ďťż

Racjonalność w ekonomii

Baza znalezionych fraz

polsk riksdag

Podczas dyskusji o ekonomii w innych wątkach pojawiła się ciekawa kwestia oceny działania mechanizmów gospodarczych. Kwestia jest niezwykle interesująca o tyle, że wskazuje na dość głęboko posadowione różnice w podejściu do oceny rzeczywistości w ogóle.
Problem, który stawiam jest "niby" prosty: jakie kryteria oceny należy przyjąć, gdy chcemy zakwalifikować zdarzenia gospodarcze jako pozytywne vs negatywne?
Ale prostota owego problemu okazuje się być pozorna...

Tutaj widzę dwa główne podejścia rozwiązania wskazanego problemu, czyli odpowiedzi na postawione pytanie. Najpierw przedstawię własne, które uważam za najbardziej sensowne.
Racjonalność w oparciu o wskaźniki poziomu życia i szczęścia obywateli - w moim przekonaniu najlepszym probierzem dla gospodarki jest odwołanie się do długofalowego (!) efektu związanego ze wzrostem poziomu życia ludzi (nie wzrostem zamożności!). Przy czym interesowałby mnie najczęściej poziom średni liczony jako MEDIANA. Dodatkowym czynnikiem oceny byłoby oszacowanie obszarów skrajnej biedy, wykluczenia gospodarczego i społecznego.
Tu oczywiście pojawia się problematyczna kwestia co jest wskaźnikiem poziomu życia. Bo przy tej okazji trzeba by np. rozwiązać, w sumie dość filozoficzne, pytanie: mieć, czy być. Tzn. co należy wyżej ocenić - większy stan posiadania i większe możliwości wyboru, czy np. więcej czasu na ich realizację, ew. większą świadomość dotyczącą podejmowania tego wyboru. Ale, nie wchodząc w szczegóły można by takie oto wskaźniki uznać za kluczowe:
- dostępność towarów podstawowych dla każdego, kto chce pracować i pracuje
- dostępność pracy dla każdego kto chce pracować
- ilość czasu wolnego przypadającego na godzinę średnio przepracowaną
- dostępność towarów względnie luksusowych dla ogółu obywateli
- poziom wykształcenia i świadomości obywateli
- poziom zdrowia (w szczególności długość życia)
- poziom życia kalek, osób niepełnosprawnych, poszkodowanych przez los
i inne...

Racjonalność odnosząca się do zadekretowanych odgórnie założeń - tego rodzaju podejście obserwuję u kolegów dyskutantów z frakcji wolnorynkowej. Zwykle dla nich "dobrze i racjonalnie" jest na sztywno związane z ideą "wolnego rynku" i "wolności gospodarczej".
Stawianie problemu w rodzaju: "czy na pewno wolny rynek zapewni obywatelom takie, albo inne dobro?" jest zwykle kontestowane, odrzucane jako nieprawidłowe podejście do sprawy. Jaki jest główny powód owej kontestacji? - W moim przekonaniu jest to niechęć do odchodzenia od filozofii wolności w celu wprowadzenia elementu OCENY - tzn. jeśli zechcemy np. uznać za ważny wskaźnik to, czy każdy obywatel ma gdzie mieszkać, to za chwilę pojawi się pytanie: a kto ma decydować (w domyśle zapewne za chwilę także zakazywać) o tym jakie to mają być mieszkania, kto ma je finansować, w jaki sposób etc.?
Jednym słowem "wolnorynkowcy" stoją za opcją "wolność bez kompromisów", wolność i nic więcej. Wszystko co by miało, nawet tylko w teorii, w wolność wyboru godzić, to należy uznać za szkodliwe. A faktycznie odwołanie się do tej czy innej kategorii cywilizacyjnej oznacza nieuchronnie zafiksowanie decyzji wyboru na jednej z opcji - np. należy kogoś przymusić do chronienia ubogich w jakiś tam sposób.
Niewątpliwie jest w tym pewna logika.

Błędy jakie popełniają wolnorynkowcy są w moim przekonaniu dwa (główne):
1. błąd pierwszy - wiązanie na sztywno oceny z podejmowaniem działań. Z nieznanych mi powodów, gdy w dyskusjach z wolnorynkowcami próbowałem oceniać zjawiska rynkowe, spotykałem się z zarzutem, że chcę czegoś zakazywać, wprowadzać dyktaturę, robić tak, albo inaczej. Dla wolnorynkowców (z nieznanych mi powodów) na sztywno powiązane są ze sobą - ocenienie czegoś jako dobre, bądź złe i wprowadzenie od razu działania w stylu administracyjnym. I nie wytłumaczysz wolnorynkowcowi, że w bardzo wielu przypadkach na samej ocenie chciałbym poprzestać...
Efektem tego błędu jest niemożliwość dokonania oceny w ogóle, bo jak można myśleć o ocenie czegoś, skoro możliwy byłby przy tej okazji uszczerbek dla zasady wolności gospodarczej?...
2. Błąd drugi to NIEKONSEKWENCJA wolnorynkowców. Jak wskazałem w jednym z postów, przyjęcie na sztywno założenia, że wolność jest absolutnie na szczycie wartości implikuje oczywiste konsekwencje, że poniżej tej wartości znajdzie się cała masa wartości innych (jakże ważnych): prawo do życia, zdrowia, szczęścia, sprawiedliwości itp. itd. Wolnorynkowcy - gdyby byli konsekwentni - to uczciwie powiedzieliby coś w stylu: to czy będziesz zył, czy nie mniej mnie interesuje od tego, czy będzie wolność gospodarowania, to ile osób będzie cierpiało mniej mnie interesuje od tego, czy będzie wolność gospodarowania, to jak wielkie będą obszary biedy mniej mnie interesuje od tego, czy będzie wolność gospodarowania, to czy KTOKOLWIEK w ogóle będzie szczęśliwy mniej mnie interesuje od tego, czy będzie wolność gospodarowania itd. itp.
W zamian owej uczciwości, która w ocenie wymagałaby odwołania się do jakichś wyższych kryteriów, wolnorynkowcy OFERUJĄ DOGMAT - w nim
domyślnie zakładają, że gdy wolny rynek już będzie, to wszystko się samo (jakoś) wyprostuje i wszystko będzie ok. Tak samo. Tak będzie, bo tak musi być, bo przecież wolny rynek jest najlepszy. I nie zadawaj głupich pytań, bo jak się dopytujesz, to jest wredny socjalista, a może nawet komunista. Kropka, nie ma dyskusji!
To jest założenie tak silne, że zdecydowana większość wolnorynkowców w ogóle nie jest w stanie podjąć dyskusji o szczegółach, stawiać dociekliwe pytanie CZY tak jest na pewno? albo CZY W KAŻDYCH WARUNKACH tak będzie? Jedynym wyjątkiem, jaki dopuszczają jest "poszanowanie prawa". Ale przecież prawo jest tworzone przez ludzi, jest zmienne, a - co właściwie w tym przypadku kluczowe - stanowione prawo jest właśnie głównym mechanizmem nacisku państwa na rynek (prawo podatkowe). Dlatego nie sposób jest oddzielić prawa - tego użytecznego wolnorynkowo, od prawa w ogóle.



Z nieznanych mi powodów, gdy w dyskusjach z wolnorynkowcami próbowałem oceniać zjawiska rynkowe, spotykałem się z zarzutem, że chcę czegoś zakazywać, wprowadzać dyktaturę, robić tak, albo inaczej. Dla wolnorynkowców (z nieznanych mi powodów) na sztywno powiązane są ze sobą - ocenienie czegoś jako dobre, bądź złe i wprowadzenie od razu działania w stylu administracyjnym. I nie wytłumaczysz wolnorynkowcowi, że w bardzo wielu przypadkach na samej ocenie chciałbym poprzestać...
Jak wskazałem w jednym z postów, przyjęcie na sztywno założenia, że wolność jest absolutnie na szczycie wartości
Wolnorynkowcy - gdyby byli konsekwentni - to uczciwie powiedzieliby coś w stylu: to czy będziesz zył, czy nie mniej mnie interesuje od tego, czy będzie wolność gospodarowania, to ile osób będzie cierpiało mniej mnie interesuje od tego, czy będzie wolność gospodarowania, to jak wielkie będą obszary biedy mniej mnie interesuje od tego, czy będzie wolność gospodarowania, to czy KTOKOLWIEK w ogóle będzie szczęśliwy mniej mnie interesuje od tego, czy będzie wolność gospodarowania itd. itp.
To jest założenie tak silne, że zdecydowana większość wolnorynkowców w ogóle nie jest w stanie podjąć dyskusji o szczegółach, stawiać dociekliwe pytanie CZY tak jest na pewno? albo CZY W KAŻDYCH WARUNKACH tak będzie?
Ale przecież prawo jest tworzone przez ludzi, jest zmienne, a - co właściwie w tym przypadku kluczowe - stanowione prawo jest właśnie głównym mechanizmem nacisku państwa na rynek (prawo podatkowe).

Nie, prawo nie ma być w żadnym wypadku "mechanizmem nacisku na rynek". Przeciwnie - prawo ma umożliwiać właściwe działanie rynku, nie dopuszczając do jego psucia (np. poprzez oszustwa, kradzieże itp.).

prawo nie ma być w żadnym wypadku "mechanizmem nacisku na rynek". Przeciwnie - prawo ma umożliwiać właściwe działanie rynku, nie dopuszczając do jego psucia (np. poprzez oszustwa, kradzieże itp.).
Nie rozumiesz, że jeszcze taki geniusz się nie urodził, który byłby w stanie spreparować tak idealne prawo, które zapewni same "plusy", a uchroni przed kosztami?
Czy nigdy nie dopadła Cię refleksja, że praktycznie KAŻDY przepis prawa w pewnych warunkach działa pozytywnie, a w pewnych negatywnie?
Prawo ZAWSZE coś naprawia i coś psuje. To psucie ma swój najbardziej wyraźny objaw w postaci istnienia państwa z ich negatywnymi konsekwencjami, działaniami.

To z resztą jest kolejna, bardzo znamienna, cecha myślenia wolnorynkowców - stawianie utopijnych wymagań. Bo w całej owej wolnorynkowej ideologii bez ekonomicznego science fiction nie da się wszystkiego złożyć do kupy. Nie da się, bo każdy kij ma dwa końce, a moneta dwie strony. W przypadku prawa jest to widoczne w sposób szczególny.

Kradzież? - Czy menedżerowie upadających amerykańskich banków, świadomie działający na korzyść własną, kradli? Teraz to samo prawo nakazuje wypłacić im gigantyczne gaże - przecież były umowy z nimi spisane, a umów trzeba dotrzymać (prawo nad tym czuwa).

Im bardziej precyzyjne miałoby być prawo, tym więcej będzie kosztował aparat jego wdrożenia (biegli, ekspertyzy, drogi sprzęt) i tym więcej wolności trzeba zabrać obywatelom, aby ustalić stan faktyczny (wezwania świadków, nagrania z kamer i bilingów ...). Możemy powiedzieć też np. "żadnej inwigilacji", ale wtedy bardzo wielu przestępcom i oszustom się upiecze.
Aby uniknąć oszustw należałoby w dużej części przypadków stosować zasadę "zaufanej trzeciej strony". Wtedy jest dodatkowy podmiot pomagający rozstrzygnąć problemy z ustaleniem winy. To z kolei wiąże się z kolejnymi kosztami, biurokracją, narzuceniem czegoś rynkowi, ludziom.
Żadne prawo nie działa idealnie. I to nie tylko w sferze praktycznej, ale także w obszarze stanowienia tego prawa, bo nie da się tak sformułować zakazów i nakazów, aby jakiś cwaniak nie znalazł w nich furtki. Dlatego nie ma takiego prawa, które np. zapewni tylko poprawne funkcjonowanie rynku, a nie odbierze przy tym rynkowi części wolności, dynamizmu itp. Którego utrzymanie nie będzie związane z poborem podatków. A więc prawa, którego za chwile wolnorynkowcy nie musieliby kontestować.

Wolnorynkowa ideologia, z konieczności, jakoś zawsze wpada w obszar ANARCHII. I to bez względu na deklarację, bo są rzeczy na sztywno ze sobą powiązane i jak się nie obrócisz, to d... zawsze z tyłu.

Tu na koniec warto poruszyć jeszcze jedną kwestię, która większości wolnorynkowców zapewne w głowie nie powstała, albo jest skutecznie ignorowana - problem skuteczności prawa w ramach określonych warunków społecznych. Nie jest tajemnicą, że przestępczość jest silnie związana z biedą. Można z ową przestępczością walczyć za pomocą represji. I na pewno w jakimś stopniu trzeba to robić. Problem w tym, że skuteczność takich działań jest ograniczona. Bo kwestią absolutnie podstawową jest to, jak wiele w społeczeństwie jest ludzi tak biednych, bądź zdemoralizowanych, że ich kalkulacja życiowa nie zawiera jakiegoś drastycznego strachu np. przed więzieniem. Wszak ich życie już teraz jest jak w więzieniu. Mamy ludzi, którzy nie mają nic do stracenia. Wolnorynkowe paradygmaty w ogóle nie "dostrzegają" takich ludzi i związanego z nimi problemu. Tymczasem dla kogoś, kto nie ma szansy na dogonienie zamożnej części społeczeństwa, przestępczość staje się naturalnym, preferowanym wyborem. I trudno się dziwić, skoro na normalnym rynku oferowane są prace za głodową stawkę (tak to rynek ustala), a wejście na drogę przestępstwa od razu przenosi człowieka w bajeczny świat zamożności.
Cóż z robić z wielkimi obszarami totalnej biedy? Zrzucić atomówkę na slumsy w Brazylii?... A jak włączyć w normalną gospodarkę ludzi, którzy na starcie mają tak trudne warunki, że praktycznie nie mają szans na odbicie się od dna?
Aby uniknąć powstawania obszarów z ludźmi nie mającymi prawie nic do stracenia, trzeba by walczyć z biedą. Aktywnie. I to, niestety, dając na to pieniądze. Ale to oczywiście dla wolnorynkowców temat tabu...

Nie rozumiesz, że jeszcze taki geniusz się nie urodził, który byłby w stanie spreparować tak idealne prawo, które zapewni same "plusy", a uchroni przed kosztami?
Czy nigdy nie dopadła Cię refleksja, że praktycznie KAŻDY przepis prawa w pewnych warunkach działa pozytywnie, a w pewnych negatywnie?
Prawo ZAWSZE coś naprawia i coś psuje. To psucie ma swój najbardziej wyraźny objaw w postaci istnienia państwa z ich negatywnymi konsekwencjami, działaniami.

Kradzież? - Czy menedżerowie upadających amerykańskich banków, świadomie działający na korzyść własną, kradli?
Teraz to samo prawo nakazuje wypłacić im gigantyczne gaże - przecież były umowy z nimi spisane, a umów trzeba dotrzymać (prawo nad tym czuwa).
Im bardziej precyzyjne miałoby być prawo, tym więcej będzie kosztował aparat jego wdrożenia (biegli, ekspertyzy, drogi sprzęt) i tym więcej wolności trzeba zabrać obywatelom, aby ustalić stan faktyczny (wezwania świadków, nagrania z kamer i bilingów ...).
To z kolei wiąże się z kolejnymi kosztami, biurokracją, narzuceniem czegoś rynkowi, ludziom.
Żadne prawo nie działa idealnie. I to nie tylko w sferze praktycznej, ale także w obszarze stanowienia tego prawa, bo nie da się tak sformułować zakazów i nakazów, aby jakiś cwaniak nie znalazł w nich furtki.
Wolnorynkowe paradygmaty w ogóle nie "dostrzegają" takich ludzi i związanego z nimi problemu.
A jak włączyć w normalną gospodarkę ludzi, którzy na starcie mają tak trudne warunki, że praktycznie nie mają szans na odbicie się od dna?

A jak dzisiaj rozumie się "normalną gospodarkę"? Może dziś ta "normalna" gospodarka jest tak "normalna", że biedny nie ma żadnych szans do niej dołączyć? Kto zdecydował o tym, że np. Unia dotuje europejskich rolników, zamykając drogę do Europy taniej żywności z biednych krajów, które dzięki temu mogłyby odbić się od dna? Rynek? WOLNY RYNEK O TYM ZDECYDOWAŁ? NIE, SOCJALIŚCI O TYM ZDECYDOWALI. To socjaliści zamykają biednym drogę do awansu i partycypacji w gospodarce, bo wolą napychać im usta zasiłkami, by móc spokojnie dalej kraść społeczeństwu jego ciężko wypracowane dobra.


wykasowano dnia Nie 4:12, 16 Sty 2011, w całości zmieniany 5 razy

a więc kapitalizm to ... system rabunkowej gospodarki surowcami, energią i produkcji obliczonej na przyspieszone zużycie i marnotrawstwo nie tylko kapitału ale i pracy ludzi.

Święte słowa!
Wolnorynkowcy wierzą, że wystarczy zmniejszyć stopień ingerencji państwa i wszystko, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, naprawi się. W rzeczywistości to nieziszczalne marzenie.
Podstawowym problemem jest nie ingerencja państwa (choć w konkretnych przypadkach ta ingerencja rzeczywiście bywa destrukcyjna), ale PSYCHOLOGIA - mechanizmy podejmowania decyzji, społeczny charakter ludzkiego myślenia itp.

Współcześni biznesmeni już dawno zorientowali się, że człowiek to skołowana istota - w jakichś 60% to niemal bezmózgi wchłaniacz papki informacyjnej. Wiedzą też, że towary wcale nie muszą dawać konsumentom jakiejkolwiek korzyści. Mogą dawać szkody, ale to też nie przeszkadza. Ważne jest to, aby konsument UWIERZYŁ, że "powinien" coś tam kupić. Konsumenci w większości swoich wyborów podlegają prawu stadnego naśladownictwa. Myśliwi wiedzą, że wystarczy zabić przewodnika stada, a reszta osobników staje bezradna. Podobnie fachowcy od marketingu sadowią swoje cele w pobliżu opiniotwórczych centrów i są w stanie wmówić niesamodzielnej większości bardzo wiele - np. że aktualnie trzeba mieć bluzkę określonego koloru, gadżet takiej, a nie innej firmy, pić napój, który nazywa się jakoś tam.
Gdy już mechanizmy wpływania na konsumenta osiągnęły dzisiejszy, niezwykle zaawansowany, poziom możemy się spodziewać jednego: rabunkowego wyżyłowania zasobów tej Planety do cna w celu zaspokojenia rozkręconej na gigantyczną skalę feerii ludzkiej próżności, przymusów społecznego posiadania (związanych z groźbą towarzyskiego wykluczenia), mamienia zmysłów kolorami, uczuciami, wezwaniami, które służą absurdalnemu wyścigowi kupowania, kupowania, kupowania....
I ludzie dadzą się zapędzić do tytanicznej pracy w celu owego kupowania bez końca rzeczy, które służą głównie do jednego - zaspokojeniu pierwszego wrażenia "o kupiłem, znowu, jestem wzbogacony".

Patrząc z perspektywy historii, stała się rzecz, która bardzo niewielu dostrzega - ludzie z każdym rokiem tracą samodzielność myślenia, funkcjonowania, działania. Z rzeczy, które kiedyś wykonywało się samodzielnie, dzisiaj zdaliśmy się niemal wyłącznie na fachowców. Która kobieta potrafi dziś coś sobie uszyć? Coraz mniej ludzi przygotowuje posiłki z surowców, a nie półfabrykatów, coraz mniej ludzi potrafi zagospodarować sobie czas samodzielnie.
A czy dzięki temu, że ludzie, fabryki robią więcej za nas, zyskaliśmy więcej czasu dla siebie?... Policzmy ile czasu zajmuje nam przygotowanie do pracy, dotarcie do pracy, potem praca, powrót z pracy, załatwienie niezbędnych spraw, zakupów... Ile zostaje dla nas? Cośmy zyskali?...
Przez to również stajemy się społeczeństwem ludzi oderwanych od własnego ja - bo prawie wszystko co doznajemy, konsumujemy jest PREPAROWANE PRZEZ INNYCH LUDZI. Oni lepią nasze myśli, nasze otoczenie. My pozostajemy biorcami. Biernymi.
Może jeszcze nie wszyscy. Może nie jest jeszcze przekroczony ten punkt, za którym nie będzie już powrotu. Ale wydaje mi się, że najwyższy czas zejść z wrażeniami, myślami, działaniami do źródeł - aby nie dać się wchłonąć.
Konkretnie chodzi mi o oderwanie się od arefleksyjnego przyjmowania papki reklamowej, od postawienia tamy zewnętrznemu "musisz to mieć" i zareagowaniu zastanowieniem:
Czy ja na pewno muszę mieć kolejny model czegoś tam, jeśli trzy kolejne albo leżą w szafie, albo wyrzuciłem, albo używałem w niewielkim stopniu?...
Czy na pewno powinienem się ścigać z otoczeniem na osiągnięcia, które tak naprawdę mało mnie interesują?...
Czy potrzebuję wielkiego domu, skoro i tak 80% świadomego czasu spędzam w pracy, żeby wyrobić na horrendalny kredyt zaciągnięty właśnie na zakup tego domu?...

Dzisiejsi ludzie mają obsesję na punkcie robienia rzeczy "profesjonalnie", na zapewnianiu sobie "najlepszego towaru", nie zwracając absolutnie uwagi na to, że konkretnie oni nie są w stanie owych zaawansowanych właściwości wykorzystać.
Np.:
kupują drogą i ciężką lustrzankę z obiektywami, która potem kurzy się w szufladzie, bo kto będzie na każdą wycieczkę nosił dodatkowy plecak i bawił się ze zmianą obiektywów, gdy chodzi o to, żeby zrobić pamiątekowe zdjęcie i cieszyć się chwilą w ciekawym miejscu.
Rodzice funduja swoim pociechom setki godzin korepetycji, aby "zapewnić im start w życie", w ogóle nie biorąc pod uwagę tego, że umysł młodego człowieka, przywalony taką ilość informacji od dawna prawie nic nie przyjmuje. Że więcej zewnętrznie, wcale nie oznacza, większego dotarcia do wnętrza człowieka.
Cały kapitalizm jest obliczony na zewnętrze - na mamienie zmysłów, na wyścig, na stałe powiększanie jakichś tam wskaźników. A to nasze prawdziwe ja, przywalone coraz profesjonalniej przygotowanymi produktami mającymi zaangażować umysł i zmysły po prostu ZATYKA SIĘ.
Potem gubimy się w tym życiu. Z uczuciami, z hierarchią wartości, z poczuciem szczęścia. Bo kapitalizm jest nastawiony na stałe JESZCZE WIĘCEJ, podczas gdy w rzeczywistości trzeba TYLE ILE TRZEBA!

Wolnorynkowcy wierzą, że wystarczy zmniejszyć stopień ingerencji państwa i wszystko, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, naprawi się. W rzeczywistości to nieziszczalne marzenie.
Współcześni biznesmeni już dawno zorientowali się, że człowiek to skołowana istota - w jakichś 60% to niemal bezmózgi wchłaniacz papki informacyjnej.
Wiedzą też, że towary wcale nie muszą dawać konsumentom jakiejkolwiek korzyści.
Ważne jest to, aby konsument UWIERZYŁ, że "powinien" coś tam kupić
Konsumenci w większości swoich wyborów podlegają prawu stadnego naśladownictwa.
Czy ja na pewno muszę mieć kolejny model czegoś tam, jeśli trzy kolejne albo leżą w szafie, albo wyrzuciłem, albo używałem w niewielkim stopniu?...
Czy na pewno powinienem się ścigać z otoczeniem na osiągnięcia, które tak naprawdę mało mnie interesują?...
Czy potrzebuję wielkiego domu, skoro i tak 80% świadomego czasu spędzam w pracy, żeby wyrobić na horrendalny kredyt zaciągnięty właśnie na zakup tego domu?...

Bo kapitalizm jest nastawiony na stałe JESZCZE WIĘCEJ, podczas gdy w rzeczywistości trzeba TYLE ILE TRZEBA!

Nieprawda. Jest dokładnie na odwrót. To socjalizm był nastawiony na JESZCZE WIĘCEJ ("1000% normy!", "11 gospodarka na świecie!", "1000 szkoł na 1000 lat państwa polskiego!" itp. więcej, więcej, więcej!), natomiast wolny rynek jest nastawiony na TYLE ILE TRZEBA (jeżeli np. okaże się, że na rynku jest, niestety, o tą jedną firmę, którą akurat prowadzisz, za dużo - to jesteś, stary, bankrutem i musisz szukać sobie innego zajęcia - tam, gdzie będziesz POTRZEBNY).

Wolnorynkowcy wierzą, że wystarczy zmniejszyć stopień ingerencji państwa i wszystko, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, naprawi się. W rzeczywistości to nieziszczalne marzenie.

Po pierwsze, wolnorynkowcy w nic takiego nie wierzą. Co najmniej dwa razy już to prostowałem. Po drugie, zmniejszenie ingerencji państwa oznacza po prostu zwiększenie wpływu "nieomylnych" praw natury kosztem zmniejszenia wpływu omylnych ludzi.

Współcześni biznesmeni już dawno zorientowali się, że człowiek to skołowana istota - w jakichś 60% to niemal bezmózgi wchłaniacz papki informacyjnej.


Oj, rację miał Lenin mówiąc, że "nie można być dobrym komunistą bez wzbudzenia w sobie pogardy dla rodzaju ludzkiego".
Wiedzą też, że towary wcale nie muszą dawać konsumentom jakiejkolwiek korzyści.

Bzdura. Konsument nie kupi towaru, który nie daje mu korzyści.
Problem w tym, że socjalista widzi korzyść tylko tam, gdzie swoim Rozumowaniem i Badaniami ustali, że powinna się ona znajdować. Nie jest w stanie zrozumieć, że konkretni ludzie mogą mieć na ten temat inne zdanie.
Przykro mi - dla większości ludzi bycie "takim jak inni" nie tylko stanowi potrzebę, ale należy do grupy podstawowych potrzeb. Nic dziwnego, że producenci muszą ją zaspokajać.
Bo kapitalizm jest nastawiony na stałe JESZCZE WIĘCEJ, podczas gdy w rzeczywistości trzeba TYLE ILE TRZEBA!

Nieprawda. Jest dokładnie na odwrót. To socjalizm był nastawiony na JESZCZE WIĘCEJ ("1000% normy!", "11 gospodarka na świecie!", "1000 szkoł na 1000 lat państwa polskiego!" itp. więcej, więcej, więcej!).
Takie hasła - owszem były. Czy socjalizm taki był, w sumie nie wiem. Nawet jeśli był, to nie oznacza wcale, że kapitalizm jest tu w porządku. Nie przyszło Ci do głowy, że w jakimś zakresie OBA te systemy działały nieprawidłowo?
Nie wystarczy wskazać drugiego złodzieja, żeby udowodnić, ze się samemu nie kradnie.
Osobiście uważam, że marnotrawne mogą być zarówno systemy centralnie sterowane (za PRL też były), jak i JEST kapitalizm wolnorynkowy. Teraz chodzi o to, żeby marnotrawstwa było mniej. Warto poszukać rozwiązania.

W moim języku to się nazywa - zwiększeniem wpływu chaosu
Powiem więcej - przyznaję, że sam bywam takim "bezmózgim wchłaniaczem papki".
Cóż to za nowy dogmat?...
I nakupowałem tyle bezużytecznych głupot, że - właśnie w dużym stopniu dzięki refleksji, ze tak się stało
Zupełnie jak w wolnym rynku - potrzeba rulez, a co z niej naprawdę wynika dla ludzi, dla środowiska - O TO NIE PYTAJ!!! Nie wolno!
Tym samym językiem potrzeb można jednak również opisać ludzi, którzy pragną socjalizmu, skrajnego interwencjonizmu, wszechwładzy związków zawodowych - mają "potrzebę" socjalizmu i interwencjonizmu itd....
- na TWOJEJ WŁASNEJ zasadzie powstrzymania się od oceniania potrzeb...
WARA CI OD KRYTYKI owej potrzeby!

Nawet jeśli był, to nie oznacza wcale, że kapitalizm jest tu w porządku. Nie przyszło Ci do głowy, że w jakimś zakresie OBA te systemy działały nieprawidłowo?

Po pierwsze - prawdziwego kapitalizmu nie ma obecnie nigdzie. Po drugie - tam, gdzie jest częściowo, tam jest częściowo (więc oczywiście, że działa mniej lub bardziej nieprawidłowo). Po trzecie - jasne, że system PRL działał nieprawidłowo. Pytanie tylko, w którym z nich nieprawidłowości należą do istoty systemu. Szerzej napisałem o tym w jednej z odpowiedzi Zbigniewowi Millerowi o wewnętrznej sprzeczności socjalizmu.

Nawet jeśli był, to nie oznacza wcale, że kapitalizm jest tu w porządku. Nie przyszło Ci do głowy, że w jakimś zakresie OBA te systemy działały nieprawidłowo?

Po pierwsze - prawdziwego kapitalizmu nie ma obecnie nigdzie.
Prawdziwy kapitalizm to taka ułuda, mit jego zwolenników podobny do poszukiwania Świętego Graala.
To, że tak zdefiniowanego systemu w realnym świecie nie ma (i na 99% nie będzie nigdzie), świadczy po prostu o instynkcie samozachowawczym ludzi.
Co prawda co jakiś czas pojawiają się zaślepieńcy, którzy (podobnie jak fanatycy komunizmu kiedyś), próbują uszczęśliwić na siłę świat "jedynie słuszną" ideologią, w której chciwość jest najwyższą normą regulującą stosunki społeczne. Ale to, póki co, nie przechodzi. Wynika to z tego szczęśliwego faktu, że jak na razie owi zaślepieńcy próbują działać w ramach demokracji. A ludzie, nie w ciemię bici, szybko orientują się, że rzucenie stosunków gospodarczo - społecznych na żer jednego z najmroczniejszych ludzkich instynktów (chciwości i egoizmu), to przysłowiowy pakt z diabłem. Próbka tego, co się może zdarzyć, gdy chciwość nie jest w żaden sposób hamowana dodatkowymi siłami znana jest pod nazwą XIX-wiecznego kapitalizmu. Wtedy poszło "na wolnorynkowy żywioł", czyli skoro da się zmusić ludzi do pracy za głodową pensję przez 11 godzin na dobę, to czemuż by nie?...
I idę o zakład, że dzisiejsi chciwcy nie są ani trochę bardziej humanitarni, niż ci sprzed ponad wieku. Brakuje im tylko okazji (choć wiele wskazuje, ze te okazje coraz częściej będą się zdarzały)...
Tak wiem, pisałeś, że jesteś "za" tym, żeby było etycznie. Tak w ogóle postulujesz. Tylko nie masz tu żadnego konkretu, poza tym "żeby było"... Bo przecież najważniejsza jest wolność, rozumiana jako nie wtrącanie się żadnych nadrzędnych sił w wygodne status quo. W XIX-wiecznym kapitaliźmie też były kościoły, a beneficjenci krwawej pracy milionów dawali sute datki na związki wyznaniowe i uważali się "dobrych ludzi". W końcu każdy z owych bogaczy wiedział, że w ten sposób sumienie jakoś da się uciszyć. Tak więc mielibyśmy diabła jako władcę systemu, ale dla pozoru i Panu Bogu jakąś świeczkę zawsze można zapalić. Skoro to do niczego nie zobowiązuje...

Powiem więc krótko: w ramach demokracji na 99,99% "prawdziwego" kapitalizmu nie będzie nigdy i nigdzie.
Zaślepione, skrajne ideologie, ignorujące złożoność ludzkich relacji społecznych, ekonomicznych, psychologicznych mają szanse tylko w połączeniu z tyranią. Tak było z komunizmem. Na szczęście komunizm upadł. Mam nadzieję, że zaślepiony system, którego główną cechą byłoby to, że będzie działał skrajnie "odwrotnie" też nigdy nie zostanie wprowadzony.
System optymalny
Badania naukowe wykazują ( http://supermozg.gazeta.pl/supermozg/1,91628,8899314,Czy_bieda_moze_byc_dobra_dla_czlowieka_i_przyrody_.html ), że bogactwo nie daje szczęścia ludziom w taki sposób, jak sobie to większość (a szczególnie frakcja superwolnorynkowa) wyobraża.
Jak można by wywnioskować z artykułu, który zacytowałem wyżej, systemem społeczno - ekonomicznym oferującym najwyższy stosunek szczęścia do nakładów jest nie - chwalony przez zwolenników kapitalizmu - system nierówności społecznych i konkurencji, ale raczej taki układ, który skupia się na zaspokojeniu potrzeb podstawowych. Jeżeli więc do czegoś warto dążyć, przy konstrukcji optymalnego układu społecznego, to właśnie do preferowania zaspokojenia niezbędnego minimum egzystencjalnego dla każdego (co przy dzisiejszym poziomie techniki byłoby stosunkowo łatwe do osiągnięcia). Gdyby każdy miał co zjeść, w co się ubrać i gdzie mieszkać, to ludzie w zdecydowanej większości czuliby się szczęśliwi. To co "ponad" - czyli zbytek, blichtr, luksusy daje szczęście w znikomym stopniu - jak wykazują badania, wielcy bogacze nie są jakoś wyraźnie szczęśliwsi od ludzi, którzy osiągnęli względny standard egzystencjalny, ale nie stać ich na luksusy.
Oczywiście, nie twierdzę, ze zwykłe zadekretowanie minimum dóbr dla każdego byłoby dobrym rozwiązaniem (a były takie ultrasocjalistyczne postulaty). Uważam, że dawanie komuś dóbr wypracowanych przez innych ludzi, bez wymagania wysiłku z jego strony, jest niesprawiedliwe. Z drugiej strony jestem przekonany, że rynek sam z siebie generuje niesprawiedliwość innego rodzaju - upośledza tych, którzy samo zdobywanie pieniędzy traktują na drugim miejscu w stosunku do zwykłego pragnienia bycia potrzebnym.
Bo rynek jako warunek sukcesu stawia dodatkowy, w dużym stopniu sprzeczny z wieloma celami społecznymi, warunek:
konieczność zarządzania pieniędzmi dla nich samych
Oznacza to, ze wielu ludzi, skądinąd uczciwych, pracowitych i użytecznych w swojej pracy, uzyskuje profity relatywnie niewielkie - tylko dlatego - że nie radzą sobie z marketingiem i przekuwaniem swojej pracy w pieniądz. Z drugiej strony skali są ludzie, którzy czego się nie dotkną, to "przekuwają to w pieniądz". Jak wykazuje obserwacja, ludzie ci bardzo często nic szczególnego swoją działalnością nie wnoszą dla dobra innych, jednak umieją wykorzystywać słabości (dla wolnorynkowców pewnie będzie to niewłaściwe słowo, ale w moim przekonaniu jest to właśnie słabość) systemu, który pozwala na "czystą spekulację", bez wkładu w postaci realnego produktu.
Tutaj nie twierdzę, że każda spekulacja jest z gruntu zła (wyjątki się zdarzają), jednak ogólnie spekulacja, czyli działanie na samej materii finansowej, zamiast w sferze produktów końcowych jest w moim przekonaniu główną bolączką i ciemną stroną wolnego rynku.
Wracając do optymalnego systemu społeczno - ekonomicznego - byłby nim system, który każdemu chcącemu pracować zapewniłby obowiązkowo minimum egzystencji. Czy jest to możliwe? W krajach skandynawskich właściwie się to udało. Podobnie w wielu socjaldemokratycznych krajach Europy.
Jest tam co prawda problem darmozjadów żerujących na zasiłkach, ale póki co system się jakoś nie zawala. Najwyraźniej korzyści przynajmniej równoważą straty.

Głównym kosztem związanym ze zbudowaniem opisanego przeze mnie systemu optymalnego (optymalnego pod względem szczęścia ludzi) jest osłabienie DYNAMIZMU. Ludzie zapewne w znacznym stopniu by zgnuśnieli po wprowadzeniu tego systemu. Pewnie nie wszystkich taka gnuśność by ogarnęła, ale myślę, ze znacznie więcej gnuśności byłoby w stosunku do dzisiejszego kapitalizmu.

Prawdziwy kapitalizm to taka ułuda, mit jego zwolenników podobny do poszukiwania Świętego Graala.

Tak jest z każdą ideologią. Z tym, że kapitalizm z ideologią ma najmniej wspólnego.

kapitalizm z ideologią ma najmniej wspólnego.
Można różnie rozumieć słowo kapitalizm. I faktycznie - istnieje tu typowo praktyczne podejście. Jednak kapitalizm jest też ideologią. Świadczy o tym cała masa publikacji, które komentują zasady jakimi kapitalizm (ten prawdziwy) powinien się kierować, stawiają pewne hipotezy (później niestety często zapominając, że to tylko nieudowodnione hipotezy i traktując je jako prawdy pewne), wskazują na zależności przyczynowo skutkowe.
Bycie ideologią z resztą nie jest wcale zarzutem. Ideologia to nic innego, tylko w miarę dobrze rozpoznawalny przez ludzi zbiór zasad, twierdzeń, aksjomatów, sposobów wartościowania.
I kapitalizm teoretyczny taki właśnie jest - próbuje wartościować, stawia tezy dotyczące zależności przyczynowo - skutkowych, wprowadza pewne pojęcia, aby nimi opisywać świat gospodarki.
Problemem jest nie to, czy kapitalizm (ten teoretyczny) jest ideologią, ale na ile jego wskazania poprawnie ujmują zależności przyczynowo - skutkowe. I tutaj, w moim przekonaniu, zawiera się główna słabość teoretyków kapitalizmu, wolnego rynku i podobnych kierunków. Ta słabość, to wybudowanie wokół, skądinąd fajnej i w jakiś sposób słusznej zasady odnoszenia korzyści osobistych z tytułu robienia czegoś dla innych, przesadnego, nieadekwatnego do realiów gmachu myślowego.
W moim przekonaniu teoretycy kapitalizmu, wolnego rynku totalnie ignorują prawa socjologii i psychologii, naginając wszystko do naczelnej potrzeby - zasady, że samym pieniądzem (ew. z dodatkiem prawa) da się poprawnie wysterować ludzkie zachowania na płaszczyźnie ekonomicznej. Ta idee fixe jest oczywiście piękna i pociągająca, ale przez to piękno w ułudnej prostocie - zwodnicza. Świat jest po prostu O WIELE BARDZIEJ SKOMPLIKOWANY.