polsk riksdag
Gdy dochodzą do mnie doniesienia ekonomistów, to mimowolnie przychodzi mi do głowy porównanie z astrologią. Oczywiście, ekonomiczni mędrcy ze mną się nie zgodzą - będą się upierali jak to ich wiedza opiera się na poważnych naukowych podstawach, czyli inaczej niż astrologia.
Ale przyjrzyjmy się komunikatom z giełd, czy ogólniej rynków finansowych. Co tam mamy za fakty i interpretacje
- jakaś waluta rośnie, albo spada, wtedy (po fakcie!) specjaliści dumnie "wyjaśniają": nastąpił wzrost awersji do ryzyka
- jakiś kurs spada (też po fakcie): inwestorzy realizują zyski.
Czegóż to dorobiła się ekonomia?
- Na pewno nomenklatury (ale astrologia też ją ma).
- Metod pomiaru stanu faktycznego - statystycznych, opartych o dane z giełd i urzędów (astrologia współczesna tu nie ustępuje w naukowości, bo oparta jest o sprawdzone dane astronomiczne, o dobrze wyznaczone położenia planet)
- możliwości przewidywania...
... tu nawet nie wiem, czy astronomia nie jest lepsza. Wielki guru ekonomii Mr Greenspan w ogóle nie przewidywał, że nastąpi kryzys na rynku kredytów subprime i dalej kryzys finansowy. Uważał chyba, że zamiatanie strat pod dywan może trwać wiecznie...
Jeśli w największym kraju świata, najlepszy specjalista, o ugrutowanym autorytecie myli się w tak fundamentalnych sprawach, to ja mam krótkie pytanie: czy w ogóle w całej tej ekonomii ktoś wie coś NA PEWNO?
Może mam zbyt duże wymagania. Wiadomo - fizyk. Dla mnie sprawa jest jasna - opis jest dobry, jeśli precyzyjnie przewiduje zachowanie układu. W ekonomii może nie da się tak do końca przewidzieć wszystkiego. Ale czy da się coś przewidzieć na pewno?
Jak spojrzeć na różne ekonomiczne mądrości, to co szkoła, to inne twierdzenia. Jedni uważają, że ważniejsza jest dyscyplina finansowa, inni że rozwój gospodarczy. Jedni, że trzeba luzować, inni że zaciskać.
W gruncie rzeczy wychodzi na to, że światowa ekonomia, to nie żadna nauka, tylko starcie wielkich grup kapitałowo - politycznych, lobbingów, stronnictw, państw, interesów. I każdy ma na poparcie swoich tez jakieś argumenty. A wszystkie są tyle samo warte - tzn. jak się ktoś zaprze i będzie miał poparcie to przeforsuje dowolną rzecz. Wszystko co się pomyśli - czy coś dobrego, czy totalny absurd. I znajdzie się na to jakieś ekonomiczne naukowe wsparcie.
Ktoś odpowiadał mi taki dowcip, który dobrze to ilustruje:
Rozmawia dwóch amerykańskich bankierów. Jeden mówi do drugiego:
- Ty wiesz co? Właściwie to skąd jest cały ten kryzys?...
- Eeeee, to proste, zaraz ci wytłumaczę - odpowiada drugi.
Na to pytający:
- Coś ty, wytłumaczyć to i ja potrafię! Ale skąd ten kryzys?...
Może mam zbyt duże wymagania. Wiadomo - fizyk. Dla mnie sprawa jest jasna - opis jest dobry, jeśli precyzyjnie przewiduje zachowanie układu.
W ekonomii może nie da się tak do końca przewidzieć wszystkiego. Ale czy da się coś przewidzieć na pewno?
Gdy dochodzą do mnie doniesienia ekonomistów, to mimowolnie przychodzi mi do głowy porównanie z astrologią. Oczywiście, ekonomiczni mędrcy ze mną się nie zgodzą - będą się upierali jak to ich wiedza opiera się na poważnych naukowych podstawach, czyli inaczej niż astrologia.
Ale przyjrzyjmy się komunikatom z giełd, czy ogólniej rynków finansowych. Co tam mamy za fakty i interpretacje
- jakaś waluta rośnie, albo spada, wtedy (po fakcie!) specjaliści dumnie "wyjaśniają": nastąpił wzrost awersji do ryzyka
- jakiś kurs spada (też po fakcie): inwestorzy realizują zyski.
Czegóż to dorobiła się ekonomia?
- Na pewno nomenklatury (ale astrologia też ją ma).
- Metod pomiaru stanu faktycznego - statystycznych, opartych o dane z giełd i urzędów (astrologia współczesna tu nie ustępuje w naukowości, bo oparta jest o sprawdzone dane astronomiczne, o dobrze wyznaczone położenia planet)
- możliwości przewidywania...
... tu nawet nie wiem, czy astronomia nie jest lepsza.
Wielki guru ekonomii Mr Greenspan w ogóle nie przewidywał, że nastąpi kryzys na rynku kredytów subprime i dalej kryzys finansowy. Uważał chyba, że zamiatanie strat pod dywan może trwać wiecznie...
Jeśli w największym kraju świata, najlepszy specjalista, o ugrutowanym autorytecie myli się w tak fundamentalnych sprawach, to ja mam krótkie pytanie: czy w ogóle w całej tej ekonomii ktoś wie coś NA PEWNO?
W gruncie rzeczy wychodzi na to, że światowa ekonomia, to nie żadna nauka, tylko starcie wielkich grup kapitałowo - politycznych, lobbingów, stronnictw, państw, interesów. I każdy ma na poparcie swoich tez jakieś argumenty. A wszystkie są tyle samo warte - tzn. jak się ktoś zaprze i będzie miał poparcie to przeforsuje dowolną rzecz. Wszystko co się pomyśli - czy coś dobrego, czy totalny absurd. I znajdzie się na to jakieś ekonomiczne naukowe wsparcie.
Jak spojrzeć na różne ekonomiczne mądrości, to co szkoła, to inne twierdzenia. Jedni uważają, że ważniejsza jest dyscyplina finansowa, inni że rozwój gospodarczy. Jedni, że trzeba luzować, inni że zaciskać.
Ktoś odpowiadał mi taki dowcip, który dobrze to ilustruje:
Rozmawia dwóch amerykańskich bankierów. Jeden mówi do drugiego:
- Ty wiesz co? Właściwie to skąd jest cały ten kryzys?...
- Eeeee, to proste, zaraz ci wytłumaczę - odpowiada drugi.
Na to pytający:
- Coś ty, wytłumaczyć to i ja potrafię! Ale skąd ten kryzys?...
Skąd ten kryzys...? Nie jestem ekonomistą, jestem laikiem. Ale mam swoją własną teorię na ten temat...
Kilka lat temu kiedy zaczynał się kryzys, przeczytałem w gazecie wywiad z prof. Balcerowiczem. Było tam mniej więcej opisywane opinie na temat kryzysu i pytanie czy luzować czy zaciskać. I Balcerowicz był wyraźnie za tym żeby zaciskać -dyscyplina finansowa jest najważniejsza. Keynesowskie pompowanie pieniędzy w gospodarkę jest nieefektywne, a skutki finansowe będą opłakane. Balcerowicz powoływał się na przykład Wielkiego Kryzysu i ze polityk a New Deal prezydenta Roosvelta tylko ten kryzys przedłużył.
...
Daleki jestem od bezkrytycznego zaufania Balcerowiczowi jako autorytetowi. Ale oglądając dzisiaj serwisy informacyjne jestem przekonany - ten człowiek dokładnie wszystko przewidział jak się sprawa potoczy! Przewidział jakie będą skutki działań populistycznych decyzji nieodpowiedzialnych polityków. Miał bardzo dobrą intuicję
Ja Balcerowicza cenię za jedno osiągnięcie - udało mu się uzyskać status człowieka, któremu wiele osób wierzy ślepo, który stał się autorytetem dla wielu, choć właściwie...
... nie za bardzo wiadomo co zrobił.
Bo jak by tak się spytać, która z decyzji Balcerowicza była taka genialna, wyjątkowa, wynikająca z niezwykłych zdolności tego polityka, to naprawdę trudno wskazać. Wiem - przestał drukować pusty pieniądz. Ale to akurat jest podstawa gospodarki prawie wszystkich krajów, które w ogóle nie są jakieś egzotyczne, skrajnie lewicowe, czy rządzone absurdalnie. Kraje wokół nas (Czechy, Węgry, Bułgaria, Słowacja, LItwa... itd...) nie miały Balcerowicza i też nie drukowały pustego pieniadza. Bo to standard - przypisywanie zasługi z tego tytułu ministrowi finansów, to trochę tak jak by chwalić piekarza, że stosuje recepturę wypieku chleba, a nie wrzuca do pieca osobno mąkę ,sól i wodę. Bo tylko idiota, albo ekonomiczny desperat robi inaczej. Co takiego zrobił Balcerowicz jeszcze?...
Ano zawsze popiera opcję monetarystyczną. Opiera się w tym oczywiście na wskazaniach wielkich ekonomistów. Tzn. ekonomistów - monetarystów. Jak był prezesem banku centralnego, to w pewnym momencie Polska miała jednocześnie - najniższą inflację i najwyższe stopy procentowe w całej Europie. Bo nie było takiej granicy, poza którą nie byłoby potrzeby "bronić złotówki i bać się inflacji". Wszystko to było nawet wbrew zaleceniem EBC i MFW. Bo Balcerowicz tak wielbił niską inflację i "bronił złotówki", że nie było takiego poziomu tejże inflacji, żeby nie trzeba było jej obniżać. Oczywiście wszystko jakoś tam dało się uzasadnić - w tym wypadku była to teza o jakoby szczególnych charakterze polskiej gospodarki, o przejściowym jej charakterze, że my nie możemy stosować tych samych zasad co w innych krajach. Jednocześnie słyszeliśmy, że tajemnicze "rynki finansowe" życzą sobie, aby u steru polskiej polityki finansowej był Pan Profesor Balcerowicz (tak na marginesie, nie ma on naprawdę tytułu profesora, bo jest tylko docentem habilitowanym, choć media wolą "profesorować" tego ekonomistę).
A ja mam na temat poglądów Pana "Profesora" pogląd taki, że stanowi on jedną z grup interesów. Wiadomo, że w ekonomii mamy różne punkty widzenia, bo mamy różne sposoby zarabiania.
Jedni zarabiają na tym, że
1. POSIADAJĄ KAPITAŁ W POSTACI PIENIĘDZY
inni na tym, że
2. mają głównie środki produkcji, a nie "walutę"
W interesie pierwszych jest to, aby utrzymywać jak najniższą inflację, kosztem nawet rozwoju gospodarczego, czy innych wskaźników ekonomicznych. Bo im wyższa inflacja, tym bardziej traci to, czym dysponują.
Drudzy - odwrotnie - pieniądze traktują jako "element roboczy" w ich działaniu, bo zarabiają na sprzedaży towarów. Dla nich większa inflacja jest mniej groźna, za to ważne jest, aby ludzie chętnie kupowali, aby gospodarka się kręciła - nawet za pomocą kredytów (czasem "pustych"), albo dodruku pieniądza.
Kto ma rację?
- uważam, że skrajności są na pewno niekorzystne dla ludzi i gospodarki - tzn. skrajne utrzymywanie bardzo niskiej inflacji zdusi ludzka aktywność, spowoduje zatkanie "krwi" gospodarczej, czyli obiegu pieniądza, bo ludzie zamiast używać go do wymiany towarów i usług będą mieli skłonność do gromadzenia. Z drugiej strony wysoka inflacja powoduje zamęt w gospodarce, co takoż jej nie służy. Ale jaki poziom jest optymalny? - Pewnie gdzieś w środku. Tylko - z racji przyczyn wskazanych wyżej - jedni woleliby, aby od owego optimum przeciągnąć stopy procentowe w stronę monetaryzmu, inni odwrotnie. Bo tak im się opłaca. Pan Balcerowicz wyraźnie działał w interesie grup posiadających kapitał, zarabiających dobrze na zakupionych polskich obligacjach.
Czy to było dobre dla Polski, dla ludzi?...
Ja nie dysponuję pewnymi danymi, aby to rozstrzygnąć. Mogę sobie pogdybać. Może (to był by argument za Balcerowiczem) w owym czasie byliśmy - jako kraj - pod jakimś wyjątkowo silnym przymusem grup kapitałowych i nie było szans na walkę z nimi. Może trzeba było się koniecznie wkupić rynkom finansowym, aby zechciały łaskawie nas uznać?... Ale może i nie. Może - wręcz przeciwnie i niezgodnie z polityką Balcerowicza - twarda postawa i ochrona własnego interesu finansowego byłaby jednak korzystniejsza, bo owe rynki finansowe (fundusze itp) pogodziłyby się z tym, że aż tyle zarobić na nas nie mogą i te pieniądz mielibyśmy my, a nie rekiny świata finansów. Nie wiem. I pewnie kulisy tych wszystkich rozgrywek nigdy nie ujrzą światła dziennego. Nie chcę więc nikogo oskarżać.
Faktem jest, że nie bardzo potrafię wskazać: co takiego Balcerowiczowi konkretnie zawdzięczamy?
Ale nie znam też innych osób, które by potrafiły. Ogólnie wielbiciele „Pana Profesora” mówią coś w stylu: ”on tam był”, „on obronił złotówkę” (jak konkretnie?...), „gdy nie on, to...”. Ale zero konkretów. Szukałem takich – oto moje propozycje.
- Sławetny popiwek?... - dyskusyjny pomysł. Może trochę dobry, ale może i niekoniecznie. Ja go widzę raczej jako objaw niemocy władzy zwierzchniej, bo zamiast trzymać w garści decydentów w przedsiębiorstwach, a do tego elastycznie zarządzać firmami, stworzono jakiś dziwaczny straszak płacowy, który w równym stopniu tłamsił aspiracje związkowców, co możliwości rozwojowe firm. A może nawet w większym stopniu to ostatnie.
- utrzymywanie bardzo wysokich stóp procentowych?... - dyskusyjność tego rozwiązania wskazałem powyżej.
- „otwarcie” na Zachód?... - to już zrobili komuniści parę miesięcy wcześniej, a poza tym wszystkie byłe demoludy to zrobiły, więc nic specjalnego, co świadczyłoby o wybitnym geniuszu decydentów.
Genialne było jedno – sukces medialno – świadomościowy, czyli to, że Balcerowicz wciąż jest uważany za ekonomicznego zbawcę narodu, choć tak naprawdę było sobie jednym z wielu ministrów finansów (później prezesem RPP), podobnym do każdego innego w krajach dokonujących transformacji.
A czy Keynesowskie pompowanie pieniędzy jest nieefektywne, to wciąż trwają spory. Wg jednych jest to nieefektywne, wg innych właśnie ono przerwało kryzys z końca lat dwudziestych XX wieku. I chyba nie ma nawet jak rozstrzygnąć tego dylematu, bo (co właśnie wskazuję w tym wątku) nie ma jakiegoś obowiązującego ogólnie modelu, jakiejś pewnej wiedzy na temat finansów, która rozróżnia co jest dobre, a co złe w tym przypadku. Są właściwie WYŁĄCZNIE OPINIE!
Właściwie to nawet nie ma w ekonomii porozumienia na temat rzeczy absolutnie podstawowej – SAMEGO KRYTERIUM CO JEST POPRAWNE EKONOMICZNIE.
Co to znaczy, że gospodarka jest dobra?...
Czy to że dużo produkuje?
Czy to, że kraj ma wysokie PKB (na głowę miekszańca/na głowę wg parytetu siły nabywczej)?...
Czy może to, że produkuje mniejszym nakładem pracy, energii, zniszczenia środowiska?
Czy to, że ludziom daje pracę?
Czy to, że ludzie w tym kraju mają największą dostępność dóbr uznanych za istotne?
Czy to, że w kraju zgromadzono najwięcej kapitału?
Czy to, że ludzie w kraju są bardziej szczęśliwi?...
A może, to że dany kraj ma dobre rankingi w świecie finansowym (chyba najczęściej stosowane kryterium)?...
A może to, że kraj ma dobrze rozwinietą infrastrukturę?...
Stosując różne kryteria można dowodzić słuszności bardzo różnych działań w ekonomii, wskazywać na „sukcesy”, bądź „porażki” całkiem różnych krajów.
Inaczej mówiąc, wynika mi znowu ten sam wniosek co na początku – ekonomia jest jak astrologia, tzn. każdy z jej pomocą uzasadni sobie taki wniosek, jaki uzna za właściwy z jego osobistego punktu widzenia.
widzę, że koledzy nieświadomie wchodzą w rolę uczonyh pożytecznych idiotów spierających się nad zaletami i wadami paralizatorów - elektrycznych pastuchów, którymi jesteśmy smagani. Jaka ekonomia? Pieniądze nie są z podatków i rządy je redystrybuują. Pieniądze są kreowane z powietrza prze banki / system bankowy. Kowalski, żeby mi pożyczyć 100 zł musi te 100 zł fizycznie mieć, a bank nie. WKiedy biorę kredyt 100 miliomów w banku, on nie musi mieć tych pieniędzy, bo mój spodziewany splacony z procentami przeze mnie kredyt + odsetki księguje w aktywach.
A centralna parabank - prywatny FED od 100 lat drukuje dolary z powietrza i pożycza je rządowi USA. Przez 100 lat wymieniono te drukowane z niczego dolary na wszelkie dobra materialne. Jaka ekonomia? Niewolnictwo wobec systemu drukowanych z powietrza money!
widzę, że koledzy nieświadomie wchodzą w rolę uczonyh pożytecznych idiotów
...Kiedy
biorę kredyt 100 miliomów w banku, on nie musi mieć tych pieniędzy, bo mój spodziewany splacony z procentami przeze mnie kredyt + odsetki księguje w aktywach.
A centralna parabank - prywatny FED od 100 lat drukuje dolary z powietrza i pożycza je rządowi USA. Przez 100 lat wymieniono te drukowane z niczego dolary na wszelkie dobra materialne. Jaka ekonomia? Niewolnictwo wobec systemu drukowanych z powietrza money!
Pożyteczny idiotyzm ma różne oblicza. Jednym z nich jest przyjęcie założenia, że pieniądze mają być w jeden jedyny sposób konkretne tak, a nie inaczej "drukowane", dystrybuowane, zarządzane.
W istocie mamy idiotów pracujących co najwyżej dla różnych grup interesów - np.
* interes posiadaczy pieniędzy jest w tym, aby owe pieniądze jak najdłużej zachowywały wartość, nie dewaluowały się
* interes używaczy pieniędzy, przy małym posiadaniu jest w tym, aby pieniądze były w miar łatwo dostępne.
I każdy lobbing w tym, czy innym kierunku, to idiotyzm proporcjonalny do stopnia fanatyzmu w upieraniu się przy tej konkretnie opcji.
Oczywiście, na wszystko można mieć "potwierdzenia" - raz za drukowaniem owych pieniędzy, raz za monetaryzmem, jeszcze potem za innym ...izmem. Bo nie ma tutaj żadnego ścisłego modelu, są luźne przesłanki - np. że gdzieś się kiedyś (w jakichś warunkach - jakich?) komuś (komu?!!!) pogorszyło, po zostasowaniu opcja A. I to ktoś uznał za bardzo dobre/złe dla gospodarki. Potem na tyle skutecznie lobbował za uznaniem jego racji, że je w końcu uznano. Może nawet w jakimś tam procencie słusznie. Choć w innym, podobnym przypadku - niesłusznie.
Ekonomiczne przekonania są w moim przekonaniu bardzo fajnym przykładem na mechanizmy generowania się oszołomstwa, świadomej wyrachowanej manipulacji, czy też ogólnie myślenia (szczególnie błędów myślenia) ludzkiego.
Mamy oszołomstwa najróżniejszego sortu - od niezłomnej wiary w to, że parytet złota jakoś sam z siebie uratuje światową gospodarkę, albo że gdybym wszystko teraz zacząć kontrolować i sterować centralnie, to dopiero zrobiłoby się dobrze, albo - odwrotnie - że tylko anarchokapitalizm nauczy ludzi poprawnego myslenia i działania, a potem gospodarka rozkwitnie na niespotykana skalę. To wszystko są mity, marzenia, przekonania umysłów, które mają problem z obejmowaniem skomplikowania zależności świata, więc ostatecznie najwygodniej przyjąć im jakąś jedną - byle odpowiednio wyrazistą - opcję i fanatycznie się przy niej upierać.
Tymczasem...
nie ma jednego elementu, który naprawia ekonomię. Aby w ogóle problem ugryźć, trzeba by było ustalić choćby najprostsze definicje, minimalny zestaw założeń, które by w ogóle zaczęły (!!!) modelować myślenie w tym kierunku. Ludzie spierają się, mają niezłomne przekonania o "lepszości" jakichś systemów, czy rozwiązań, choć nawet w podstawowym stopniu nie rozwiązali problemu absolutnie zasadniczego: co to w ogóle znaczy, że ekonomia jest dobra, czy zła?
- czy lepiej jest, jak ludzie mają więcej dóbr?
- czy może wtedy, jak ludzie mają więcej czasu?
- czy może wtedy, jak ludzie są szczęśliwsi?
- czy może to, jak ludzie mają więcej pieniędzy?
- a może wtedy, gdy jest więcej wolności (co by to nie miało znaczyć)?
- a może wtedy, gdy jest bezpieczniej (w jakiej perspektywie czasowej i dla jakich warunków bezpieczniej)?
- a może wtedy, gdy ludzie są bardziej gospodarczo aktywni?
- a może wtedy, gdy są zdrowsi, mniej degradują środowisko, więcej zostawiają szans przyszłym pokoleniom?
- a może wtedy, ludzie najdłużej żyją?
- a może wtedy, gdy relacje ekonomiczne sprzyjają rozwojowi nauki, myśli, rozwoju intelektualnego i duchowego?
- a może wtedy, gdy jakaś konkretna grupa ludzi ma lepiej, niż inne?
- ale może wtedy, gdy wszyscy z grubsza mają podobnie dobrze na tym świecie?
A może, może....
Da się stworzyć całą masę - w sumie chyba względnie rozsądnych - kryteriów, wg których lepiej w ekonomii, będzie, gdy coś tam. I potem można (mniej lub bardziej fanatycznie) za tym się upierać, lobbować. Można potem też dyskredytować, niszczyć, ośmieszać osoby, które tej jednej opcji nie przyjmą. Można ich nazwać idiotami. Choć w istocie, jest się w tej samej kompanii...
Podstawowe zasady ekonomii są bardzo słuszne i realne, m. in. dlatego, że jakikolwiek dobrobyt w sensie polepszania warunków egzystencji, może zaistnieć dopiero w warunkach współpracy jednostek ludzkich. Sam, pojedynczy osobnik naszego gatunku ma nie tylko raczej zerowe szanse poprawić własne warunki bytowania w pojedynkę, lecz ma praktycznie zerowe szanse przetrwania [biologicznego] w konfrontacji z przyrodą. Tak więc ekonomia, u swych podstaw, jest jedną z chyba najmniej zakłamanych dziedzin wiedzy.
Problem w tym, że ludzie mają i zawsze mieli skłonności do kombinowania i takiego naginania rzeczywistości, aby "tworzyło się" wyższe mniemanie o sobie i wyższy status, m. in. właśnie ekonomiczny. A chyba najistotniejsze w tym jest to, że coraz bardziej przykłada się znaczenie do wartości samego pieniądza, za to coraz mniej do UŻYTECZNOŚCI SPOŁECZNEJ PRACY, która to jest absolutną podstawą zagadnień ekonomicznych.
Tak więc co pierwotne, staje się wtórne, a co wtórne, nabiera sztucznie kreowanego znaczenia.
Podstawowe zasady ekonomii są bardzo słuszne i realne, m. in. dlatego, że jakikolwiek dobrobyt w sensie polepszania warunków egzystencji, może zaistnieć dopiero w warunkach współpracy jednostek ludzkich. ...
Problem jest w tym, że wg mnie, NIE MA CZEGOŚ TAKIEGO jak uzgodnione, powszechnie przyjęte i niepodważalne "zasady ekonomii". Inaczej mówiąc, przyjmując różne założenia/zasady ekonomii cała owa ekonomia też "się dzieje", jakoś to w sumie działa, ludzie żyją, a jak do tej pory nie wiadomo na 100% jak być powinno.
Tak długo, banki mogą księgować nasze kredyty jako zabezpieczenie udzielanych kredytów, czyli mogą udzielać kredytów bez zabezpieczeń , czyli robić pieniądze z niczego...Ta k długa jak owe drukowane z powietrza pieniądze są krwią ekonomii - Tak długo ludzie będą sprzedawać się w niewolę za te papierki i virtualne zera na kontach centralnego komputera Rothschilda,.. to nie ekonomia tylko niewolnictwo. Tak długo , jak 90% ludzi to ignoruje, to nie uważam ich za zdolnych do decydowania o czymkolwiek.
"NIE MA CZEGOŚ TAKIEGO jak uzgodnione, powszechnie przyjęte i niepodważalne "zasady ekonomii"." Owszem są. Obowiązują wszystkich prócz banki, które manipulują inflacjami, kryzysami na wielką skalę. Skoro banki mają 100% kontroli, mogąc sztucznym kryzysem zmiatać rządy, oczywiście jeśli się zbuntują. Zasymilować fakt, że będący w prywatnych rękach system bankowy wytworzył świat jaki mamy - skorumpowany - to podstawowa rzecz.
...będący w prywatnych rękach system bankowy wytworzył świat jaki mamy - skorumpowany - to podstawowa rzecz.
Co do korupcjonności aktualnego systemu finansowego, to się zgadzam.
Ekonomia- jak zresztą wszystko w ludzkim życiu- wzięła się z psychiki oraz fizyki [czyli konfrontacji naszych wyobrażeń z zasadami funkcjonowania otoczenia]. Tak więc istnieją podstawowe, raczej niepodważalne [chociaż ludzki umysł "podważyć" może wszystko- choćby najbardziej oczywistą oczywistość] zasady ekonomiczne. Problem w tym, że wielu ekonomistów, jak również szczególnie finansistów, tak "przedefiniowało" ekonomię, że u podstaw jej legło prawie bezpodstawne zaufanie i wiara w moc samego pieniądza- choćby wirtualnego- a już mniej zaufanie i wiara w samego człowieka i jego działalność, jako "wytwórcy" pieniądza oraz wszelkich mechanizmów rynkowych- które to zresztą również są coraz bardziej gmatwane i wypaczane.
Ekonomia- jak zresztą wszystko w ludzkim życiu- wzięła się z psychiki oraz fizyki [czyli konfrontacji naszych wyobrażeń z zasadami funkcjonowania otoczenia]. Tak więc istnieją podstawowe, raczej niepodważalne [chociaż ludzki umysł "podważyć" może wszystko- choćby najbardziej oczywistą oczywistość] zasady ekonomiczne.
Znasza taką jedną (!) - absolutnie niepodważalną - zasadę ekonomiczną?
Takiej, która sprawdziła się absolutnie we wszystkich historycznych społeczeństwach i którą przyjmują bez sprzeciwów naukowcy?
- Jeśli tak, to chętnie bym się o niej dowiedział
Ekonomia- jak zresztą wszystko w ludzkim życiu- wzięła się z psychiki oraz fizyki [czyli konfrontacji naszych wyobrażeń z zasadami funkcjonowania otoczenia]. Tak więc istnieją podstawowe, raczej niepodważalne [chociaż ludzki umysł "podważyć" może wszystko- choćby najbardziej oczywistą oczywistość] zasady ekonomiczne.
Znasz taką choćby jedną (!) - absolutnie niepodważalną - zasadę ekonomiczną?
Takiej, która sprawdziła się absolutnie we wszystkich historycznych społeczeństwach i którą przyjmują bez sprzeciwów naukowcy?
- Jeśli tak, to chętnie bym się o niej dowiedział
Pisałem w swoim pierwszym post'cie w tym wątku o takiej zasadzie: o "wycenie" użyteczności społecznej pracy.
Również pisałem, że w ludzkich umysłach nie istnieją kwestie niepodważalne.
W absolutnie wszystkich społecznościach nie sprawdzi się nic, bo sporo społeczności działa w oparciu o zupełnie różne zasady i wartości.
"Przyjmują bez sprzeciwu naukowcy"? Cechą dobrego naukowca jest wątpić i podważać. Poza tym: ilu naukowców, prawie tyle samo hipotez na dany nawet jeden temat.
Tak na marginesie tematu: Świat jest bardziej skomplikowany, niż się zazwyczaj wydaje; a ludzie zazwyczaj go jeszcze bardziej komplikują [czasem podświadomie]. Ale właśnie dlatego należy poszukiwać Prasubstancji, Matki wszystkiego, "kamienia filozoficznego". Oczywiście porzucając niedojrzałe fantazje, że to człowiek jest w tym wszystkim najważniejszy.
Pisałem w swoim pierwszym post'cie w tym wątku o takiej zasadzie: o "wycenie" użyteczności społecznej pracy.
"Przyjmują bez sprzeciwu naukowcy"? Cechą dobrego naukowca jest wątpić i podważać. Poza tym: ilu naukowców, prawie tyle samo hipotez na dany nawet jeden temat.
Masz tu - częściowo - rację. Naukowcy będą (i powinni!) podważać i wątpić. Dlatego proponuję przywołanie tej zasady, w którą naukowcy najmniej (najrzadziej) wątpią. Jeśli taka najlepszą, najbardziej obiektywizowalną zasadę znajdziemy, to będziemy mieli "kres górny" zbioru tez ekonomicznych uszeregowanego pod kątem ich obiektywizowalności.
Ja ze swojej strony wątpię, aby taką - wystarczająco dobrą - zasadę dało się znaleźć. Ekonomia, jaką znam, to bardziej domena sporów i lobbowania, a w znacznie mniejszym stopniu rzetelna nauka, czyli dziedzina w której daje się przewidywać procesy ze znanym marginesem błędu. Tzn. są jakieś zręby naukowości w ekonomii - jakieś proste modelowania z teorii gier, czy opracowania statystyczne. Ale temu wszystkiemu daleko do stworzenia koncepcji porównywalnej z teoriami jak w matematyce, fizyce, czy nawet biologii.
Podtrzymuję, iż wystarczająco dobrą, a nawet wystarczającą do "wyczerpania całej ekonomii", jest zasada użyteczności społecznej usług i produktów. Lecz jest to zasada u swych podstaw silnie socjologiczna i psychologiczna. Dlatego raczej nie ma na nią "jedynie słusznego wzoru". Każda społeczność wyznacza ją sobie sama- co do szczegółów- w zależności od warunków bytowania, od wymogów środowiska i własnego poziomu rozwoju...
Ale może jakoś da się ona sformułować - w postaci tezy, albo zbioru tez. Nie musi być wzór, ale dobre definicje, jakieś jednoznaczne odnośniki do aspektów życia. Bo na razie podałeś tylko nazwę, a z samej nazwy wynikać może praktycznie wszystko.
Ale może jakoś da się ona sformułować - w postaci tezy, albo zbioru tez. Nie musi być wzór, ale dobre definicje, jakieś jednoznaczne odnośniki do aspektów życia. Bo na razie podałeś tylko nazwę, a z samej nazwy wynikać może praktycznie wszystko. Ogólna, podstawowa definicja wydaje mi się tak oczywista, że aż może banalna. Aby ją sformułować należy [uczciwie] odpowiedzieć sobie na pytanie: Czemu, za co oraz ile (w przybliżeniu) ma, np. tobie, ktoś gratyfikować [zasadniczo jako formę podziękowania i odwdzięczenia się, wynagrodzenia]?
Ale może jakoś da się ona sformułować - w postaci tezy, albo zbioru tez. Nie musi być wzór, ale dobre definicje, jakieś jednoznaczne odnośniki do aspektów życia. Bo na razie podałeś tylko nazwę, a z samej nazwy wynikać może praktycznie wszystko. Ogólna, podstawowa definicja wydaje mi się tak oczywista, że aż może banalna. Aby ją sformułować należy [uczciwie] odpowiedzieć sobie na pytanie: Czemu, za co oraz ile (w przybliżeniu) ma, np. tobie, ktoś gratyfikować [zasadniczo jako formę podziękowania i odwdzięczenia się, wynagrodzenia]?
No i to jest właśnie ten pierwszy problem.
Czemu?
Za co?
Ile?
A potem bym jeszcze spytał:
Na jakich zasadach (przymus, dobrowolność, mieszanina dobrowolności i przymusu)?
Kto będzie rozstrzygał spory?
itd...
Ale może jakoś da się ona sformułować - w postaci tezy, albo zbioru tez. Nie musi być wzór, ale dobre definicje, jakieś jednoznaczne odnośniki do aspektów życia. Bo na razie podałeś tylko nazwę, a z samej nazwy wynikać może praktycznie wszystko. Ogólna, podstawowa definicja wydaje mi się tak oczywista, że aż może banalna. Aby ją sformułować należy [uczciwie] odpowiedzieć sobie na pytanie: Czemu, za co oraz ile (w przybliżeniu) ma, np. tobie, ktoś gratyfikować [zasadniczo jako formę podziękowania i odwdzięczenia się, wynagrodzenia]?
No i to jest właśnie ten pierwszy problem.
Czemu?
Za co?
Ile?
A potem bym jeszcze spytał:
Na jakich zasadach (przymus, dobrowolność, mieszanina dobrowolności i przymusu)?
Kto będzie rozstrzygał spory?
itd...
I co Michale, odpowiedziałeś już sobie na te pytania? Zaprezentujesz tu swoje wnioski? A inni?..
Ja tu nie widzę odpowiedzi obiektywnej. Nieraz już pisałem, że przyjmując różne kryteria, otrzyma się różne wyniki dla tych pytań.
Bo jeśli chcemy coś gratyfikować, to trzeba by było ustalić za jaką pracę, jaka płaca/gratyfikacja (czym ona by nie miała być). Trzeba zatem jakoś rozwiązać węzeł gordyjski ludzkich marzeń, pragnień, konieczności, niezbędności. Jak wycenić pracę lekarza ratującego życie, rolnika, dającego środki na przeżycie, muzyka, czy innego artysty który zapewnia "tylko" przyjemność?...
Nie ma tu wzoru, nie ma oczywistej reguły. Są jedynie nakładające się na siebie i często totalnie skonfliktowane ludzkie widzimisię.