ďťż

Odpowiedzi na pewne kwestie podstawowe

Baza znalezionych fraz

polsk riksdag

Poruszmy przeto fundamentalną kwestię z nadzieją, że Zacni forumowicze naprostuję koślawą refleksję. Czytajcie z uwagą, gdyż wpis zawiera odpowiedź na pytania fundamentalne, odpowiedź udzielaną w spójny i odkrywczy zarazem

"Dlaczego istnieje raczej coś niż nic?" -
pytanie postawione, po zadaniu którego umysł wpada w zadziwienie połączone z poczuciem, że natrafił na coś głębokiego. Pytanie, na które nie znamy odpowiedzi. Stąd też niniejszym odpowiedź podaję ---
W ogóle nie jest możliwe aby miał miejsce stan braku czegokolwiek, skoro istnieje cokolwiek. Odpowiedź popieram argumentem, że jeśli wyrugujemy zarówno wszechświat, jakieś byty niestworzone a nadprzyrodzone oraz prawa matematyczne, to z takiego stanu rzeczy nic już zajść nie może. A skoro cokolwiek jest, znaczy że taki stan rzeczy nie miał miejsca.

Przechodząc z powyższego zadajmy sobie pytanie ---
Można sobie wyobrazić, że stan rzeczy ma się tak, że nie ma wszechświata/ów, bytów jakichś boskich, ale istnieją prawa przyrody, w jakimś świecie idei praw przyrody. No po prostu tak już jest, że prawa przyrody mogą istnieć odrębnie, niezależnie i od nich wywodzą się zdarzenia. Co by się stało jednak, gdyby uprzeć się i mimo wszystko usunąć również i te prawa?
Czy byłoby tak jak w pierwszym akapicie napisałem o braku możności powstania czegokolwiek? Otóż, skoro prawa nie istnieją, nie oznacza to, że nic się stać nie może. Wręcz odwrotnie, brak praw oznacza BEZKRÓLEWIE. Bezkrólewie oznacza, że wszystko zdarzyć się może bez uzasadnienia prawami przyrody. Ot w takim stanie rzeczy powstaje n światów bez żadnego ładu i sensu. A to, że widzimy ład i sens wynika wyłącznie z tego, że biologiczne organizmy żywe tego potrzebują (edit- czyli musieliśmy się urodzić w takim właśnie wszechświecie).

Czyli reasumując, mamy odpowiedź na pytanie dlaczego istnieje raczej coś niż nic, jeśli łącznie:
a) zaakceptujemy, że można przez "nic" rozumieć też brak praw przyrody/fizyki
b) uznamy, że ich brak nie oznacza braku możności czegokolwiek, tylko po prostu może powstać cokolwiek bez uporządkowanego istnieniem praw ładu.


Nie, nie można sobie wyobrazić niczego . Nawet słowami, bo kiedy używasz terminologii negatywnych ("nie ma tego", "nie ma tamtego"), stosujesz odniesienie do pewnych zasad (chociażby do reguły przeczenia, do przeciwności ) - a to wymaga uporządkowania, czyli CZEGOŚ.

A brak praw? Brak praw tak samo nie zabrania powstawania czegokolwiek, jak i nie pozwala na powstawianie czegokolwiek. Wobec tego nie stanowi on wytłumaczenia czegokolwiek; po prostu, "brak praw" to stan kompletnie niezrozumiały i nie wiadomo, co z niego wynika i czy podane rozumowanie jest prawidłowe czy błędne. W efekcie, jest to rozumowanie pozorne. Równoważne odpowiedzi: "NIE WIADOMO, dlaczego istnieje raczej coś niż nic".

Oznacza to, że samo pytanie jest źle postawione. Ale nie oznacza to jednocześnie, rzecz jasna, że jest ono głupie. Bo z braku odpowiedzi na to pytanie wynika, że pewne fundamentalne kwestie musimy rozstrzygać na wiarę przez uznanie, że "tak jest i już". Zresztą, dokładnie w tym celu zostało to pytanie zadane. Aby dać przykład problemu o takim, zaskakującym dla wielu, "rozwiązaniu".

Czytajcie z uwagą, gdyż wpis zawiera odpowiedź na pytania fundamentalne, odpowiedź udzielaną w spójny i odkrywczy zarazem

Parmenides z Elei, ur. ok. 540 p.n.e., zm. ok. 470 p.n.e.,:
"Byt jest, a niebytu nie ma"
Błędem jaki popełniają ludzie jest próba wyjaśnienia przyczynowego tego czego nie da się wyjaśnić w ten sposób.

Czym jest logika, matematyka? Ano sposobem miary, a nie rzeczywistością samą w sobie. Przyczynowość też jest pewnym wycinkiem z rzeczywistości, który już zastaliśmy istniejący. Jednak sama logika to pułapka!

Spójrzmy na prawo przyczynowości - zadając pytania o poprzednie przyczyny tworzymy ciąg przyczynowy, na początku którego jest minus nieskończoność.

Tymczasem wiemy, że tak nie może być, a logika to tylko wycinkowy sposób patrzenia na świat. Próbując tworzyć syntezę z tych wycinków wpadamy w pułapkę błędnego koła. Co było przyczyną pierwszej przyczyny? Sama rozmowa o pierwszej przyczynie jest bez sensu, bo musiałaby się ona wyłonić z nicości, a nic nie istnieje, a więc to co nie istnieje nie mogłoby być przyczyną, albowiem przyczynowość odnosi się do tego co istnieje.

Musimy więc zaakceptować fakt, że coś istnieje i że to co istnieje jest wszystkim. Każda próba odpowiedzi na pytanie skąd to coś się wzięło, to prymitywna próba walki z własną niewiedzą. Na tej niewiedzy żerują różni oszuści, którzy stworzyli religię i wymyślili Boga, oraz wolną wolę żeby narzucić ludziom odpowiedzialność i móc nimi sterować.

Logika sprawdza się tylko w obrębie założeń, które wprowadzamy, a istnieją pewne kwantyfikatory, które niszczą proces dedukcji. Bo jeśli wprowadzimy pojęcie niepojętości (a musimy to zrobić, bo nie możemy założyć, że wszystko pojmujemy), to każda teoria może wydawać się prawdziwa z naszego pkt widzenia. Bo możemy obalić najwyżej nasze rozumienie pojęć, które można przedefiniować żeby logicznie teoria była poprawna.

Nieskończoność nie istnieje, bo de facto mówimy o sumie jakichś liczb, gdzie zawsze można dodać inne liczby i można je dodawać w nieskończoność ;) Podobnie można robić z teoriami, zmieniając różne przesłanki, ale w przypadku nieznanej nam przeszłości nie możemy tego zrobić. Po prostu NIE DA SIĘ. Nie możemy odwrócić procesu zrozumienia, który polega na tym, że to co istnieje dostarcza nam dane do interpretacji. Cofając się do przeszłości wpadamy w bezsensowne myślenie-pułapkę, bo odnosimy się do tego co nie istnieje i swoich fantasmagorii na ten temat. Możemy odnieść się do tego co było kiedy wiemy co było, lub co z czego wynika, że musiało być tak, a nie inaczej. W przypadku powstania świata oczywiście tego nie ma i raczej nie będzie. Jedyną możliwością żebyśmy to mogli odszyfrować byłoby odkrycie zapisu zdarzeń w jakimś trwałym polu informacji, czy coś w ten deseń (głębokie gdybanie, bo wymyśliłem sobie takie pole teraz na poczekaniu jako teoretyczną możliwość rozwiązania problemu niewiedzy).

Czyli dzieje się to co się dzieje, a my próbujemy odgadnąć co wstawić w miejsce przyczynowości, co do której nie mamy zielonego pojęcia.

Następna kwestia sporna to definicja istnienia. Ludzie standardowo myślą, że coś istnieje tylko fizycznie, a ja upieram się, że reguły lub matematyka istnieją w przestrzeni teoretycznej, a to co się dzieje to wyjmowanie zdarzeń wg pewnych reguł właśnie z tej przestrzeni do świata realnego.

A propos tej przyczynowości i nieskończoności, to podobnie jest z każdym człowiekiem i jego emocjami. Jeżeli ktoś jest pozbawiony emocji i myśli tylko logicznie, to ta logika nie ma w ogóle żadnego sensu.

Idę do sklepu po bułki. Po co? Żeby zjeść. Po co? Żeby się odżywić. Po co? Żeby żyć. Po co? Hmm no chyba bo tak jest. Czy skoro tak jest to tak być musi? kto o tym decyduje? Ja. Kim jestem ja? Krótko mówiąc logika prowadzi do rozkładu czegoś, a nie do budowania. Teorie, które budujemy wywodzą się z myślenia syntetycznego, z kreatywności. A więc najpierw gdybamy i tworzymy teorię całkowicie znikąd, a potem już na zasadzie dedukcji sprawdzamy te teorie i wybieramy najlepsze i sprawdzamy czy pasują do rzeczywistości.

Generalnie im więcej myślenia męskiego, analitycznego, tym większy nihilizm i "wiem, że nic nie wiem", tym więcej obalania istniejących teorii. Im więcej myślenia kobiecego, syntetycznego, indukcyjnego, tym więcej przekonań bez pokrycia i wierzeń. Każdy człowiek, niezależnie od płci, powinien starać się łączyć oba punkty widzenia, choć ten element sprawia najwięcej trudności.



A brak praw? Brak praw tak samo nie zabrania powstawania czegokolwiek, jak i nie pozwala na powstawianie czegokolwiek.
Prawo to jest coś co porządkuje. Ale nie wiemy czym są owe prawa, ich natury nie znamy, czy przyczyny ich występowania.
Brak praw oznacza tylko, że rzeczy dzieją się bez uporządkowania.
Czy prawa są od tego aby pozwalać na to aby rzeczy się działy, czy są od porządkowania dziania się rzeczy/następstwa zdarzeń? Rozgraniczmy powstawanie od praw porządkujących i jesteśmy w domu. Można sobie wyobrazić świat gdzie rzeczy powstają ex nihilo bez ładu i dalszy ich los jest ładu pozbawiony. To nie jest zły model świata, że gdzieś na fundamentalnym poziomie rzeczy powstają bez żadnego powodu i bez powodu giną. Dopiero powstanie nowego obiektu tworzy prawa Gdyż nawet najmniejszą cząstkę da się opisać.My oczywiście nie widzimy nigdy tego podstawowego porządku rzeczy, to się dzieje gdzieś poza Kosmosem. Nasze universum to tylko jeden z wielu podobnych niczym nie uzasadnionych tworów ex nihilo.

Trzeba by było więc przyjąć, że istnieje coś takiego jak spontaniczne powstanie/destrukcja czegoś ex nihilo. A także, że dzieje się to bez żadnego sensu. Przy czym dopiero prawa wiążą się z obiektem powstałym. My np. żyjemy w całkiem udanym obiekcie jakim jest nasz kosmos.

Czy dobrze odczytuję, że nie widzisz możliwości aby kiedykolwiek było tak, że nie było niczego?
A brak praw? Brak praw tak samo nie zabrania powstawania czegokolwiek, jak i nie pozwala na powstawianie czegokolwiek.
Prawo to jest coś co porządkuje. Ale nie wiemy czym są owe prawa, ich natury nie znamy, czy przyczyny ich występowania.
Brak praw oznacza tylko, że rzeczy dzieją się bez uporządkowania.

Można sobie wyobrazić świat gdzie rzeczy powstają ex nihilo bez ładu i dalszy ich los jest ładu pozbawiony.
Można. Ale to jest równoważne przyjęciu prawa mówiącego, że "rzeczy powstają ex nihilo". W sumie nie usuwa to więc istoty problemu.

Czy dobrze odczytuję, że nie widzisz możliwości aby kiedykolwiek było tak, że nie było niczego?
Powiedziałbym raczej: twierdzenie "kiedyś niczego nie było" jest błędne językowo. Na przykład dlatego, że "kiedyś" ma sens tylko wtedy, gdy jest określony czas - a w nicości czas nie może być określony.
A brak praw? Brak praw tak samo nie zabrania powstawania czegokolwiek, jak i nie pozwala na powstawianie czegokolwiek.
Prawo to jest coś co porządkuje. Ale nie wiemy czym są owe prawa, ich natury nie znamy, czy przyczyny ich występowania.
Brak praw oznacza tylko, że rzeczy dzieją się bez uporządkowania.

"Dzieją się rzeczy bez uporządkowania" jest także rodzajem prawa...
Nicość absolutna - czyli taka, jakiej potrzebujemy jako "początek" - jest niepojęta i nie nadaje się na element rozumowania.
Można sobie wyobrazić świat gdzie rzeczy powstają ex nihilo bez ładu i dalszy ich los jest ładu pozbawiony.
Można. Ale to jest równoważne przyjęciu prawa mówiącego, że "rzeczy powstają ex nihilo". W sumie nie usuwa to więc istoty problemu. [/quote]
Tu się niestety zgodzę, trzeba by było określić takie prawo..
Oj, szaleni wy trochę tu!.. A myślałem, że to ja wariat.
Kurde, chyba jest już zbyt późno albo zbyt wcześnie- bo jakoś mnie "zatkało" i nie bardzo wiem co napisać...
Ale może tylko zauważę pewne podstawowe kwestie:
# Ludzie są zbyt ograniczeni, żeby "sięgać nieba"... I NIGDY nie możemy mówić o tym jak jest, a jedynie o tym, co nam się wydaje, że i jak jest.
# Mi akurat wydaje się, że obiekty, zjawiska, fenomeny nie dość, że są ściśle z nami powiązane, bo- jako doznający danego zjawiska- stanowimy ich składową, wespół-oddziałujemy z nimi, czyli niejako to my sami działamy, a więc i częściowo "tworzymy" to, czego doznajemy; to jeszcze fenomeny "wyłaniają się nam" z odwiecznie istniejącego zbioru czegoś, co I. Kant nazywał noumenami- czyli czegoś zupełnie nieokreślonego, "nie-do-pomyślenia", czego w jakiejkolwiek postaci, formie byśmy nie byli, nie jesteśmy w stanie doświadczać. Zbiór ten- właściwie nieprawidłowe jest nazywanie tego zbiorem, bo to nie nagromadzenie rozróżnialnych elementów- jest niejako jednocześnie wszystkim i niczym, bo nie istnieją tam oddziaływania, nie zachodzą zjawiska, nie wytwarza się więc nawet czasoprzestrzeń. Tam zarówno jednocześnie zachodzi wszystko, jak i nigdy nie zachodzi nic; zarówno też zawsze zachodzi nic, jaki i nigdy wszystko. Po prostu stan nie do pojęcia przez rozum człowieka. Natomiast fenomeny wyłaniają się z tych noumenów na drodze redukcji: gdy coś zaczyna oddziaływać z czymś występuje wymiana energii i taka wymiana prowadzi do ustalenia się [względnie] konkretnych rodzajów, sposobów oddziaływań, czyli tej wymiany energii.
Można więc ogólnie opisać to tak: Nicość to stan wszelkich możliwości, wszelakich opcji- lecz tylko wirtualnych, potencjalnych, czyli o nieograniczonej przestrzeni fazowej wszelkich stanów. Lecz stany te są zupełnie niezależne od siebie, nie tworzą więc informacji na zasadzie oddziaływania i rozprzestrzeniania, a tylko są "bitami", z których każdy zawsze może przybrać dowolną wartość albo nadal nie mieć wartości...

Dobra, miało być krótko, a rozpisałem się.
To, co napisałem tu nie wyczerpuje tematu, a jedynie opisuje fragment mojej hipotezy o Naturze. Zwróćcie może jeszcze szczególnie uwagę na to, że starałem się tu opisać, iż nicość i nieskończoność są na tyle, na równi nieokreślone, że mogą być tym samym...