ďťż

Wolnorynkowa blokada rozwoju ekonomicznego.

Baza znalezionych fraz

polsk riksdag

Patrząc na współczesny kryzys ekonomiczny coraz bardziej utwierdzam się w przekonaniu, że czysta wolność gospodarcza, czyli takie podejście, w którym następuje w maksymalnym z możliwych stopniu rugowanie wpływów takich czyników jak: państwo, nadrzędne wybrane osoby, organizacje - taka wolność gospodarcza ma w sobie wbudowany hamulec rozwoju.
Co mnie skłania do tego wniosku?
Głównie oglądanie programów o podróżach, prymitywnych plemionach, ludziach żyjących poza cywilizacją, albo na jej obrzeżach, w warunkach dość prymitywnych. Niedawno oglądałem program Cejrowskiego, w którym pokazywane było życie Indian w dżungli amazońskiej. Ci ludzi znali co prawda cywilizację, nawet mieli na sobie ewidentnie chińskie T-shirty. Ale reszta ich obejścia była na poziomie daleko posuniętego prymitywu - tzn. większość garnków, sprzętów domowych, wreszcie sam dom na palach drewnianych był taki, jaki mógł mieć tubylec 100, może 500, a nawet 2000 lat temu. Ci ludzie żyją dziś właściwie tak jak ich praprapra...pradziadowie. I żyją nie tak źle - nie muszą się stresować wymogami szefostwa, zmianami prawa podatkowego, kredytami, płatnościami. To co w dżungli uzbierają, służy im do wyżywienia się, pozwala bytować w sposób w miarę komfortowy. Co prawda pewnie w przypadku choroby będzie im brakować pomocy lekarskiej, ale nasza służba zdrowia tez swoją skutecznościa nie grzeszy, więc to nie jest jakaś wielka strata. Ludzie na tym terenie przez następny tysiąc, czy dwa tysiące lat mogliby teoretycznie żyć dalej w taki sam sposób. Żadne państwo im niczego nie nakazuje, a oni zadowoleni są z tego co mają, więc potrzeba nawiązywania jakichś specjalnych więzi gospodarczych nie występuje. MAJA WOLNOŚĆ!!! Dla mnie życie tych ludzi właściwie jest najbliższe idei wolnego rynku - tutaj nikt nikomu niczego nie narzuca. Ostatecznie może się z kimś wymienić - garnek na dzidę, ale może też ktoś sam sobie ulepić garnek, a drugi zmajstrować dzidę. Wolność w pełnym sensie tego słowa.
Podobno (to mówił mi znajomy, nie znam źródeł) naukowcy dokopali się do cywilizacji, która trwała przez ok. 2 tys. lata niezmiennie. Nie było tam żadnego postępu technicznego. Czyli ludzie, tak sami z siebie, wcale nie muszą się rozwijać - ekonomicznie, naukowo. Z NATURY, z samej konstrukcji człowieka ów rozwój nie wynika. I jeśli nie będzie DODATKOWYCH POWODÓW, jakiejś "potrzeby matki wynalazków", to jest duża szansa, że postępu nie będzie.
Jeśli spojrzymy z kolei na postęp technologiczny na świecie, to dość łatwo da się zauważyć, że wcale nie był on powiązany z wolnością (gospodarczą). Wielki skok technologii nastąpił w okresie II wojny światowej i później po tej wojnie. Wolności wtedy nie było - wręcz przeciwnie. Z jednej strony reżim hitlerowski, z drugiej stalinowski, a czasy zimnej wojny na Zachodzie też nie były czasami tolerancji. Z kolei w czasach pokoju, prosperity, wolności ludzie specjalnie nie rzucają się na robotę, na wynalazczość. Bo i po co mieliby się męczyć?...
We w miarę sensownych warunkach, większość ludzi ostatecznie zadowoli się tym, co ma i nie będzie się stresować koniecznością jakiegoś tam rozwoju, wzrostu gospodarczego, technologicznego. Od tysięcy lat człowiek ma z grubsza taki sam żołądek i nie ma sensu więcej jeść, niż jakieś 5 tys. lat temu. A że łatwiej się dziś produkuje żywność, to - teoretycznie - powinniśmy pławić się w błogim lenistwie. I jak jest pełna wolność, to ostatecznie ludzie w większości swej masy wybierają to, co dla nich wygodniejsze - błoga siesta, lenistwo, działanie na poziomie minimum konieczności, a nie ambitne budowanie wielkich konstrukcji. Chyba że...
Chyba że jest PRZYMUS. I to samo widać od tysiącleci - jak był przymus ze strony władzy (brak wolnego rynku), to budowano: piramidy, akwedukty, armie, świątynie, kanały, okręty. Zdecydowana większość postępu technologicznego została ludziom NARZUCONA.
Ty dygresja - proszę nie sądzić teraz, że dokonałem tu jakiejś oceny. Nie twierdzę CO JEST LEPIEJ. Nie zamierzam niczego postulować w kwestii władzy. Bo z jednego punktu widzenia lepiej jest przeżyć życie w miarę szczęśliwie bez nerwów, ciężkiej harówy, ale z niminalnym postepem, twórczością. Z drugiego punktu widzenia patrząc równie dobrze mógłbym zaakceptować paradygmat rozwoju, czyli założenie, że jednak powinniśmy poświęcić wygodę i radość życia dla jakichś dokonań - czy to w imię lepszego bytu pokoleń, czy może dla obrony ważnych wartości, czy jeszcze czegoś. Wszystko zależy. Koniec dygresji.
Mi chodzi tu tylko o jedną rzecz - tezę, która brzmi z grubsza tak: wolność gospodarcza sama z siebie niekoniecznie prowadzi do postępu technologicznego, ekonomicznego, a właściwie jest mu dość w poprzek. To przymus zewnętrzny (zwykle powiązany z władzą, państwem) staje się zaczynem rozwoju cywilizacyjnego.
Z czego wg mnie to wynika?
Ano z tego, ze przeciętny człowiek stara się przede wszystkim upodobnić do swojej grupy. Jeśli jego ojciec i dziad zył w biedzie i brudzie, to on będzie do tego przyzwyczajony i też "wybierze" życie podobne tamu, jakie zna od dziecka.

Powyżej jest zdjęcie biednej wioski gdzieś tam daleko. Teoretycznie ludzie tam żyjący mogliby się "ogarnąć" - czyli jakoś uporządkować otoczenie, rozwiazać kwestię śmieci, uregulować przepływ wody. To nie wymaga przecież żadnej specjalnej technologii, tu przede wszystkim TRZEBA SIĘ DOGADAĆ (!) w kwestii, że oto nie wyrzucamy śmieci byle gdzie, że dbamy o higienę itp. Powtarzam TO PRZEDE WSZYSTKIM KWESTIA DOGADANIA, a nie jakichś szczególnych, nieznanych rozwiązań, technologii. W warunkach wolności (gospodarczej i innej) dogadanie nie musi wystąpić, bo skoro od lat wszyscy w takim brudzie żyli, to się przyzwyczaili i pewnie będą blokować zmiany w kierunku dla nich nie znanym. Ale gdy przyjdzie jakaś władza, jakaś siła, nakaże wszystkim porządek, to obrazek zamiast zamieszczonego, zmieniłby się w równo ułożone alejki, wyrzucane gdzieś przynajmniej do dołów śmieci i wodę, która jest czysta, bo jej nikt nie brudzi. Byłby postęp, ludzie pewnie zaczęliby mniej chorować, standard życia by się podniósł. Ale motorem do tego wcale nie byłaby jakaś wrodzone pragnienie konkurencji (jak sądzą wolnorynkowcy), tylko pewne zorganizowanie się ludzi wokół OSÓB INICJATYWNYCH, wokół ośrodków władzy, autorytetu.
Potwierdza to historia w Europie - ilość wynalazków jakie powstały w krótkim czasie II wojny światowej, czyli w czasie terroru, niewoli (w szczególności brak wolności gospodarczej) znacząco przekroczyła wynalazczość w innych latach. Była wynalazczość, bo był nakaz, potrzeba.

Teraz mamy kryzys gospodarczy. Zastój. Ludzie nie mają pracy. Wiele osób żyje w biedzie. A przecież wytwórczość jest na wielokrotnie wyższym poziomie niż 50, czy 100 lat temu. Dlaczego, mimo chęci do pracy wielu ludzi, mimo możliwości wytwarzania towarów, gospodarka się blokuje?...
Bo utworzyła się swoista równowaga (termodynamiczna) - kasta bogatych i sprytnych gospodarczo uzyskała znaczącą przewagę nad "prostymi ludźmi", nierówności w dochodach wzrosły na niespotykaną skalę. W Portugalii obliczono, ze 1% najbogatszych posiada 42% depozytów bankowych. Jak by dodac jeszcze z 4% średnio bogatych, to pewnie zrobiłoby się 90% depozytów. Czyli nieliczna grupa bogaczy posiada praktycznie całe pieniądze, jakie są w gospodarce (podobnie jak w Portugalii jest w innych krajach). Ale te 5% ludzi ileż może skonsumować?... Co mieli kupić, to kupili. Nie ma powodu kupować towarów, bo ci co mają na nie pieniądze, już sobie podobny towar kupili, a ci co nie mają tego towaru są zbyt biedni. A więc trzeba zwalniać ludzi z fabryk, bo nie ma popytu. Zwalniani ludzie, aby zachować źródło dochodu gotowi są pracować za jeszcze mniejsze pieniądze. A więc bogaci jeszcze więcej mogą zostawić przychodów dla siebie, a jednocześnie jeszcze bardziej malej pula ludzi, którzy maja pieniądze, żeby coś kupić. Kryzys się nasila,
I nie może być inaczej!
To tak działa z samej konstrukcji wolności wyborów i mechanizmu negocjacyjnego w gospodarce wolnorynkowej. Przecież tak naprawdę nie wiadomo ile kapitalista powinien zostawić robotnikowi z zysku. Chce zostawić jak najmniej, bo dla niego będzie wtedy więcej. Ale jak wszyscy tak robią, to ostatecznie większość społeczeństwa zbiednieje na tyle, ze w ogóle fabryki zaczną upadać. I wtedy przedsiębiorcy będą pomstować na państwo, ze to obciążenia fiskalne, że ZUS itp. Może i biurokracja, czy fiskalizm jakoś się tam czasem dokłada do owego bałaganu. Nie przeczę. Ale podstawowa przyczyna kryzysu jest systemowa - baza popytowa, posiadanie pieniędzy przez zwykłych ludzi jest wydrenowana właśnie przez samych kapitalistów, PRZEZ ICH SKUTECZNOŚĆ! Po prostu kapitaliści stali się zbyt skuteczni w umiejętności brania sobie większości zarobku.
Większość systemów ma swoje optimum działania. Za mało jest źle, ale za dużo jest też niedobrze -mamy przesterowanie. Jeśli nagle jakiś składnik ekosystemu uzyskuje zdecydowaną przewagę, to następuje krach, katastrofa. Gdyby na jakiejś wyspie były króliki i wilki w równowadze, to z grubsza utrzymywałaby się populacja obu tych grup. Jeśliby jednak nagle wilków znacząco przybyło, to zjadłyby prawie wszystkie króliki. Wkrótce z głodu zaczęłyby tez ginąć wilki. Przy dobrym układzie mielibyśmy wyzerowanie obu populacji zwierząt.
Tak mamy teraz w gospodarce - aktualnie większość wskaźników pokazuje zwiększenie zysków przedsiębiorców i rosnące bezrobocie, zmniejszanie się płac realnych zwykłych ludzi. Teraz owe wilki - przedsiębiorcy są górą. Ale za chwilę trzeba będzie zamknąć kolejne fabryki, bo nie będzie kupujących. Kapitaliści będą narzekać na kryzys, który (niezależnie działając) sami spowodowali. Będzie krach jak z tymi wilkami i królikami.
I to wcale nie z powodu strasznego interwencjonizmu państwowego (choć wiem, że w tej kwestii wolnorynkowców nie przekonam, oni zawsze tu mają prostą regułę, ze państwo jest winne całemu złu), ale Z KONSTRUKCJI SYSTEMU.
A mądre państwo (tylko gdzie takie znaleźć?) mogłoby ewentualnie sytuację (interwencjonizmem!) jakoś naprawić, rozbijając jakoś tę przewagę jednej ze stron. Jak by pojawiła się konieczność sprawiedliwszego podzielenia się dochodami, to pojawiłby się popyt i szybko byłoby po kryzysie. Ale to jest trudne, bo mamy globalizację i do tego musiałoby podobnie postąpić wiele państw. A przecież na postępowanie tych państw wielki wpływ mają lobbyści. Zaś lobbyści pracują dla ludzi z wielkimi pieniędzmi. Dlatego, niestety, czarno widzę przyszłość ekonomiczna świata.



Niedawno oglądałem program Cejrowskiego, w którym pokazywane było życie Indian w dżungli amazońskiej. Ci ludzi znali co prawda cywilizację, nawet mieli na sobie ewidentnie chińskie T-shirty. Ale reszta ich obejścia była na poziomie daleko posuniętego prymitywu - tzn. większość garnków, sprzętów domowych, wreszcie sam dom na palach drewnianych był taki, jaki mógł mieć tubylec 100, może 500, a nawet 2000 lat temu. Ci ludzie żyją dziś właściwie tak jak ich praprapra...pradziadowie. I żyją nie tak źle - nie muszą się stresować wymogami szefostwa, zmianami prawa podatkowego, kredytami, płatnościami.
Ludzie na tym terenie przez następny tysiąc, czy dwa tysiące lat mogliby teoretycznie żyć dalej w taki sam sposób. Żadne państwo im niczego nie nakazuje, a oni zadowoleni są z tego co mają, więc potrzeba nawiązywania jakichś specjalnych więzi gospodarczych nie występuje. MAJA WOLNOŚĆ!!! Dla mnie życie tych ludzi właściwie jest najbliższe idei wolnego rynku - tutaj nikt nikomu niczego nie narzuca. Ostatecznie może się z kimś wymienić - garnek na dzidę, ale może też ktoś sam sobie ulepić garnek, a drugi zmajstrować dzidę. Wolność w pełnym sensie tego słowa.
Podobno (to mówił mi znajomy, nie znam źródeł) naukowcy dokopali się do cywilizacji, która trwała przez ok. 2 tys. lata niezmiennie. Nie było tam żadnego postępu technicznego. Czyli ludzie, tak sami z siebie, wcale nie muszą się rozwijać - ekonomicznie, naukowo. Z NATURY, z samej konstrukcji człowieka ów rozwój nie wynika. I jeśli nie będzie DODATKOWYCH POWODÓW, jakiejś "potrzeby matki wynalazków", to jest duża szansa, że postępu nie będzie.

Jeśli spojrzymy z kolei na postęp technologiczny na świecie, to dość łatwo da się zauważyć, że wcale nie był on powiązany z wolnością (gospodarczą). Wielki skok technologii nastąpił w okresie II wojny światowej i później po tej wojnie. Wolności wtedy nie było - wręcz przeciwnie. Z jednej strony reżim hitlerowski, z drugiej stalinowski, a czasy zimnej wojny na Zachodzie też nie były czasami tolerancji. Z kolei w czasach pokoju, prosperity, wolności ludzie specjalnie nie rzucają się na robotę, na wynalazczość. Bo i po co mieliby się męczyć?...


Chyba że jest PRZYMUS. I to samo widać od tysiącleci - jak był przymus ze strony władzy (brak wolnego rynku), to budowano: piramidy, akwedukty, armie, świątynie, kanały, okręty. Zdecydowana większość postępu technologicznego została ludziom NARZUCONA.


Mi chodzi tu tylko o jedną rzecz - tezę, która brzmi z grubsza tak: wolność gospodarcza sama z siebie niekoniecznie prowadzi do postępu technologicznego, ekonomicznego, a właściwie jest mu dość w poprzek. To przymus zewnętrzny (zwykle powiązany z władzą, państwem) staje się zaczynem rozwoju cywilizacyjnego.


To nie wymaga przecież żadnej specjalnej technologii, tu przede wszystkim TRZEBA SIĘ DOGADAĆ (!) w kwestii, że oto nie wyrzucamy śmieci byle gdzie, że dbamy o higienę itp. Powtarzam TO PRZEDE WSZYSTKIM KWESTIA DOGADANIA, a nie jakichś szczególnych, nieznanych rozwiązań, technologii. W warunkach wolności (gospodarczej i innej) dogadanie nie musi wystąpić, bo skoro od lat wszyscy w takim brudzie żyli, to się przyzwyczaili i pewnie będą blokować zmiany w kierunku dla nich nie znanym. Ale gdy przyjdzie jakaś władza, jakaś siła, nakaże wszystkim porządek, to obrazek zamiast zamieszczonego, zmieniłby się w równo ułożone alejki, wyrzucane gdzieś przynajmniej do dołów śmieci i wodę, która jest czysta, bo jej nikt nie brudzi. Byłby postęp, ludzie pewnie zaczęliby mniej chorować, standard życia by się podniósł. Ale motorem do tego wcale nie byłaby jakaś wrodzone pragnienie konkurencji (jak sądzą wolnorynkowcy), tylko pewne zorganizowanie się ludzi wokół OSÓB INICJATYWNYCH, wokół ośrodków władzy, autorytetu.


Potwierdza to historia w Europie - ilość wynalazków jakie powstały w krótkim czasie II wojny światowej, czyli w czasie terroru, niewoli (w szczególności brak wolności gospodarczej) znacząco przekroczyła wynalazczość w innych latach. Była wynalazczość, bo był nakaz, potrzeba.


Czy dlatego ze był nakaz, czy dlatego że ludzie próbowali ominąć chore nakazy (jak w gospodarce socjalistycznej)? A może dlatego że mimo wszystko był jakiś wróg, którego nienawidziła nie tylko władza, ale i ludzie i sami zdecydowali się poświęcać swoje wysiłki by temu wrogowi dokopać (np. Hitler, czy Japońce, znienawidzeni w Stanach czy w Wielkiej Brytanii)? Jestem przekonany że wynalazczość się nie wzięła z nakazu władzy by być twórczym.