (czasem w ciężkie upały). Praktycznie wszystko to, co w podlinkowanych dyskusjach w stylu owe "równościowe przedszkole" zostało zaliczone jako dyskryminowanie kobiet może być równie dobrze podane jako przykład nacisku na mężczyzn. Wystarczy chcieć to zobaczyć. A jeśli jakieś różnice wystąpią na niekorzyść kobiet (bo raczej wystąpią - tylko nie zero - jedynkowe różnice jakościowe, a raczej będą to różnice ilościowe), to też warto się zastanowić, na ile nie da się znaleźć symetrycznego przypadku na niekorzyść mężczyzn. Tylko będzie on w innej dziedzinie i trzeba CHCIEĆ go odszukać.
Ostatnio w Polsce mamy dyskusję o konwencji dotyczącej przemocy wobec kobiet. Wg mnie takie postawienie sprawy jest wadliwe - tzn. że wyróżnia się przemoc wobec KOBIET. Przemoc, agresja jest zła NIE DLATEGO, że jest wobec kobiet, ale z przyczyn bardziej podstawowych - że gwałci prawa ludzkie. Wikłanie kwestii walki z przemocą w konflikt pomiędzy płciami w istocie tylko osłabia wymowę walki z przemocą, sugeruje, że chodzi o walkę interesów, a nie o prawdziwe dobro i sprawiedliwość. I chociaż prawdą jest, że to kobiety częściej doznają przemocy (szczególnie tej fizycznej), to dalej będę się upierał, że ABSOLUTNIE NIE NALEŻY TEJ PRZEMOCY UMIESZCZAĆ W KATEGORII walki płci. To w pewien sposób daje argument agresorom, spłyca logikę problemu. Taki wredny sk...syn na kierowane wobec niego zarzuty będzie teraz się wykręcał w stylu: "uwzięli się na mnie, bo jestem mężczyzną". I na tym się skupi i łatwiej się sam usprawiedliwi.
Podobnie wg mnie niesłuszna jest koncepcja wyrównywania na siłę różnic pomiędzy ludźmi (także chodzi o osoby niepełnosprawne) poprzez zafałszowywanie słabości i umieszczanie różnych w istocie osób w tym samym kontekście. Tak się nie da. Kontekst jest różny, jeśli jakieś różnice są faktem. Nie ma co zaklinać rzeczywistości. Można jednak zrobić coś innego - MAJĄC W ŚWIADOMOŚCI OWE RÓŻNICE - należałoby uznać podstawową ZASADĘ SZACUNKU dla każdego człowieka. Oznacza to podrzędność jakichś doraźnych ocen - sprawności, intelektu, urody, siły itp. - względem człowieczeństwa jako takiego i prawa do życia w warunkach nie uwłaczających.

Współczesny feminizm gwałci wg mnie ową zasadę bezstronności w żądaniu parytetów
A te rzesze maminsynków, facetów niezdolnych przeciwstawić się manipulowaniu nimi przez matki, ojców, żony, kochanki?...
Czy na pewno pożądane byłoby, aby mieć bardziej uległych mężczyzn - jeszcze bardziej niezdolnych do sprzeciwienia się niedorajdów?... Czy to kobietom pomoże?...

Gwałci ją też ARBITRALNOŚCIĄ OCEN w sytuacjach, gdy ewidentnie brakuje danych do oceny (np. owym zaliczeniem dżentelmeństwa, grzeczności z góry na minus, za negatywny aspekt - choć przecież nie siedzi się w cudzej głowie i nie można być pewnym, czy nie jest to jednak aspekt pozytywny).

Genderyzm gwałci też zasadę bezstronności w braku chęci dostrzegania, że nie tylko od kobiet oczekuje się uległości, ale i od mężczyzn (przypadków można podać bardzo wiele - najprostszy to dyscyplina w męskich zawodach, grupach celowych itp.), podobnie jak od kobiet wymaga się ładnego wyglądu, to np. miliony mężczyzn na całym świecie muszą się męczyć w biurach w garniturach i krawatach (czasem w ciężkie upały).

Ostatnio w Polsce mamy dyskusję o konwencji dotyczącej przemocy wobec kobiet. Wg mnie takie postawienie sprawy jest wadliwe - tzn. że wyróżnia się przemoc wobec KOBIET

Podobnie wg mnie niesłuszna jest koncepcja wyrównywania na siłę różnic pomiędzy ludźmi (także chodzi o osoby niepełnosprawne) poprzez zafałszowywanie słabości i umieszczanie różnych w istocie osób w tym samym kontekście.


Jakieś przykłady?

Żaden feminista nie chce nikogo zmuszać do uległości czy agresji.
To antyfeminiści pragną wszystkich facetów i wszystkie kobiety wytresować na jeden słuszny model. I Pan temu przyklaskuje. Wystarczy, że przypomnę, jak to Pan w innym wątku kobietę zredukował to delikatnego aniołka o gołębim sercu. A zrobił Pan to z czystego egoizmu. Chce Pan, jak każdy seksista, żeby kobiety podobały się Panu, a nie sobie samym.
Tak samo jak Pan swoimi pytaniami typu „Czy to kobietom pomoże?” zdradza, że tego samego seksizmu oczekuje u kobiet.
...

Podobnie wg mnie niesłuszna jest koncepcja wyrównywania na siłę różnic pomiędzy ludźmi (także chodzi o osoby niepełnosprawne) poprzez zafałszowywanie słabości i umieszczanie różnych w istocie osób w tym samym kontekście.


Jakieś przykłady?
Ja na pewno także nie chcę nikogo do niczego zmuszać.
Natomiast nazywanie moich upodobań "egoizmem" (w jakiejkolwiek nie byłoby to sprawie) to już zupełnie wydziwiona interpretacja. Tak - bardziej podobają mi się kobiety łagodne, niż agresywne. Mężczyźni łagodni z resztą też. Z tego powodu jestem "egoistą"?...
A gdyby podobały mi się agresywne kobiety - to byłbym altruistą?...
Czy człowiek, który lubi pączki bardziej niż bajaderki jest z tego powodu egoistą?
Co miałoby mi się podobać, a co nie podobać wg Pani, abym był altruistą, a co abym był egoistą?...
Nie pojmuję Pani toku wnioskowania....

Co do wyrównywania różnic.
Kiedyś już pisałem, ale może wyjaśnię rzecz szerzej. Jestem zdecydowanym zwolennikiem UMYSŁU WOLNEGO I ŚWIADOMEGO. Oznacza to jednocześnie, że uważam dla umysłu (człowieka) za gorszą opcję, w której umysł staje się zależny i nie panujący nad źródłami własnych ograniczeń.
Z tego mojego ogólnego upodobania, ogólnego rozumienie sensu umysłu wynika pewien wymóg, trud, kłopot, zadanie dla tegoż umysłu. Ten trud to POGODZENIE SIĘ Z PRAWDĄ O SOBIE.
Bo sytuacja bazowo wygląda tak, że rodzimy się z ograniczeniami. Dodatkowo w życiu pewne ograniczenia nabywamy. I to jest fakt. Na starcie przykry fakt. Dla wielu bardzo przykry, bo dodatkowo daje im poczucie, ze są "gorsi". I w pewnym sensie jest to prawda - tzn. wg zadanych kryteriów SĄ GORSI!!!
I ja też jestem gorszy w całej masie różnych rzeczy. Od wielu ludzi jestem gorszy. W niektórych sprawach jestem gorszy od większości ludzi. W innych od małej części owych ludzi. Mógłbym z tego powodu zacząć rozpaczać, albo pogrążać się w depresji. Mógłbym zacząć się frustrować, a od otoczenia zacząć oczekiwać, aby WYRÓWNYWAŁO mi jakoś ową "niesprawiedliwość". Wszystko dałoby się mi wyrównać - pieniędzy mam nie za dużo, zdrowie takie sobie, sława daleka do poziomu celebrytów, strongmanem też nie jestem. Nie wspomnę już o tym, że nie zająłem żadnego ważnego stanowiska, nie potrafię przekrzyczeć mistrzów głośnego darcia się, a moja spostrzegawczość wzrokowa jest chyba poniżej średniej. Mam niezliczoną liczbę powodów do frustracji i do żądania "równości" w owych dziedzinach.
Nie będę jednak żądał tu "sprawiedliwości". Choć niejeden tytuł po temu by się dało całkiem zgrabnie uzasadnić. I choć może by się to jakoś opłaciło. Nie zrobię tego, bo po prostu przyjmuję ROZRZUT STATYSTYCZNY zdolności, szczęścia życiowego i mnóstwa innych okoliczności jako pewien fakt "obiektywny". Powiem więcej - gdyby ktoś mi zaoferował gratis "wyrównanie szans" w jakiejś dziedzinie, to bym to uznał za głupotę. Np. gdyby ktoś mi zaoferował, że z braku umiejetności boksowania, wystawią mnie na ring w meczu o mistrzostwo świata w boksie, ale aktualnego mistrza skrępują za pomocą linki, tak żeby nie mógł mnie dobrze walnąć. Jak wtedy pokonam owego mistrza to ogłoszą mnie mistrzem świata w boksie.... Bo ktoś tam uznał, że tak jest "równiej", "sprawiedliwiej". Otóż nie - nie zgodziłbym się na udział w takiej farsie. Chociaż być może jakoś ona faktycznie wyrównywałaby szanse w owej bokserskiej rywalizacji. Dlaczego?
- Bo na tym właśnie polega rywalizacja, że zakładamy, iż ludzie nie są równi! NIe chcemy równości - szukamy tutaj kto jest "nierówniejszy" - czyli mówiąc krótko "lepszy" (tutaj w boksie).
Ja - wiedząc, że kiepsko boksuję - PO PROSTU W TEJ DYSCYPLINIE NIE STARTUJĘ!
Albo jeślibym nawet wystartował, to liczę się z tym, że dostanę bęcki - bo taki tu jest układ - ma być nierówno, o to właśnie chodzi, aby NIERÓWNOŚĆ USTALIĆ w ramach pewnego pojedynku, gry. I ja to akceptuję.
Powiem więcej...
uwaga... to pewnie trudno jest zrozumieć osobom o mocno "równościowym" typie myślenia...
za obrazę
dla mojej dojrzałości, inteligencji, rozsądku uważałbym taką sytuację, w której miałbym akceptować czyjś dar w postaci "wyrównania mi szans". Byłaby to obraza, bo ja za wielką wartość swojej dojrzałości, zrozumienia traktuję pogodzenie się z tym, kim naprawdę (!) jestem.

Wiem, to może wydać się dziwne dla kogoś, kto przyjmuje bez sprzeciwu koncepcję wygrywania w tym świecie jakichś konkurencji dla siebie. Nie wygrać? - jak dają?...
Ano nie. Nie chcę wygrać, jeślibym musiał zakłócić UCZCIWOŚĆ GRY. I bardziej szczycę się tym, że potrafię to zaakceptować, nawet polubić, niż z "sukcesu", który wynikałby z owego podarowanego mi "wyrównania".

Szczycę się jakoś swoją dojrzałością w tym w względzie, bo w ciężkim trudzie na ową dojrzałość pracowałem. Bo owa dojrzałość (nie twierdzę, że jakoś tak ogólnie jestem dojrzały i mądry, ale chodzi mi o ten aspekt) jest głęboko wbudowana w moją wizję sensu, dobra i mnie jako takiego.
Szczycę się również tym, że MOGĘ BYĆ GORSZY. Akceptuję to. W czymś innym pewnie jestem lepszy. Ale to też nie jest wcale ważne. Bo wszystkie te doraźne, nawet przez ludzi bardzo cenione lepszości i gorszości to mały pikuś wobec CZŁOWIECZEŃSTWA.
Nie uważam się zatem za "gorszego tak w ogóle". Ani też nie uważam się za "lepszego tak w ogóle". Od kogokolwiek na świecie. I cenię sobie to odkrycie, że moje emocje i intelekt są w stanie zaakceptować (szczerze) taką postawę.


Natomiast nazywanie moich upodobań "egoizmem" (w jakiejkolwiek nie byłoby to sprawie) to już zupełnie wydziwiona interpretacja.

A gdyby podobały mi się agresywne kobiety - to byłbym altruistą?...


Nie pojmuję Pani toku wnioskowania....


Zaiste niczego Pan nie pojął. Czy ja piszę w aż tak niezrozumiały sposób, czy ktoś tu ma problemy z czytaniem ze zrozumieniem?

a propos ograniczeń i godzenia się z prawdą o sobie

Chodź mam nadzieję … A dokąd zmierzasz, z nadzieją pospołu, Istoto?!

Już nigcie.

Zasada bezstronności, żeby była na miejscu, musi zakładać równy start każdego obywatela bez względu na płeć, kolor skóry czy pochodzenie. Ponieważ w zmaskulinizowanym świecie polityki obywatele jednej grupy (mężczyźni) są na starcie bliżej mety niż obywatelki grupy drugiej (kobiety), odpłciowienie obywateli jest niedopuszczalne.
Jeśli nie da się wyodrębnić konkretnej grupy wśród jednostek dyskryminowanych, problem dyskryminacji ze względu na określony aspekt zostaje zaciemniony, znika.
Tym samym nie ma rady wpłynąć na status quo, który wyraźnie nie sprzyja sporej części społeczeństwa.
Rzeczywistym gwałtem na bezstronności jest udawanie, że pozycja startowa kobiet w polityce jest taka sama jak mężczyzn. Udawanie, że to kobietom się nadaje przywileje poprzez wprowadzenie parytetów, zamiast przyznać, że parytety mają na celu stopniowe zepchnięcie z pozycji uprzywilejowanej mężczyzn.

Natomiast nazywanie moich upodobań "egoizmem" (w jakiejkolwiek nie byłoby to sprawie) to już zupełnie wydziwiona interpretacja.

Nie nazywam egoizmem Pańskich upodobań, tylko Pańskie przekonanie, że prawdziwe kobiety to te, które się Panu podobają. Jeśli Pan sobie życzy, mogę Panu podlinkować bądź zacytować, jak Pan to wprost wyraża.
Choć mam nadzieję, że aż takich kłopotów z pamięcią Pan nie ma.

feministyczna perspektywa NIE JEST PRAWDZIWĄ KOBIECĄ PERSPEKTYWĄ.
Można chyba podjąć także ten problem...
Ale ja dalej nie rozumiem jako to moim "egoizmem" jest przekonanie o większej prawdziwości perspektywy niefeministycznej. Sorry, to jest mój POGLĄD, moje odczucie, moje rozumienie ludzkich ról i zachowań, ale nie widzę tu jakoś powiązań z koncepcją egoizmu. W tamtym wątku napisałem o swoich chrześcijańskich odniesieniach względem tego co warte szacunku, propagowania, co jest wg mnie lepszą stroną człowieczeństwa. Wśród owych wartości wyróżniłem "miłość, poświęcenie, bycie dobrym, raczej pokornym, niż dominującym". Egoizm do owych pozytywnych wg mnie wartości nie należy. Nie propaguję go ani dla kobiet, ani dla siebie, ani dla innych mężczyzn (z wyjątkiem oczywiście pewnej podstawowej zdroworozsądkowej dawki niezbędnej do bycia konkretną osobą w społeczeństwie).
Proszę mi wytłumaczyć na jakiej zasadzie takie moje przekonanie kwalifikuje się ostatecznie do konceptu "egoizm". Bo ja dalej nie czaję. Może jestem ograniczony, ale po prostu nie rozumiem...


A ja zadam pytanie tego rodzaju a dlaczego w ogóle aspekt płci ma być tak bardzo wyróżniony w kontekście polityki?...

Teraz feminizm nagle wprowadzić pragnie złamanie tej naturalnej celowości układów politycznych wprowadzając arbitralnie aspekt płci. Tak po prostu - bo tak, bo nie jest równo.
Tymczasem...
W polityce właśnie o to chodzi, że NIE JEST RÓWNO! I nie ma być równo! Bo tutaj przecież dąży się do wyłonienia tych, którzy tym się WYRÓŻNILI (!), że są bardziej przekonywujący. Na nich się głosuje, czyli głosujący o tym decydują.


Tutaj mamy złamanie owej zasady na korzyść zasady równościowej ustalanej wg jakiegoś lobby. A jeśli już lobby feministyczne miałoby wygrywać, to dla mnie następnym krokiem jest "wyrównanie szans" w polityce przez kolejne równościowe lobby's - np. jąkałów, niedosłyszących, bardzo wysokich, bardzo niskich, ludzi z nadwagą i z anoreksją.


Proszę mi wytłumaczyć na jakiej zasadzie takie moje przekonanie kwalifikuje się ostatecznie do konceptu "egoizm". Bo ja dalej nie czaję. Może jestem ograniczony, ale po prostu nie rozumiem...

W tym kontekście dla mnie większość ludzkiej aktywności zupełnie dobrze obędzie się bez egoizmu. Ludzie chodzą do pracy (a potem pobierają pensję) nie będąc egoistami, realizują swoje pasje nie będąc egoistami, jedzą smaczne rzeczy, bawią się. Wszystko to nie jest egoizmem, dopóki bierze się pod uwagę dobro innych ludzi, dopóki jesteśmy w stanie jednak zrezygnować z realizacji jakiejś części swoich celów, bo wymaga tego wyższe dobro.
feministyczna perspektywa NIE JEST PRAWDZIWĄ KOBIECĄ PERSPEKTYWĄ.

Pan tutaj nie ogranicza się do:
a) nie podoba mi się feministyczna perspektywa

ale sięga po egoistyczne i seksistowskie zarazem:

b) feministka nie mówi głosem kobiety (to samo stwierdził guru seksistów JKM mówiąc "Jeszcze nikt nie udowodnił, że feministka jest kobieta")

Dzięki takiemu cięciu, czuje się Pan uprawniony do bagatelizowania głosu feministek, co za tym idzie, interes kobiet, którego - jak twierdzą - bronią, przestaje Pan uważać za interes kobiet, tylko dlatego, że jakaś część kobiet nie chce z feminizmem mieć nic wspólnego.

Takie kobiety, oczywiście, istnieją. Jednak trzeba być świadomym, że:
a) podobnie jak feministki nie reprezentują wszystkich kobiet
b) często swój anty-feminizm tylko deklarują (bardzo powszechne zjawisko, kobieta zaczyna zdanie od: "Nie jestem feministką, ale..." Po 'ale' wymienia postulaty typowe dla programów feministycznych.
Nie ma co ukrywać, że w Polsce słowo "feministka" funkcjonuje jako obelga.
c) często nie mają pojęcia, czym feministki się zajmują; na czym feminizm polega, gdyż dały sobie wmówić, że feminizm wygląda tak jak go się przedstawia w krzywym zwierciadle seksistowskich krytyków a la Michał Dyszyński


Tutaj mamy złamanie owej zasady na korzyść zasady równościowej ustalanej wg jakiegoś lobby. A jeśli już lobby feministyczne miałoby wygrywać, to dla mnie następnym krokiem jest "wyrównanie szans" w polityce przez kolejne równościowe lobby's - np. jąkałów, niedosłyszących, bardzo wysokich, bardzo niskich, ludzi z nadwagą i z anoreksją.


Absurd.
feministyczna perspektywa NIE JEST PRAWDZIWĄ KOBIECĄ PERSPEKTYWĄ.

Pan tutaj nie ogranicza się do:
a) nie podoba mi się feministyczna perspektywa

ale sięga po egoistyczne i seksistowskie zarazem:

b) feministka nie mówi głosem kobiety (to samo stwierdził guru seksistów JKM mówiąc "Jeszcze nikt nie udowodnił, że feministka jest kobieta")

Dzięki takiemu cięciu, czuje się Pan uprawniony do bagatelizowania głosu feministek, co za tym idzie, interes kobiet, którego - jak twierdzą - bronią, przestaje Pan uważać za interes kobiet, tylko dlatego, że jakaś część kobiet nie chce z feminizmem mieć nic wspólnego.

Takie kobiety, oczywiście, istnieją. Jednak trzeba być świadomym, że:
a) podobnie jak feministki nie reprezentują wszystkich kobiet
b) często swój anty-feminizm tylko deklarują (bardzo powszechne zjawisko, kobieta zaczyna zdanie od: "Nie jestem feministką, ale..." Po 'ale' wymienia postulaty typowe dla programów feministycznych.
Nie ma co ukrywać, że w Polsce słowo "feministka" funkcjonuje jako obelga.
c) często nie mają pojęcia, czym feministki się zajmują; na czym feminizm polega, gdyż dały sobie wmówić, że feminizm wygląda tak jak go się przedstawia w krzywym zwierciadle seksistowskich krytyków a la Michał Dyszyński
Mój seksizm...
W feministycznej definicji - pewnie jest. Bo tutaj obowiązuje prosty podział - albo jesteś feministą (albo popierasz), albo seksistą, może mizoginem. Fanatyzm w wydaniu feministycznym jak widać spełnia idealnie cechy wszelkich innych fanatyzmów.
A ja...
Cóż, mam POGLĄDY.
Uważam, co innego niż feministki.
A główny powód mojej postawy to solidarność z WIĘKSZOŚCIĄ KOBIET!

Tak wiem, feministki od lat toczą swoją walkę i tak się w niej zapamiętały, że wydaje im się, jakoby wszystkie kobiety obowiązkowo powinny zostać wojowniczkami, zrezygnować - albo przynajmniej ograniczyć - z pokojowej części swojej natury, z tego co głęboko w sercu (np. uczuć macierzyńskich i miłości rodzinnej). Feministki próbują wszystkim kobietom wimprintować cel stania się "nowoczesnymi" na sposób możliwy do udźwignięcia wyłącznie dla nielicznego grona najsilniejszych psychicznie i fizycznie. Więc liczne biedaczki próbują to spełnić - serca oddają korporacjom (musi być sukces!) zamiast miłości do dzieci, są mocniejsze od mężczyzn, od innych kobiet, walczą, walczą...
A miejsca na szczycie nie ma wiele...
Nieliczne utrzymają się na czubku (przez jakiś czas), ale większość będzie biedować z poczuciem przegrania. Ale teraz to nawet popłakać sobie z tego tytułu nie będzie można. Kobietaki nie płaczą...
Żal mi tych kobiet, bo gdy (w wieku nieco późniejszym) pył bitewny ich życia opadnie, gdy spojrzą z perspektywy na te swoje "sukcesy" to zapłaczą gorzkimi łzami (nienawidząc jednocześnie tych łez, jak objawu słabości).
Oczywiście kobiety mądrzejsze, bardziej świadome samych siebie i realiów świata nie dały się feministkom zmanipulować i po prostu starają się być takie, jak podpowiada im zdrowy rozsądek, doświadczenie, realia fizyczne i emocjonalne - cieszą się nie tylko rywalizacją i walką, a po prostu życiem, miłością, związkami z rodziną, przyjaciółmi. Ale żal mi tych kobiet, które nie zorientowały się, jak feminizm (rzekomo w ich interesie) nimi manipuluje.

Tak - mam swoją wizję PRAWDZIWEJ KOBIECOŚCI. Jest to wizja raczej niefeministyczna (choć pewne wybrane elementy może i byłyby wspólne z feminizmem). Tę wizję jakoś tam postawiłem na piedestale, jest ona obiektem mojej jakby adoracji, wielkiego szacunku. Z resztą chyba wizja doskonałego mężczyzny nie jest jej tak bardzo odległa. Pomiędzy tymi wizjami doskonałości kobiecej i męskiej są w końcu tylko drobne przesunięcia. Obie te wizje tworzą razem obraz idealnego człowieczeństwa. W tym obrazie nie ma zajadłości, nie ma potrzeby samooszukiwania się (w celu spełniania nierealnych wzorców), małostkowości, walki o blichtr możnych świata. Jest tam opiekuńczość - u idealnej kobiety bardziej akceptująca, a u idealnego mężczyzny, nieco bardziej (nie za dużo!) w stylu wymagającym. Jest tam otwartość na potrzeby innych, na rozumienie nowych rzeczy - przy czym ta kobieca część otwartości bardziej akcentuje nakierowanie na zgodę w uczuciach, a męska na zgodność z deklaracjami. Ten idealny obraz człowieczeństwa jest więc nieco podzielony - tu obie części, kobieca i męska, są wzajemnie uzupełniające się, żadna nie ma prymatu nad drugą, a obie razem tworzą wspaniałą całość.

Uważam, że przypinanie mi łatki seksisty nie jest ani sprawiedliwe, ani słuszne. W Wikipedii seksizm: pogląd, że kobiety i mężczyźni nie są sobie równi lub że nie powinni posiadać równych praw[. Ja jestem zdecydowanie za tym, aby prawa dla obu płci były równe. Nie zgadzam się co prawda z upiorną koncepcją "wyrównywania" za pomocą manipulowania mechanizmami z innej grupy, czyli WYBORAMI (parytety). Tam gdzie jest wybór, tam jest wybór, a tam gdzie są prawa, tam powinna być równość. Równość w wyborach oznacza, że takie same (!) są zasady zgłaszania się do wyborów, prezentowania w nich, liczenia głosów, wreszcie zaliczania efektów. To jest równość. Przynajmniej w jako tako sensownym rozumieniu.


Ten absurd Pani zauważa. Ale absurdu, że zaliczanie się do kobiecości vs męskości (zamiast do łysych, jąkałów, czy wysokich) spełnia taki sam schemat Pani nie zauważa.

Jaka jest między nimi różnica? - Ano już wrośnięte w myślenie przyzwyczajenie, przyklepanie przez feministyczną propagandę. Trudno jest zauważyć to, co choć jest na wyciągnięcie ręki oczywiste, wykracza poza wbijane do głowy schematy.


Mój seksizm...
W feministycznej definicji - pewnie jest. Bo tutaj obowiązuje prosty podział - albo jesteś feministą (albo popierasz), albo seksistą, może mizoginem.


A główny powód mojej postawy to solidarność z WIĘKSZOŚCIĄ KOBIET!


Tak wiem, feministki od lat toczą swoją walkę i tak się w niej zapamiętały, że wydaje im się, jakoby wszystkie kobiety obowiązkowo powinny zostać wojowniczkami, zrezygnować - albo przynajmniej ograniczyć - z pokojowej części swojej natury, z tego co głęboko w sercu (np. uczuć macierzyńskich i miłości rodzinnej).

Feministki próbują wszystkim kobietom wimprintować cel stania się "nowoczesnymi" na sposób możliwy do udźwignięcia wyłącznie dla nielicznego grona najsilniejszych psychicznie i fizycznie. Więc liczne biedaczki próbują to spełnić - serca oddają korporacjom (musi być sukces!) zamiast miłości do dzieci, są mocniejsze od mężczyzn, od innych kobiet, walczą, walczą...

A miejsca na szczycie nie ma wiele...
Nieliczne utrzymają się na czubku (przez jakiś czas), ale większość będzie biedować z poczuciem przegrania. Ale teraz to nawet popłakać sobie z tego tytułu nie będzie można. Kobietaki nie płaczą...
Żal mi tych kobiet, bo gdy (w wieku nieco późniejszym) pył bitewny ich życia opadnie, gdy spojrzą z perspektywy na te swoje "sukcesy" to zapłaczą gorzkimi łzami (nienawidząc jednocześnie tych łez, jak objawu słabości).


Oczywiście kobiety mądrzejsze, bardziej świadome samych siebie i realiów świata nie dały się feministkom zmanipulować i po prostu starają się być takie, jak podpowiada im zdrowy rozsądek, doświadczenie, realia fizyczne i emocjonalne...


Tak - mam swoją wizję PRAWDZIWEJ KOBIECOŚCI. Jest to wizja raczej niefeministyczna (choć pewne wybrane elementy może i byłyby wspólne z feminizmem). Tę wizję jakoś tam postawiłem na piedestale, jest ona obiektem mojej jakby adoracji, wielkiego szacunku.

Obie te wizje tworzą razem obraz idealnego człowieczeństwa.


Używam tego terminu w dużo szerszym znaczeniu.
http://en.wikipedia.org/wiki/Ambivalent_sexism
I w mojej perspektywie jest Pan ewidentnym seksista, który ponadto na bazie seksizmu zbudował swój idealizm.



Używam tego terminu w dużo szerszym znaczeniu.
http://en.wikipedia.org/wiki/Ambivalent_sexism
I w mojej perspektywie jest Pan ewidentnym seksista, który ponadto na bazie seksizmu zbudował swój idealizm.
Jak by iść zbyt daleko ścieżką "szerokiego znaczenia", to za chwilę dojdziemy do sytuacji, że każdy pogląd - choćby nie wiem jak absurdalny - da się uzasadnić. Może "tyranami" staną się lekarze (bo mordują biedne mikroby), a "dobroczyńcami" zabójcy (bo robią miejsce na ziemi dla tych, co pozostali).
Znaczeń zbyt szeroko nie warto rozciągać, bo zaczynają one interferować ze swoim przeciwieństwem, stają się groteskowe.

Jeśli zaś chodzi o moje przekonania, to może jeszcze dodam, że np.:
- nie twierdzę, że kobiety niezbędnie potrzebują w życiu męskiej opieki, czy wsparcia (- więcej, bo nawet nie potrzebują tej opieki prawnej wylobbowanej przez feministki). Są wystarczająco silne (wcale nie słabsze od mężczyzn - od większości z nich pewnie nawet silniejsze - psychicznie). Choć jeśli wsparcie dostaną, to - jak to z każdym ludzkim darem jest - pewnie będzie im łatwiej. Co działa z resztą dla obu płci.
- nie twierdzę też że kobieta jest jakoś szczególnie "niekompletna " bez mężczyzny. Choć ściślej ująłbym to tak, że w tym samym stopniu jak kobieta jest niekompletna bez mężczyzny, tak samo mężczyzna jest niekompletny bez kobiety. Bo na pewno obie płcie są sobie potrzebne, ale nie jest to potrzeba absolutna, niemożliwa do odparcia, zastąpienia.
- nie popieram też patriarchalnych układów społecznych (ani matriarchalnych z resztą też)

A tak w ogóle to dzięki za linka, bo do tej pory nie wpadłem (przyznam, że nie bardzo szukałem...) na tak dobre opracowanie tego absurdu feministycznego myślenia, jakim jest omawiane pojęcie.

Dla mnie feminizm jest przede wszystkim POGLĄDEM NIEDOJRZAŁYM EMOCJONALNIE. Ta niedojrzałość zawarta jest w patologicznym traktowaniu ludzkich (kobiecych) słabości. Dojrzały stosunek do słabości, do potencjalnego "bycia gorszym" w jakimś sensie, polega na uznaniu tej ewentualności, zanalizowaniu jej, zaakceptowaniu siebie w tym kontekście i podjęcie jakichś środków zaradczych, jeśli któraś z ocen na to wskaże. Z kolei niedojrzały, patologiczny stosunek do własnej słabości polega na skonstruowaniu dla danej słabości fobii, oskarżaniu otoczenia o zmowę i złe intencje, a ostatecznie wyparciu wszystkiego, co ma choćby pozór owej "słabości".
Z resztą dla mnie więc to, co feministki widzą jako słabość, często wcale nie jest słabością, a jest wręcz siłą. To co z kolei dla feminizmu wydaje się siłą, dla mnie jest żałosną walką o pozory. Ale o tym już pisałem.

Aby zyskać jakąś wewnętrzną moc spojrzenia na słabości i zagrożenia z rozsądkiem dobrze jest sprowadzić sobie problematyczną kwestię do pewnej skrajności, a w szczególności do jej maksymalnego urzeczywistnienia.
Podam przykład:
Boisz się zależności od innych?
Trzeba tylko chwilę pomyśleć, że (przynajmniej w Europie) najczęściej nikt nikogo do czegoś bezwzględnie nie zmusza. - Można być niezależnym. Trzeba czasem z czegoś zrezygnować - to fakt. Trzeba do tego determinacji - to też fakt. Ale tak to jest w życiu, że - jak się naprawdę chce - to zwykle się osiąga. I wiele kobiet (i mężczyzn) wybija się na daleko posuniętą niezależność. Czy są z ty szczęśliwi?
- To jest już inne pytanie...


Znaczeń zbyt szeroko nie warto rozciągać, bo zaczynają one interferować ze swoim przeciwieństwem, stają się groteskowe.


Jeśli zaś chodzi o moje przekonania, to może jeszcze dodam, że np.:
- nie twierdzę, że...


Wystarczy, że twierdzi Pan, że prawdziwa kobieta to idealna (wedle własnego zamysłu) kobieta, która ma służyć m.in. Pańskiej adoracji.
Seksizm niejedno ma imię, a ten, którego Pan jest przedstawicielem jest wyjątkowo niebezpieczny, bo zakamuflowany, przebrany za antytezę prymitywnego seksizmu wrogiego.

Że niby Pan wysoko ceni kobiety, nawet wyżej niż większość mężczyzn, ale pod warunkiem, że będą spełniać Pana estetyczno-religijne zachcianki. W sumie można to podciągnąć pod kompleks Pigmaliona

Wystarczy, że twierdzi Pan, że prawdziwa kobieta to idealna (wedle własnego zamysłu) kobieta, która ma służyć m.in. Pańskiej adoracji.

...
Że niby Pan wysoko ceni kobiety, nawet wyżej niż większość mężczyzn, ale pod warunkiem, że będą spełniać Pana estetyczno-religijne zachcianki. W sumie można to podciągnąć pod kompleks Pigmaliona


Seksizm niejedno ma imię, a ten, którego Pan jest przedstawicielem jest wyjątkowo niebezpieczny, bo zakamuflowany, przebrany za antytezę prymitywnego seksizmu wrogiego.

Cóż, prawo do posiadania poglądu na (każdy) temat wciąż sobie rezerwuję. Nawet jeśli komuś to będzie pachniało seksizmem (albo i jakimś innym izmem).
Dawno zorientowałem się, że wobec feministki bycie NIEseksistą jest wyjątkowo trudnym zadaniem. Zastanawiam się czy w ogóle wykonalnym. Dlatego biorę na klatę bycie seksistą w feministycznym znaczeniu.

Marksizm najciekawszy
Weźmy takie sytuacje:

1 Jest sobie para i wypija pól litra i idzie uprawiać seks. Ale jakaś zazdrosna zauważa to i donosi. I ponieważ byli na bani to nie mogła świadomej zgody wyrazić i jest to gwałt. Faceta zamkną, rodzina zostanie bez środków do życia itp.
2 Jest sobie para i Sylwester: dzieci małe więc siedzą w domu i se strzelili po szampanie i piwku. Czyli opiekują się dziećmi po pijaku i można wywlec je z domu i oddać do rodziny zastępczej, która ma z tego kasiorę. I nie potrzebuje dzieci z rodzin patologicznych tylko normalnych.

Stałym elementem genderpatologii nam serwowanych jest donos. Donos jest tradycyjnie elementem konstytutywnym społeczeństwa radzieckiego stąd forsowanie go.


1 Jest sobie para i wypija pól litra i idzie uprawiać seks. Ale jakaś zazdrosna zauważa to i donosi. I ponieważ byli na bani to nie mogła świadomej zgody wyrazić i jest to gwałt. Faceta zamkną, rodzina zostanie bez środków do życia itp.

2 Jest sobie para i Sylwester: dzieci małe więc siedzą w domu i se strzelili po szampanie i piwku. Czyli opiekują się dziećmi po pijaku i można wywlec je z domu i oddać do rodziny zastępczej, która ma z tego kasiorę. I nie potrzebuje dzieci z rodzin patologicznych tylko normalnych.


Stałym elementem genderpatologii nam serwowanych jest donos. Donos jest tradycyjnie elementem konstytutywnym społeczeństwa radzieckiego stąd forsowanie go.


A co Pan proponuje zamiast donosu? Kamery? Czy milczenie owiec?
Te rozwiązania już są zatwierdzone może?
2. Nic nie proponuję
Nic mi nie wiadomo, że są zatwierdzone. Ale chętnie się dowiem o tym od Pana.

2. Mało to rozsądne krytykować coś, nie mając do zaoferowania nic lepszego w zamian.
Ciekawy film w polskiej telewizji poświęcony był odbieraniu dzieci przez odpowiedni (typu gender) urząd w Norwegii. Wystarczył jeden (!) telefon od dość przypadkowej osoby, oskarżający mężczyznę w rodzinie o przemoc, a zabrano dwójkę bliźniąt całej rodzinie (tzn. matce też), mężczyznę umieszczono w więzieniu, a choć później go wypuszczono, to dzieci nie odzyskali. Mimo jakichkolwiek innych symptomów - dowodów (obdukcja wywiad z sąsiadami, cokolwiek), że w tej rodzinie źle się dzieje, mimo zapewnień żony, iż nie boi się męża, że nie ma tam przemocy, rodzina do dziś nie ma swoich dzieci. Matka kolejne dziecko musiała urodzić w Polsce bo było poważne zagrożenie (urzędnicy norwescy pytali się o to dziecko), że też zostanie jej odebrane. Żaden sąd, żadne prawo okazuje się nie być władne przeciwstawić się temu urzędowi Barnevernet).
Wystarczy w google wpisać słowa w rodzaju "odebrane dzieci w norwegii", a pojawia się cała masa linków. Jednym z ciekawszych jest np. http://www.se.pl/wiadomosci/polska/norwegowie-ukradli-nam-dziecko_191468.html albo http://www.sosrodzice.pl/norwegia-nie-dla-mlodych-polek/.
A wszystko w imię "postępu"
Na cudze psioczycie, swego nie znacie:
http://www.se.pl/wiadomosci/polska/biednym-matkom-urzednicy-zabieraja-dzieci_360098.html
http://www.gazetaprawna.pl/artykuly/768455,w-polsce-z-powodu-biedy-zabieraja-dzieci-rodzicom.html

Kiedyś wszystkiemu winny były Pokemony, później Harry Potter, a teraz...gender. Takie rzeczy tylko w Polsce.
Nie tylko w Polsce.
https://www.youtube.com/watch?v=2WDFhPQZCaA

Nie tylko w Polsce.
https://www.youtube.com/watch?v=2WDFhPQZCaA

No właśnie.
Ja kiedyś doszedłem do wniosku, że gdy mężczyzna staje się ofiarą w rodzinie, to właściwie ma tylko jedno jedyne wyjeście - wiać najdalej, jak tylko się da. Oczywiście powiedzą wtedy, że drań, że zostawił rodzinę, że egoista itp., ale jeśli zostanie, to mamy tylko dwa scenariusze - oba fatalne. Jeden scenariusz, to nieustanne nękanie mężczyzny przez kobietę, a drugi taki, że w końcu używa swojej siły (w obronie), kobieta też jest uderzona, czyli wtedy pojawia się już ta "właściwa" przemoc w rodzinie - gościa sadzają do ciupy i staje się oficjalnie agresorem winnym wszystkiego. Szanse na inny scenariusz są znikome, bo kobieca przemoc jest jakaś taka szczególna - wypływająca jakoś tak z "głębi", nierefleksyjna, z zupełnie niekontrolowanych pokładów emocjonalności. Trudniej jest kobiecie wytłumaczyć, żeby zrezygnowała ze swojej agresji, bo ona nawet nie uznaje swoich działań za agresję, tylko za domaganie się jakichś tam słusznych rzeczy. Nie ma więc nawet punktu zaczepienia do refleksji o przemocy, bo ta "prawdziwa" przemoc jest przecież dopiero wtedy, gdy są ślady pobicia. A w przypadku kobiecego typu przemocy mamy tylko "dyskusję". Tzn. mężczyzna sprawca przemocy też z trudem poddaje się refleksji, ale chyba jednak dawałbym większą szansę, że - w wyniku jakichś zdarzeń, refleksji - mężczyzna jakoś się ogarnie ze swoją agresją i zmieni, niż to samo, gdy mamy do czynienia z kobietą.
Poza tym z racji, na to, że domeną kobiecej przemocy są głównie emocje, znacznie rzadziej rękoczyny, to mamy inne punkty krytyczne przebiegu sytuacji. W przypadku rękoczynów właściwie sprawa ma szansę szybciej się ujawnić, a potem zakończyć - bo mężczyzna bije - oddaje atak, robi się zadyma, policja itp. i związek się rozpada. To agresorce, która po prostu lubi dręczyć otoczenie (facet tym wini głównie, że właśnie jest "najbliższym otoczeniem") nie za bardzo pasuje, bo trzeba sobie potem zacząć szukać nowej ofiary. A przemoc psychiczna ma tę "zaletę", że śladów nie zostawia i może trwać przez dziesięciolecia. Tylko sąsiedzi wokoło opowiadają, że "żona hetera", widzą gościa, który zawsze poza domem, zawsze byle dalej od swojej połowicy. I takich przypadków jest znacznie więcej, niż się o tym mówi i pisze.
Że facet nie potrafi sobie poradzić z przemocą ze strony kobiet (boi się do tego przyznać, zgłosić) to wina oczywiście stereotypu, który chce podtrzymywać patriarchat.

Stereotyp uczy, że kobiecie należy pobłażać, no bo ona - jak twierdzi ekspert Dyszyński - zupełnie nie radzi sobie z emocjami.

No jak sobie nie radzi, to jest w zasadzie niepoczytalna, a więc krótko mówiąc - niewinna.

Mężczyźni zaś leją z premedytacją, jako osoby skłonne do refleksji nad swoją agresją. Czemu Pan Dyszyński ma pretensje, że kobiety są traktowane inaczej? No idea.

Że facet nie potrafi sobie poradzić z przemocą ze strony kobiet (boi się do tego przyznać, zgłosić) to wina oczywiście stereotypu, który chce podtrzymywać patriarchat.

Stereotyp uczy, że kobiecie należy pobłażać, no bo ona - jak twierdzi ekspert Dyszyński - zupełnie nie radzi sobie z emocjami.

No jak sobie nie radzi, to jest w zasadzie niepoczytalna, a więc krótko mówiąc - niewinna.

Mężczyźni zaś leją z premedytacją, jako osoby skłonne do refleksji nad swoją agresją. Czemu Pan Dyszyński ma pretensje, że kobiety są traktowane inaczej? No idea.

Hehe
Słuszne spostrzeżenie i dobry zarzut!
I niewątpliwie jest racja w tym, że jeśliby moje podejście potraktować jako normę, to faktycznie kobiety agresorki są właściwie niewinne, bo - jakoś tam - niepoczytalne.
To ja może uściślę moje myśli. Nie chcę stwierdzać, że regułą (!) jest iż kobieta nie radzi sobie z emocjami. Właściwie to chyba jest tak, że zarówno kobiety, jak i mężczyźni w równym stopniu mają z tym problem. Twierdzę jednak, że w PRZYPADKU PATOLOGII (czyli relatywnie w niewielkim odsetku populacji ludzkiej) są różnice pomiędzy płciami. Zgodzę się jednak z Przedpiscą (tzn. "Przedpiszczynią"?... - nie wiem jak stworzyć w pełni poprawną formę tego konceptu językowego), że traktowanie owych różnic globalnie to szkodliwy stereotyp. Prawdą natomiast jest, że problemy z opanowaniem złych emocji będą miały nieco inną "geografię" u kobiet, w stosunku do mężczyzn - czyli nieco inne elementy psychiki będą trudne w uładzeniu ich do stworzenia rozsądnego obrazu psychiki. Dla kobiet ogólnie większe oddziaływanie ma sfera społeczna, dla mężczyzn więcej problemów stwarza autoagresywna alienacja. "Więcej" nie oznacza jednak "wszystko", albo tylko to, bo zarówno kobiety, jak i mężczyźni mają problemy ze sferą, którą przypisałem tutaj bardziej (nie zupełnie!) do drugiej płci. Ogólnie, jak patrzę np. po moich znajomych to dość wyraźnie widzę postawy i emocje, które nie pasują do prostych płciowych stereotypów - są kobiety "męskie" i mężczyźni "kobiecy" - może nie jakoś skrajnie, ale w poszczególnych aspektach.
Wracając jednak do kwestii agresji. Podtrzymuję swoją tezę, że jest już do patologii dochodzi (czyli - przypominam - w przypadkach skrajnych, a nie typowych), to kobietę jest trudniej z owej patologii wyrwać, bo jej uczucia są jakby głębiej "wrośnięte" w osobowość, mniej poddają się oddziaływaniu, refleksji. Przy czym u facetów ten efekt występuje też dość silnie. Tylko może nie AŻ TAK SILNIE. Walka z patologiami psychicznymi jest w ogóle bardzo trudna, więc obowiązują tu szczególne zasady.

Że facet nie potrafi sobie poradzić z przemocą ze strony kobiet (boi się do tego przyznać, zgłosić) to wina oczywiście stereotypu, który chce podtrzymywać patriarchat.

Stereotyp uczy, że kobiecie należy pobłażać, no bo ona - jak twierdzi ekspert Dyszyński - zupełnie nie radzi sobie z emocjami.

No jak sobie nie radzi, to jest w zasadzie niepoczytalna, a więc krótko mówiąc - niewinna.

Mężczyźni zaś leją z premedytacją, jako osoby skłonne do refleksji nad swoją agresją. Czemu Pan Dyszyński ma pretensje, że kobiety są traktowane inaczej? No idea.


Dostaje w ryja - źle. Nie dostaje w ryja - źle.
Logika inaczej.
Zauważmy, że owa Konwencja przemocowa utrwala niekorzystne stereotypy, zamiast zwalczać.
Ubolewam nad tym, że konwencja naciska na płeć żeńską, nie dlatego że to jakiś duży problem praktyczny, ale dlatego że, przeciwnicy konwencji mają pretekst, żeby zarzucać jej dyskryminacyjny charakter.

Jeśli facet chce się obronić przed przemocą, to jeśli nie ma takiej konieczności (nikt nie celuje w niego ze spluwy, nie przykłada do szyi noża etc.), nie powinien w takiej sytuacji działać agresywnie. To samo się tyczy kobiet.

Pan zaś, Panie SEKS, uważa, że jedyną bronią mężczyzny jest pięść. Czyli jeśli np. partnerka stosuje wobec partnera przemoc ekonomiczną bądź psychiczną, to rozumiem, że Pan proponuje walnąć ją w ryj?

Takie rzeczy trzeba nagłaśniać. Jeśli mężczyźni czują, że ich donosy nie zostałyby wzięte poważnie, to tym bardziej należałoby się zmobilizować, utworzyć silny ruch maskulinistyczny i zmienić stan rzeczy.

A nie płakać, że jest się w sytuacji bez wyjścia.

Zauważmy, że owa Konwencja przemocowa utrwala niekorzystne stereotypy, zamiast zwalczać.
No właśnie. To jest clou.
Dzisiaj wpadł mi w oko ciekawy reportaż dziennikarki BBC podróżującej po Indiach. Tam jest ewidentny patriarchat. Objawia się on np. w tym, że owa dziennikarka w wielu miejscach była pytana: a czym się zajmuje twój mąż?
- Tak jak by to praca męża definiowała kobietę, a nie to co robi ona sama. Ewidentny seksizm. Ale taż to dziennikarka wpadła na ciekawy pomysł - od pewnego momentu zaczęła pytać mężczyzn: a czym się zajmuje twoja żona?
Wg mnie kapitalne.
Nie jakieś żałosne skamlanie o pomoc dla kobiet (które co prawda są zupełnie mężczyznom "równe", ale koniecznie potrzebują dodatkowego bonusu w celu wsparcia), tylko odwrócenie podejścia: czym się zajmuje twoja kobieta?...
To nie poniża, ani nie jątrzy. Ale wyraźnie zwraca uwagę na aspekt równościowy, pokazuje, że kobieta to KTOŚ w nie mniejszym stopniu, niż mężczyzna, ale pokazuje to nie jakimś dopominaniem się, nie walką o przywileje (nawet jeśli słuszną, to zawsze stawiającą dopominającego się w dwuznacznej sytuacji), a po prostu ustawieniem sytuacji na równi.
W Polsce np. oczywiście nie byłoby żadnego zdziwienia, gdyby ktoś zadał pytanie: czym się zamuje twoja żona? W zasadzie chyba prawie każdy by to przyjął na podobnej zasadzie, jak czym się zajmuje mąż. Ale w patrarchalnych Indiach takie pytanie było swego rodzaju "odkryciem", bo bardzo wielu mężczyznom nikt nigdy go nie zadał, podczas gdy kobietom pytanie o ich męża zadaje się bardzo często.

Ubolewam nad tym, że konwencja naciska na płeć żeńską, nie dlatego że to jakiś duży problem praktyczny, ale dlatego że, przeciwnicy konwencji mają pretekst, żeby zarzucać jej dyskryminacyjny charakter.

Jeśli facet chce się obronić przed przemocą, to jeśli nie ma takiej konieczności (nikt nie celuje w niego ze spluwy, nie przykłada do szyi noża etc.), nie powinien w takiej sytuacji działać agresywnie. To samo się tyczy kobiet.

Pan zaś, Panie SEKS, uważa, że jedyną bronią mężczyzny jest pięść. Czyli jeśli np. partnerka stosuje wobec partnera przemoc ekonomiczną bądź psychiczną, to rozumiem, że Pan proponuje walnąć ją w ryj?

Projekcja
Doszły mnie słuchy, że prof Płatek uznała Konwencję... za skuteczny lek przeciw zawałom serca i czemuś tam jeszcze. Przeciw piciu.

Prof Płatek to żywy dowód słuszności mojej tezy - komuchy straciły na jakiś czas podstawę ideową na skutek fiaska komuny, ale teraz odzyskują ją na gruncie genderowej neokomuny.

https://www.youtube.com/watch?v=Ef1EVVN4F6w