ďťż

Współczesny kapitalizm - wielka ekonomiczna pompa

Baza znalezionych fraz

polsk riksdag

To czym stała się aktualnie światowa ekonomia można chyba jakoś porównać do pompy, która zbiera płyn z jakiegoś obszaru (np. w rozlanym pomieszczeniu) i przekierowuje go rurami w wybrane miejsce. W przypadku ekonomii jednak "wodą" są pieniądze i praca, pomieszczeniem zatrudnienie ludzi w rożnych firmach, a miejscem odprowadzenia banki, giełdy, fundusze spekulacyjne.
Właściwie można by powiedzieć, że niemal cała gospodarka światowa pracuje dla spekulacji. Naukowo opracowane strategie psychologiczne, różnego rodzaju lobbingi działające na sferę prawną, a przede wszystkim przymus ekonomiczny powodują, że coraz mniej pieniędzy dopływa do konsumentów, do pracujących ludzi, a coraz więcej ich dostają wielcy finansowi gracze. Pompa pracuje coraz wydajniej - u zwykłych ludzi jest już "sucho", a za to wielkie instytucje finansowe "topią się" w pieniądzu. Ostatnio spora cześć ekonomistów zaczyna głosić hasło, że stymulowanie gospodarki coraz to nowymi ułatwieniami i kredytami dla banków jest zupełnie nieskuteczne, bo - wbrew oczekiwaniom - pieniądze z banków nie przedostają się do sfery konsumenckiej, pozostając w obszarze spekulacyjnym. Dlatego spotkałem się z hasłem, ze skuteczne stymulowanie gospodarki raczej powinno polegać na pompowanie pieniędzy w pensje pracowników - zwykłych ludzi. Dopiero wtedy gospodarka ma szansę ruszyć, jako że pojawią się konsumenci, którzy wreszcie uruchomią rynek. Bo jak do tej pory, wskutek wyspecjalizowania się graczy finansowych na ciągnięciu pieniędzy od zwykłych ludzi, rynek konsumencki słabuje, bo wszystko jest pompowane w rynek spekulacyjny - kapitałowy.

Oczywiście ktoś mógłby powiedzieć: no i cóż w tym złego, że gospodarka opiera się na spekulacji? Może tak właśnie powinno być, bo owa "spekulacja" to nic innego, tylko po prostu mechanizm oddzielający ziarno od plew, dobre pomysły ekonomiczne od złych.
Jednak problem mamy w tym, że rynek kapitałowy - przynajmniej jak do tej pory - bazował na rynku konsumenckim. Jeśli budowało się nową fabrykę, to po to, aby produkowała ona towary dla ludzi. Jak ludzie mają coraz mniej pieniędzy, to nie ma sensu budować nowych fabryk, bo ludzie nie będą w stanie kupić produktów z tej fabryki. Ale że pompa finansowa wciąż i coraz efektywniej działa, to rynek kapitałowy musi coraz bardziej topić się pieniądzach, a rynek konsumencki coraz bardziej degradować.
Oczywiście podstawowy paradygmat ekonomiczny - zdobywać pieniądze - działający na poziomie jednostkowym wciąż działa jak poprzednio. Pracodawca, który jeszcze bardziej wyzyskuje swoich pracowników ma z tego ewidentną korzyść. To, że takim postępowaniem jednocześnie degraduje rynek konsumencki, a w konsekwencji - w łańcuszku ludzkich wyborów - pozbawia się "terenu" zbytu na swoje towary, nie jest mu argumentem. I z resztą ma w tym rację, bo większy egoista, ostatecznie "wygrywa", bo więcej pieniędzy zostanie dla niego. Tak więc ci, którzy uczciwie zapłacą swoim pracownikom, a przez to dowartościują rynek konsumencki, będą darczyńcami dla egoistów. Więc egoizm jest mechanizmem, który blokuje naprawę całego układu.
Tutaj pewnie dobrym rozwiązaniem byłoby opodatkowanie raczej kapitału, niż pracy i rynku. Ale - ze względu na siłę lobbingową posiadaczy kapitału - takie działanie, które chyba jako jedyne podziałałoby na światową ekonomie ozdrowieńczo, po prostu nie przejdzie z przyczyn politycznych.
Czarno więc widzę przyszłość światowej ekonomii. Prawdopodobnie stoczy się ona w jeszcze większe nierówności, jeszcze większe upośledzenie rynku konsumenckiego (może z wyjątkiem silnego finansowo, choć mało licznego, rynku towarów luksusowych), jeszcze większe absurdy społeczne.
Będziemy mieli ogromne rzesze ludzi bez mieszkań, przy jednoczesnej ogromnej ilości pustostanów kupowanych przez tych, którzy mieszkanie traktują jako lokatę kapitału (bo nie ma gdzie lokować kapitału, którego jest nadmiar), wielki głód ziemi tych, którzy mogliby na niej pracować, przy jednocześnie bardzo wysokich cenach gruntów - znowu napędzanych potrzebą lokowania kapitału w coś względnie trwałego. Będziemy mieli ekonomię wielkich przepaści społecznych i niepohamowanego marnotrawstwa ze strony tych, którym się powiodło.

Oczywiście pewnie ktoś powie, że owi biedacy "powinni sobie" przecież jakoś wynegocjować większy udział zysków w pracy, jaką wykonują. Ale w starciu pojedynczy pracownik kontra wyspecjalizowane na wyzysk mechanizmy w firmach ten pierwszy będzie miał coraz mniejsze szanse. Przynajmniej patrząc na sprawę statystycznie, bo oczywiście najsilniejsi, najbardziej cwani radę tu sobie dadzą. Ale co z tego, że 10% pracowników będzie ostatecznie miało godziwą zapłatę za swój wysiłek, jeśli pozostałe 90% będzie biedować? I to będzie biedować nie dlatego, że są gorsi, ze źle pracują, ale dlatego, że nie są wystarczająco cwani, bezwzględni, zdeterminowani w negocjacjach z pracodawcą.


Nie zgadzam się praktycznie z żadnym fragmentem.

Jaka "pompa"? Co to, instytucje finansowe chodzą po domach i zabierają pieniądze ludziom? Ostatnio, kiedy sprawdzałem, sposób na to, żeby nie przejmowały moich pieniędzy, był prosty - nie dawać ich im. A jeśli jakieś ich usługi są mi potrzebne, to chyba jest uczciwe, żeby zyskiwały coś na tym, że mi ich dostarczają, prawda?

A co do "biednych pracowników" - jeśli nie byli wystarczająco zdeterminowani w negocjacjach, to jest to wyłącznie ich wina i tylko do siebie mogą mieć pretensje. Najbardziej irytujące we współczesnej cywilizacji jest dla mnie właśnie takie unikanie odpowiedzialności, dla którego ten przykład jest idealną ilustracją - "to nie moja wina, to pracodawca mnie wyzyskał". Podpisałeś umowę? Zgodziłeś się na warunki? To teraz nie narzekaj.

Sposób na napędzenie przepływu pieniędzy w swoją stronę jest prosty - robić coś, co przyda się innym. Jeśli to, co robisz, będzie dla kogoś przydatne, to on da ci za to pieniądze. Proste. Nie potrafisz robić nic przydatnego? To może to jednak świadczy o tobie, a nie o reszcie świata? Może wypadałoby się czegoś nauczyć?

Niektórzy powiedzą "ale ja robię coś przydatnego, a pracodawca i tak płaci mi mało". To zerwij umowę i świadcz swoje usługi komuś, kto zapłaci ci godnie. Nie ma takich osób? Najwyraźniej twoja praca jest mało przydatna (mały popyt), albo łatwo się jej nauczyć i przez to łatwo znaleźć kogoś innego, kto to zrobi taniej (duża podaż). Chcesz zarabiać więcej, musisz zmienić branżę na coś, gdzie jest większy popyt lub mniejsza podaż.

Oczywiście, jest tu jedno "ale". Część pieniędzy faktycznie przepływa do instytucji finansowych pod przymusem. Sęk w tym, że to nie instytucje wywierają ten przymus. W obecnym porządku świata zasadniczo tylko jedna organizacja ma prawo do wywierania przymusu - państwo. I to tutaj leży pies pogrzebany. To państwo zabiera absurdalnie wysoką część wypracowanego zysku pracownikom, po czym ją marnuje na różne sposoby (co między innymi prawdopodobnie faktycznie kończy się przepływem pieniędzy do różnych instytucji finansowych).

Dlatego moim zdaniem problem nie leży w kapitalizmie, ale w systemie politycznym. Gdyby państwo nie zabierało obywatelom ich pieniędzy, mogliby winić wyłącznie siebie za to, że trafiają one nie tam, gdzie by chcieli, bo sami kontrolowaliby, na co je przeznaczają. Ponieważ jednak sporo zabiera, każdy psioczy, że coś jest nie tak, bo w tym czy innym punkcie nie zgadza się z państwowymi wydatkami.

Wyszedł mi mocno polityczny post, ale tak mnie drażni wszelkie agitowanie za odgórnym wymuszaniem jakiegokolwiek przepływu pieniędzy, że nie mogłem się powstrzymać ;)

A co do "biednych pracowników" - jeśli nie byli wystarczająco zdeterminowani w negocjacjach, to jest to wyłącznie ich wina i tylko do siebie mogą mieć pretensje. Najbardziej irytujące we współczesnej cywilizacji jest dla mnie właśnie takie unikanie odpowiedzialności, dla którego ten przykład jest idealną ilustracją - "to nie moja wina, to pracodawca mnie wyzyskał". Podpisałeś umowę? Zgodziłeś się na warunki? To teraz nie narzekaj.
Ok. Niech nawet będzie, że to "ich wina" - tzn. tych pracowników. Jest "ich wina" jeśli przyjmiemy paradygmat walki i wzajemnego wyzyskiwania się. Winą pracownika jest, że przymiera głodem, bo nie potrafi zdobyć się na asertywność wobec swojego pracodawcy, ewentualnie też "winą" pracodawcy może być, że płaci za dużo pracownikowi, który umie wykorzystać wszystkie kruczki, sposoby, podchody, aby mieć więcej, niż sam wypracował. Winny jest ktoś dobry, szczodry, życzliwy, a "właściwe" jest wyrywać innym jak najwięcej, zagryzać każdego po drodze, kto się sprzeciwia.

Ale co to jest owa "wina"? Czy ta "wina" coś tłumaczy w tym układzie?...
Bo mi cała ta "winność" tłumaczy niewiele.

W jednym kraju mamy przecież ludzkie warunki zatrudniania, pracy - ludzie tam dostają z grubsza to, co sobie wypracowali, nie ma przewagi żadnej ze stron. W innych krajach, tam gdzie paradygmat walki i winy jest na pierwszym miejscu (Polska jest jest tu dość klasycznym przykładem), jest nieustanna nieufność, nieustanna walka, stres, poświęcanie dodatkowego wysiłku, pieniędzy, zdrowia na to, aby utrzymać się na powierzchni całego tego wilczego stada.
Ja nie widzę "winy" w człowieku, który po prostu chce pracować uczciwie, ale jest mało asertywny w negocjacjach z pracodawcą. Więcej winy widzę po stronie pracodawcy, który do cna wyciśnie siły pracownika, wiedząc, że może, że to się uda (i ma rację o tyle, że faktycznie to się uda).

Tu zahaczamy o dość podstawowe pytanie: po co w ogóle jest gospodarka?
- Można przyjąć zasadę, że po nic, że tylko po to "aby się działo", aby "była wolność". I nawet jeśli jakieś sto milionów ludzi bez sensu cierpi, tylko dlatego, ze są dobrymi, mało przebojowymi ludźmi, to dobrze im tak. I jeśli inny milion opływa w niewyobrażalne dostatki, mimo że faktycznie nikomu nic z ich działalności dobrego nie przyszło, a tylko dlatego, że stłumił w sobie ludzkie odruchy, a wspiął się na wyżyny bezwzględności i zdeterminowania w posadowieniu finansowych celów ponad wszystkie inne, to jest ich "zasługa", tak ma być, a oni sa "lepsi" i w ogóle to tacy powinni być ludzie, tak ludzkość jest tą, która zapanuje...
Można tak uważać. Ale ja mam tu dość mocno odmienne zdanie.

Ale w ogóle abstrahujmy od "winy".
To, ze rynek konsumencki słabuje, a kapitałowy się rozbuchał do niewyobrażalnych kiedyś rozmiarów, że firmy mają finanse większe, niż spore państwa, to jest po prostu faktem. I niezależnie od winy (zapominając w ogóle o jakiejkolwiek moralności, czy wartościowaniu ludzi) można oceniać na ile te PRZEPŁYWY FINANSOWE ostatecznie rozwiną, czy zdegradują rynek. A moim zdaniem ten rynek zdegradują - właśnie mechanizmem zbiorowego egoizmu, który przeważa stronę kapitałową nad konsumencką. Tak zupełnie abstrahując od moralności - z czystej analizy mechanizmów mi to wychodzi...

Ok. Niech nawet będzie, że to "ich wina" - tzn. tych pracowników. Jest "ich wina" jeśli przyjmiemy paradygmat walki i wzajemnego wyzyskiwania się. Winą pracownika jest, że przymiera głodem, bo nie potrafi zdobyć się na asertywność wobec swojego pracodawcy, ewentualnie też "winą" pracodawcy może być, że płaci za dużo pracownikowi, który umie wykorzystać wszystkie kruczki, sposoby, podchody, aby mieć więcej, niż sam wypracował. Winny jest ktoś dobry, szczodry, życzliwy, a "właściwe" jest wyrywać innym jak najwięcej, zagryzać każdego po drodze, kto się sprzeciwia.
W innych krajach, tam gdzie paradygmat walki i winy jest na pierwszym miejscu (Polska jest jest tu dość klasycznym przykładem), jest nieustanna nieufność, nieustanna walka, stres, poświęcanie dodatkowego wysiłku, pieniędzy, zdrowia na to, aby utrzymać się na powierzchni całego tego wilczego stada.
Ja nie widzę "winy" w człowieku, który po prostu chce pracować uczciwie, ale jest mało asertywny w negocjacjach z pracodawcą. Więcej winy widzę po stronie pracodawcy, który do cna wyciśnie siły pracownika, wiedząc, że może, że to się uda (i ma rację o tyle, że faktycznie to się uda).
I nawet jeśli jakieś sto milionów ludzi bez sensu cierpi, tylko dlatego, ze są dobrymi, mało przebojowymi ludźmi, to dobrze im tak. I jeśli inny milion opływa w niewyobrażalne dostatki, mimo że faktycznie nikomu nic z ich działalności dobrego nie przyszło
Zaraz, zaraz, skoro nikomu nic nie przyszło z działalności tego miliona, to skąd mają pieniądze? Kto im je dał i dlaczego? No bo z powietrza przecież nie wyciągnęli...
No tak, zapłacili albo konsumenci (według których najwyraźniej usługa warta była pieniędzy), albo państwo (któremu na to pozwoliliśmy, bo przecież nie chcemy być za nic odpowiedzialni, więc niech decydują o naszych pieniądzach za nas).

Poza tym, w momencie kiedy decydujemy się zabrać komuś pieniądze i rozdać tym stu milionom, nagle okazuje się, że rozdajemy też kolejnym milionom ludzi, którzy postanowili udać, że są równie pokrzywdzeni, bo wyczuli łatwą kasę. I znowu popadamy w system nagradzający kombinatorów.

Zamiast dawać im rybę, należy dać im wędkę. Uczyć w szkołach negocjowania, orientowania się w rynku, asertywności, odpowiedzialności za swoje czyny i wybory. Dofinansowywać kursy uczące przydatnych umiejętności (ale np. w przypadku przebimbania takiego kursu i niezdania egzaminu żądać zwrotu pieniędzy - nie ma brania kasy za nic), aby człowiek mógł znaleźć lepiej płatną pracę. Nie płacić tłumom nierobów, którzy wolą siedzieć na dupie i wyciągać ręce po cudze pieniądze.




I nawet jeśli jakieś sto milionów ludzi bez sensu cierpi, tylko dlatego, ze są dobrymi, mało przebojowymi ludźmi, to dobrze im tak. I jeśli inny milion opływa w niewyobrażalne dostatki, mimo że faktycznie nikomu nic z ich działalności dobrego nie przyszło

Zaraz, zaraz, skoro nikomu nic nie przyszło z działalności tego miliona, to skąd mają pieniądze? Kto im je dał i dlaczego? No bo z powietrza przecież nie wyciągnęli...
No tak, zapłacili albo konsumenci (według których najwyraźniej usługa warta była pieniędzy), albo państwo (któremu na to pozwoliliśmy, bo przecież nie chcemy być za nic odpowiedzialni, więc niech decydują o naszych pieniądzach za nas).

Poza tym, w momencie kiedy decydujemy się zabrać komuś pieniądze i rozdać tym stu milionom, nagle okazuje się, że rozdajemy też kolejnym milionom ludzi, którzy postanowili udać, że są równie pokrzywdzeni, bo wyczuli łatwą kasę. I znowu popadamy w system nagradzający kombinatorów.

Zamiast dawać im rybę, należy dać im wędkę. Uczyć w szkołach negocjowania, orientowania się w rynku, asertywności, odpowiedzialności za swoje czyny i wybory. Dofinansowywać kursy uczące przydatnych umiejętności (ale np. w przypadku przebimbania takiego kursu i niezdania egzaminu żądać zwrotu pieniędzy - nie ma brania kasy za nic), aby człowiek mógł znaleźć lepiej płatną pracę. Nie płacić tłumom nierobów, którzy wolą siedzieć na dupie i wyciągać ręce po cudze pieniądze.
Co do dwóch ostatnich akapitów, to nawet (z grubsza, bo są tu pewne szczegóły nie takie proste) się zgadzam. Nie jestem za jakimś powszechnym rozdawnictwem.
Co do tego kto zapłacił np. za premie wypłacone menedżerom wielkich banków za sprzedaż aktywów, które były g...o warte, a którzy są na tyle silni i przebiegli, że żadne prawo ich nie dosiegnie, to się zastanawiam...
Niby ten co głupio kupił pakiet kredytów wciśniętych bezrobotnemu murzynowi w Stanach, mógł go nie kupować. Niby polski "hipoteczniak frankowy" mógł przewidzieć, że zostanie wyrolowany. Niby każdy odpowiada za siebie.
Problem w tym, że to nie takie proste - bo jak jedna strona ma miliardy do dyspozycji, przekupionych polityków, lobbystów, prawników, zaś druga jedynie grzebanie po internecie i doświadczenie życiowe lat 20, czy 30, to (nawet jeśli ktoś jest geniuszem, ale przecież nie ma dostępu do kluczowych informacji) układ nie jest sprawiedliwy.
W dyskusji z wolnorynkowcami zauważyłem pewien schemat.
Polega on na tym, że ja stawiam jakiś PROBLEM (np. ten co powyżej).
Na to wolnorynkowiec odpowiada coś w stylu: to socjalistyczne rozdawnictwo pieniędzy to zło i zaraza.
Na to ja: zgoda - nie pisałem o rozdawnictwie, tylko o PROBLEMIE.

Potem dyskusja toczy się dalej.
Czyli wolnorynkowiec pisze coś w stylu: każdy odpowiada za siebie, a to rozdawnictwo...
A ja z uporem: rozdawnictwo to sprawa na inną okazję. Podobnie jak komunizm zamordystyczny w KRLD itp. (Ty tu nie pisałeś o KRLD, ale ja komentuję ogólnie, czyli opisuję pewien "obcykany" schemat).

Wolnorynkowcy to dla mnie dość ubawni ludzie Co by nie pisać o ekonomii, oni zawsze sobie przypomną roszczeniowe związki zawodowe, rozdawnictwo, a potem zwykle Koreę Północną. Takie "mocne" argumenty pozwalają zdystansować się emocjonalnie i intelektualnie od dowolnego problemu, który można by rozważyć SYSTEMOWO, w oparciu o MECHANIZMY.

Więc może przypomnę PROBLEM.
Czy system ekonomiczny, w którym zdecydowana większość pieniędzy krąży na rynku kapitałowym, zaś rynek konsumencki jest non stop drenowany, może być zdrowy?
I pytanie dodatkowe: czy ktokolwiek zbadał jakąś tam średnią, czy przewidywaną odporność statystycznego człowieka na naukowo opracowane programy indoktrynacji i nacisku przy zawierani umów wszelakich z podmiotami o dużej mocy finansowej i lobbingowej?

Ja powiem może jeszcze tak - sam skończyłem studia. Parę lat przeżyłem na tym świecie. Kapitalizmu też trochę zaliczyłem. Napatrzyłem się na wiele sztuczek związanych z ową sławetną wolnością umów. I dzisiaj w zasadzie mam już zasadę: podpisywanie JAKIEJKOLWIEK umowy z jakąkolwiek dużą instytucją typu finansowego to jakaś ostateczność, to zmora i duże zagrożenie. Nie biorę kredytów, unikam ubezpieczeń, gonie wszystkich kreatywnych sprzedawców. Bo właściwie trudno jest mi znaleźć taką umową ze dużą firmą w ostatnich latach, w której - choćby w drobnej części - nie byłoby jakiegoś oszustwa, albo przynajmniej "drobnego" nadużycia. Właściwie to aby - w warunkach takich jak w Polsce, gdzie mamy WOLNOŚĆ TWORZENIA UMÓW JAKIE SIĘ TYLKO KOMU SPODOBA, strach jest wyciągać długopis podpisując odbiór poleconego. Bo nie wiadomo co napisano drobnym druczkiem w piątym załączniku do załącznika firmy pocztowej, która dostarcza akurat tę przesyłkę. I to naprawdę nie państwo tworzy owe załączniki do załączników...
Po prostu - wobec dzisiejszego zalewu nieuczciwych metod zarabiania - właściwie nie ma obrony.

A skąd się to bierze?...
Po pierwsze chyba Z NEOLIBERALNEJ, CZY OGÓLNIE WOLNORYNKOWEJ PROMOCJI EGOIZMU, z zachwycania się "przedsiębiorczością" pojętą baaaardzo swobodnie, z uwielbieniem dla tych dużo zarobili (bez pytania o to JAK zarobili, bo przecież tym "złym" i tak jest zawsze państwo). Mamy więc w Polsce od wielu lat wielkie przyzwolenie na bycie skrwsnem, draniem doprowadzającym ludzi do nędzy, czasem wręcz do śmierci, w imię "każdy wie co podpisuje", więc to JEGO WINA. Więc wielbi się cwaniaków, którzy emerytów wrabiają w sprzedaż ich mieszkań i całego dobytku za grosze, odbieranie ostatnich rzeczy niepełnosprawnym umysłowo (i nie tylko umysłowo), ogólne rolowanie normalnych ludzi, którzy nie studiowali wszystkich możliwych kruczków kreatywnego biznesu. Może to - z punktu widzenia jakiegoś paradygmatu wolnorynkowego - jest "ekonomiczne", bo jak tacy staruszkowie wcześniej zejdą za zawał, albo umrą z głodu, to dla "gospodarki" będzie lepiej. Ale to jest po prostu NIELUDZKIE.
Jak i z resztą chyba ogólnie nieludzka jest konstrukcja wolnorynkowości w jej skrajnym wydaniu...

Niby polski "hipoteczniak frankowy" mógł przewidzieć, że zostanie wyrolowany.
Polega on na tym, że ja stawiam jakiś PROBLEM (np. ten co powyżej).
Na to wolnorynkowiec odpowiada coś w stylu: to socjalistyczne rozdawnictwo pieniędzy to zło i zaraza.

Czy system ekonomiczny, w którym zdecydowana większość pieniędzy krąży na rynku kapitałowym, zaś rynek konsumencki jest non stop drenowany, może być zdrowy?
I dzisiaj w zasadzie mam już zasadę: podpisywanie JAKIEJKOLWIEK umowy z jakąkolwiek dużą instytucją typu finansowego to jakaś ostateczność, to zmora i duże zagrożenie. Nie biorę kredytów, unikam ubezpieczeń, gonie wszystkich kreatywnych sprzedawców. Bo właściwie trudno jest mi znaleźć taką umową ze dużą firmą w ostatnich latach, w której - choćby w drobnej części - nie byłoby jakiegoś oszustwa, albo przynajmniej "drobnego" nadużycia.
Po pierwsze chyba Z NEOLIBERALNEJ, CZY OGÓLNIE WOLNORYNKOWEJ PROMOCJI EGOIZMU, z zachwycania się "przedsiębiorczością" pojętą baaaardzo swobodnie, z uwielbieniem dla tych dużo zarobili (bez pytania o to JAK zarobili, bo przecież tym "złym" i tak jest zawsze państwo).
Mamy więc w Polsce od wielu lat wielkie przyzwolenie na bycie skrwsnem, draniem doprowadzającym ludzi do nędzy, czasem wręcz do śmierci, w imię "każdy wie co podpisuje", więc to JEGO WINA.
Jak najbardziej zgadzam się, że formułowanie podstępnych umów jest złe. Tacy ludzie mnie denerwują i życzę im jak najgorzej. Dlatego może by tak nie ułatwiać im działania i czytać, co się podpisuje? Niech ludzie wreszcie przestaną zrzucać odpowiedzialność za wszystko na państwo i wezmą swoje sprawy we własne ręce - a akurat w tej kwestii można zrobić dużo, wystarczy tylko poświęcić kilka minut na czytanie umów.

I naprawdę nie zależy mi na tym, żeby dokopać biednym ludziom. Ja bym był bardzo szczęśliwy, gdyby nie padali ofiarą oszustów, pracowali na godnych warunkach itp. Jedyne, co próbuję powiedzieć, to że zapewnienie im tego powinno być ich własną odpowiedzialnością. Dlaczego ja mam tracić, bo komuś nie chciało się poświęcić chwili na przeczytanie umowy ze zrozumieniem albo bo ktoś jest za mało asertywny? Nie oczekuję, że ktoś mnie będzie głaskał po główce i nie mam ochoty głaskać po główce innych. Tym niemniej aktualnie jestem do tego przymuszany. Jestem zmuszany do płacenia złodziejskich składek ZUS, bo przeciętny człowiek jest za głupi, żeby samemu odłożyć na starość, więc ja najwyraźniej też. Jestem zmuszony do płacenia absurdalnie wysokich składek na NFZ, za które dostaję w zasadzie wyłącznie prawo do stanięcia w kolejce do umierania, jak dostanę raka, a jak chcę mieć normalną opiekę zdrowotną, to i tak muszę ją wykupić prywatnie, a czemu? Bo państwo znów uznało, że ludzie są za głupi, by zadbać o siebie, więc przymusza ich i przy okazji mnie do dbania o siebie na ich sposób. I niemożliwie irytuje mnie, kiedy w wyniku podobnego rozumowania typu "za moją złą sytuację odpowiada świat, niech państwo coś z tym zrobi" nakładane są na mnie kolejne obowiązki, bo ja akurat sobie radzę. Nie mam najmniejszej ochoty wspierać tłumów idiotów i nieuków pozujących na pokrzywdzonych.

Może się wydawać, że to, co napisałem wyżej nie ma związku z tematem, ale ma. "Pompa ekonomiczna", o której piszesz, istnieje tylko i wyłącznie w umysłach osób o mentalności, którą właśnie opisałem. Na szczęście jeszcze w tym systemie każdy ma kontrolę nad swoimi pieniędzmi (a przynajmniej tą częścią, której nie zabrało państwo), więc jeśli zachodzi jakieś "drenowanie" konsumentów, to tylko na ich własne życzenie. Rzeczywiście warunki oferowane przez różnego rodzaju banki itp. pozostawiają wiele do życzenia, ale chyba wszyscy zapominają, że nikt nikogo nie może zmusić do zgadzania się na nie. Głosuj więc portfelem i przestań dyktować firmom, co mają robić z pieniędzmi, które ktoś inny im dobrowolnie zapłacił.

Niby polski "hipoteczniak frankowy" mógł przewidzieć, że zostanie wyrolowany.
No nie, proszę... Wyrolowany? Chcieli płacić mniej, podjęli ryzyko, a jak się nie udało to płacz, że "wyrolowani". Osoba, która zagrała na loterii i nie wygrała też została wyrolowana?
Problem w tym że "doradcy finansowemu" zależy by klient wziął kredyt, wszystko jedno w jakiej walucie.
Naganiaczowi ("doradcy finansowemu") płacą od ilości złapanych klientów, gówno go obchodzi ostrzeganie prostego człowieka przed czyhającymi w przyszłości pułapkami.
"Doradca finansowy" zawsze wyjmie wykresy i słupki pokazujące jak piękny i tani jest kredyt który oferuje ... do czasu, gdy wszystko się zawali. Nic nie może rosnąć w nieskończoność, kiedyś musi być krach - tak było z frankami, giełdą, nieruchomościami etc.
Po fakcie to wszyscy doradcy nagle zmądrzeli i teraz krzyczą zgodnym chórem -
trzeba było baranie brać kredyt w walucie w której zarabiasz. dnia Czw 17:12, 10 Wrz 2015, w całości zmieniany 1 raz

Niby polski "hipoteczniak frankowy" mógł przewidzieć, że zostanie wyrolowany.
No nie, proszę... Wyrolowany? Chcieli płacić mniej, podjęli ryzyko, a jak się nie udało to płacz, że "wyrolowani". Osoba, która zagrała na loterii i nie wygrała też została wyrolowana?
Problem w tym że "doradcy finansowemu" zależy by klient wziął kredyt, wszystko jedno w jakiej walucie.
Naganiaczowi ("doradcy finansowemu") płacą od ilości złapanych klientów, gówno go obchodzi ostrzeganie prostego człowieka przed czyhającymi w przyszłości pułapkami.
"Doradca finansowy" zawsze wyjmie wykresy i słupki pokazujące jak piękny i tani jest kredyt który oferuje ... do czasu, gdy wszystko się zawali. Nic nie może rosnąć w nieskończoność, kiedyś musi być krach - tak było z frankami, giełdą, nieruchomościami etc.
Po fakcie to wszyscy doradcy nagle zmądrzeli i teraz krzyczą zgodnym chórem -
trzeba było baranie brać kredyt w walucie w której zarabiasz.
Łączna wartość kredytów udzielonych we frankach przez austriackie banki swoim klientom (z wyłączeniem banków) wynosi 35,6 mld euro. Drugie miejsce w Unii Europejskiej pod względem wartości udzielonych pożyczek w tej walucie zajmuje Polska (34 mld euro), a trzecie - Francja (21,2 mld euro) - wynika z danych Europejskiego Banku Centralnego według stanu na początek 2014 r.

Następne w kolejności są Niemcy (14,9 mld euro), Węgry (12,6 mld euro), Grecja (8,6 mld euro), Luksemburg (5,7 mld euro), Holandia (3,1 mld euro) oraz Włochy (3 mld euro).

Podsumujmy te liczby: 34,5 + 34 + 21,2 + 14,9 + 12,6 + 8,6 + 5,7 + 3,1 +3 = 137,6

Teraz wahnięcie kursem franka o 10% w górę odpowiada wartości prawie 14 mld euro. A ile trzeba wydać na taką operację nielegalnymi posunięciami na rynku walutowym?...
Jak się ma zysk z tego tytułu do poniesionych nakładów?
A to przecież tylko 10%, podczas gdy frank umocnił się na ładnych kilkadziesiąt procent! Oznacza to kwoty zysku podchodzące pod 100 mld euro...
A będąc ostrożnym z manipulacjami walutowymi, raczej nie ma co obawiać się wpadki. Zaś przy grze o 100 mld euro ma się chyba determinację do KAŻDEGO rodzaju nacisku - nie tylko tych legalnych, czy tylko rynkowych oddziaływań.

Ale przyjmijmy oficjalną (naiwną?) wersję, że przecież taka pokusa zarobienia tych paru miliardów euro nikogo nie skusi, prawda?... Wszak wszyscy dobrze wiedzą, że branża finansowa gromadzi ludzi o szczególnie wysokim poziomie etyki...
Tylko czemu ten "rynek" wciąż tak absurdalnie wysoko wycenia franka szwajcarskiego?...
- Choć pewnie tu jest inaczej, niż poprzednio, gdy Unia ukarała banki. Na pewno tutaj nikt nie manipuluje tym kursem franka...

A na koniec jeszcze jedna informacja.
W ostatnich miesiącach (gdy kurs franka jest wywindowany, więc gdy istnieje prawdopodobieństwo, że w końcu spadnie) banki nie oferują już kredytów frankowych. Przypadek?

I w temacie:
http://www.bankier.pl/wiadomosc/Frank-przewartosciowany-SNB-nie-zmienia-stop-7278493.html

Polega on na tym, że ja stawiam jakiś PROBLEM (np. ten co powyżej).
Na to wolnorynkowiec odpowiada coś w stylu: to socjalistyczne rozdawnictwo pieniędzy to zło i zaraza.

Problem w tym, że Twoje sformułowanie PROBLEMU bazuje na założeniach, z którymi wolnorynkowiec się nie zgadza. W tym przypadku zakładasz, że istnieje jakiś zewnętrzny mechanizm, zabierający pieniądze ludziom i napychający kieszenie instytucjom finansowym. Jedyny mechanizm mi znany, który potencjalnie może tak działać, to państwo, ale Twoim zdaniem najwyraźniej jest to efekt działania samych instytucji finansowych. Jako że zgodnie z moją najlepszą wiedzą instytucje te zwyczajnie nie mają sposobu, aby zmusić "zwykłych ludzi" do oddawania im swoich pieniędzy, dochodzę do wniosku, że problem, który opisujesz, nie istnieje.

Zacznijmy od tego, że ja nie bazuję na przedstawionych wyżej założeniach o jakimś KONKRETNYM "zewnętrznym" mechanizmie. Nie sugeruję jakiegoś spisku. Ale też nie zwalam wszystkiego na państwo. Mechanizmy uważam za liczne, złożone, splatające się w skomplikowaną sieć.
Twierdzę co innego: NIE WIEDZĄC JAKI TO MECHANIZM (!) stwierdzam, iż występuje zjawisko stałego wzrostu sumy pieniężnej dostępnej dla dysponentów kapitału, przy jednoczesnym maleniu udziałów sumy pieniężnej dla rynku konsumenckiego. Nie sugeruję też, że tak działa państwo. Nie sugeruję konkretnej organizacji, czy konkretnego zestawu praw - umów itp. Stwierdzam tylko - jw. - wystepuje opisane zjawisko.

Warto zwrócić uwagę np. na artykuł.
http://www.bankier.pl/wiadomosc/Bananowy-dlug-zaczyna-sie-psuc-7277882.html
Autor pisze w nim o "desperacji" posiadaczy kapitału, którzy zainwestowali masę szmalu w bardzo kiepskie papiery. Rynek kapitałowy dusi się od kasy, zalewany jest bilionami dolarów i euro, a jednocześnie konsumenci mają coraz mniej. Wg różnych statystyk udział pensji w PKB większości krajów systematycznie maleje.
Co jest tego przyczyną?
- Większość analityków pisze, że firmy mają pieniądze i mogłyby wypłacać jest swoim pracownikom (nie tylko najbardziej uprzywilejowanym menedżerom). W Polsce np. mnóstwo pieniędzy firmy trzymają na kontach bankowych. Ale udział pensji jest na poziomie jednym z najniższych w Europie. Analitycy na pytanie: dlaczego tak jest? odpowiadają zwykle "bo się da". Krótko mówiąc menedżerowie firm płacą mało "bo mogą płacić mało", bo pracownicy mają słabe siły negocjacyjne. I nie trzeba tu żadnej tajemnej psującej rynek mocy państwa. Wystarczy przeświadczenie konkretnych menedżerów w stylu "mogę zapłacić mniej, więc głupi byłbym, gdybym z tego nie skorzystał". I płaci mniej, choć może płacić godziwie, jako że firmę na to stać. Potem zaś, te pieniądze, które zostały nie dane pracownikom, nie wypłyną też na rynek konsumencki, który będzie słabował. Te pieniądze za to będą szalceńczo szukać "inwestycji" czyli najczęściej pojawią się w postaci spekulacji obejmujących waluty, surowce, nieruchomości, ziemię, akcje, obligacje. Ale że np. akcje firm produkujących dobra rynkowe zależą z kolei od rynku konsumenckiego, popyt na nieruchomości też zależy od tego rynku, to cały popyt będzie słabował, albo chwiał się napędzany głównie nie realnymi potrzebami ludzi, tylko właśnie chęcią inwestowania. Tak to chciwcy tego świata, nie dając pieniędzy ludziom do konsumpcji, jednocześnie za chwilę będą te pieniądze tracili w spekulacjach.
Kto na tym wygrywa?
- Oczywiście NAJSILNIEJSI. Nie twierdzę konkretnie, kto, albo jak. Ale jak się ma bilion dolarów, to przeprowadzanie dowolnej operacji spekulacyjnej o wiele łatwiejsze, niż mając tych dolarów miliard, czy "tylko" sto milionów.
A jakie to operacje?
- Można sobie wyszukać w sieci. Niektóre są naprawdę bardzo ciekawe - opierając się zarówno o inżynierię społeczną, jak też działania pozaprawne, lobbing, inwestycje w najlepsze narzędzia matematyczne (pewna osoba opowiadała mi, że jej znajomy - dobry matematyk - otrzymał od banku ofertę pensji na poziomie 8 tys. euro miesięcznie). Wszystko razem do kupy daje przewagę silnym, a przynajmniej większą szansę na sukces w całej tej grze o pieniądze.

Dla mnie wniosek płynący z tej sytuacji nie tyle skłania od jakiegoś specjalnego postulowania interwencjonizmu, czy nawet zbytniego moralizatorstwa. Można uznać, że taki jest ten świat, że jego mechanizmy - w dalszej perspektywie - obracają się przeciwko tym, którzy coś planują. Do tego mam jeszcze jedną refleksję, że być może zasada egoizmu, która wolnorynkowcom wydaje się świetna, nienaruszalna, twórcza, wcale taka dobra nie jest. W moim przekonaniu dobrym może być tylko pewien "oświecony" egoizm. Egoizm zbyt daleko posunięty, skrajny obraca się przeciwko temu, który go stosuje. Choć zapewne taki egoista, wskutek złożoności mechanizmów łączących pierwsze wybory, z łańcuchem dalszych zdarzeń, nie zdaje sobie sprawy, że ostatecznie sam zbiera żniwo (negatywne) tego, co siał swoimi decyzjami.