ďťż

Człowiek- gatunek wybrany czy przeklęty?

Baza znalezionych fraz

polsk riksdag

Często chyba wielu ludzi zastanawia się nad swoją wyjątkowością- zarówno jako jednostka, "ja", jak i jako gatunek.
Jednak czy jesteśmy wyjątkowi i co właściwie nas wyróżnia?
Otóż ja twierdzę, że jedyne, co wyróżnia ludzi na tle choćby pozostałych gatunków ziemskich zwierząt- to wyjątkowe, zwiększone możliwości przystosowania się; czego przyczyną jest bardzo "elastyczne" podejście do życia, u którego podstaw, z kolei, leży inteligencja. Czym jest inteligencja? Jest to umiejętność takiego sposobu zarządzania, przekształcania własnej psychiki, rozumowania- a zatem i zachowań- aby w możliwie największym zakresie warunków, okoliczności "było nam dobrze".
Z jednej strony- wg mnie- to ani nic dziwnego, ani nic złego. Przecież główną determinantą życia i postępowania na tej planecie jest jak najdłuższe przetrwanie jednostek- a w szczególności całych gatunków- co wiąże się z życiem "jak najłatwiejszym", czyli najbardziej dostosowanym do warunków. Człowiek również, będąc ziemskim zwierzęciem, podlega temu "paradygmatowi".
Ale tu, wydaje się, że czasem zachodzić może [pozorna] sprzeczność w stosunku do moralności. Tylko czym jest moralność? Moim zdaniem, to nieco "ubrana w ogólniejsze zwroty i piękniejsze słowa" ta sama zasada, aby dostosować się i przetrwać- z tą różnicą, że tu kładzie się dużo większy nacisk na przetrwanie i łatwiejsze życie całych społeczeństw, a dalej gatunku, niż tylko w odniesieniu do jednostki, czy najbliższych krewnych...

Wracając bliżej do tematu wątku: Sądzę, iż z pewnością jesteśmy choćby trochę wyjątkowym gatunkiem. Ale czy wyjątkowym "wzniośle", czy raczej "skurwionym" bardziej, niż inne?.. I tu- jak zresztą zazwyczaj- zależy ta ocena od podejścia; od tego, co uzna się za słuszne i najbardziej istotne.
Uważam, iż to, co często- w kontekście szczególnie społecznym- uważa się za zachowania, czyny "niegodne" ma bardziej na celu ułatwienie życia danej jednostce, zaspokojenie jej indywidualnych, "egoistycznych" potrzeb. Natomiast szeroko pojmowany altruizm, to również "robienie dobrze", by łatwiej żyć, by lepiej przetrwać- tyle, że w odniesieniu do grupy, a w konsekwencji gatunku.
Wynika więc z tego, że ludzkie nie tylko zachowanie, ale wręcz "zaprogramowany" sposób myślenia ma funkcję przystosowawczą, utylitarną, służącą temu samemu zadaniu, co w przypadku innych gatunków. Choćby nie wiem jak było to wszystko "przyozdabiane" wzniosłymi ideami, wyobrażane "na sposób heroiczno-boski" nawet- to nie zmienia [oczywistego] faktu, że u podstawowych przyczyn tego leży instynkt ZACHOWNIA GATUNKU!
Jeżeli ktokolwiek się z tym nie zgadza, to proszę o podawanie przykładów. Sądzę, że jakikolwiek przykład będę w stanie wyjaśnić właśnie działaniem tylko i wyłącznie dla dobra gatunku.

Teraz jeszcze przejdę do aspektu zagadnienia, który mnie silnie irytuje. Przedstawię go na wyrazistym, raczej dobitnym przykładzie.
Otóż w większości "cywilizowanych" społeczeństw panuje raczej absolutny zakaz zabijania innych ludzi- poza chyba jedynym wyjątkiem: koniecznej obrony własnej oraz ochrony życia, zdrowia [czasem mienia] innych ludzi. I teraz- jak to się ma do rzeczywistości, w której ludzie zabijają się nawzajem niejednokrotnie "na potęgę"?! I w tym właśnie- w tej konfrontacji zasad, praw, idei, moralności z faktycznymi czynami, z rzeczywistym postępowaniem; a nie tylko w samym mordowaniu, ludobójstwach- postrzegam ludzi jako "przeklętych", "potępionych", jako chyba najgorsze "szmaty" i kurwy"! Nie tyle ze względu na tego rodzaju czyny, których się dopuszczają, lecz na to, że wymyślają, konstruują, a potem propagują, głoszą, wymagają przestrzegania takich zasad i zachowań, które w oczywisty sposób, "naocznie", wszędzie i zawsze właściwie są i tak nieprzestrzegane, łamane... Innymi słowy: ludzie co innego myślą, co innego uważają, ale co innego robią; zachowują się jakoby nawet wbrew "własnym" myślom i poglądom. To właśnie jest dla mnie najgorszą głupotą, "kurestwem" i grzechem- wobec samych siebie! Jak można tak zdradzać, mieszać ["z błotem"] to, co jest czyjąś własną osobowością, swoim "ja"?! Np. lew może być tylko lwem- tzn. tylko tak się zachowywać; człowiek, w pewnym stopniu, może być czym [kim] chce- a tak często bywa nie tylko nie-sobą, ale w ogóle kimś, kto często niepotrzebnie snuje wymysły, z których i tak rezygnuje przy lada niezgodności z jego chęcią wygodnego życia!.. (Tu należało by się rozwinięcie i sprecyzowanie tej myśli- ale to już raczej innym razem.)
Ale, ale... Zauważmy, że za takie sytuacje znów odpowiada również INSTYNKT PRZETRWANIA I WYGODY jednostek, a przede wszystkim gatunku! Czemu ludzie tak łatwo zmieniają swe indywidualne nastawienia? Czemu zabijanie dla indywidualnych korzyści jest "złe", potępiane przez ogół- ale już zabijanie w imię idei zbiorowych, dla korzyści, dla przetrwania grupy, społeczności, narodu już raczej nie?! Ano, bierze się to z naszych wrodzonych, "zaprogramowanych" instrukcji, wedle których żyjemy, i działamy- z naszej psychologii i socjologii, jako zwierząt stadnych.

Więc- z jednej strony- nie potępiajmy tak bardzo złodzieja, prostytutki, bandyty, nawet mordercy... Zrozummy bardziej i zaakceptujmy własną ludzką naturę; zamiast starać się ją nieudolnie raczej, "na chama" tłamsić. Z drugiej zaś strony "ogarnijmy" ją rozsądkiem: zaakceptujmy jak trochę "niesforne dziecko" i tłumaczmy, próbujmy zmienić- nie tylko rozkazując, zakazując, nakazując; lecz rozwijając tę naturę w "pięknego motyla", który jednak nie zaistnieje, gdy przedtem zniszczy się larwę.



Jest to umiejętność takiego sposobu zarządzania, przekształcania własnej psychiki, rozumowania- a zatem i zachowań- aby w możliwie największym zakresie warunków, okoliczności "było nam dobrze".

Z jednej strony- wg mnie- to ani nic dziwnego, ani nic złego. Przecież główną determinantą życia i postępowania na tej planecie jest jak najdłuższe przetrwanie jednostek- a w szczególności całych gatunków- co wiąże się z życiem "jak najłatwiejszym", czyli najbardziej dostosowanym do warunków.


Moim zdaniem, to nieco "ubrana w ogólniejsze zwroty i piękniejsze słowa" ta sama zasada, aby dostosować się i przetrwać- z tą różnicą, że tu kładzie się dużo większy nacisk na przetrwanie i łatwiejsze życie całych społeczeństw, a dalej gatunku, niż tylko w odniesieniu do jednostki, czy najbliższych krewnych...


Jeżeli ktokolwiek się z tym nie zgadza, to proszę o podawanie przykładów. Sądzę, że jakikolwiek przykład będę w stanie wyjaśnić właśnie działaniem tylko i wyłącznie dla dobra gatunku.


Zgodzę się, że antynatalizm działa dla dobra gatunku, pod warunkiem, że jako dobro nie bedziemy rozumiec tylko i wyłącznie jego przetrwania.

[/quote

Wedle tej definicji każdy jeden idiota jest (i to równie) inteligentny.
Co z osobami, które przeżywają konflikty wewnętrzne: z jednej strony łatwiej iść z prądem, nie wychylać się, nie ryzykować, z drugiej świadomość, że się jest takim "lemingiem" zabija radość z tego wygodnego wyboru?

wydaje mi się, że dwie duże motywacje, być może ta przetrwalnikowa jest dominująca, ale znacząca jest ta druga - chęć nie tyle przedłużenia siebie, gatunku co - chęć zamanifestowania siebie. Często idzie ona w kierunku przeciwnym do tej przetrwalnikowej. I myślę, że dałoby się podzielić ludzi na:
- przetrawniolubnych
i
- byciolubnych (tu i teraz)

Czasami chęć "zrobienia dobrze" gatunkowi idzie w sprzeczności z dażeniem do jego przetrwania - patrz: antynatalizm.
Zgodzę się, że antynatalizm działa dla dobra gatunku, pod warunkiem, że jako dobro nie bedziemy rozumiec tylko i wyłącznie jego przetrwania. Po pierwsze, nie na temat- źle zrozumiane to, co napisałem, a co przytoczone zostało w cytacie.
Po drugie bzdura ponownie. Antynatalizm to bezwarunkowo zło dla gatunku.
A czemu niby innemu można by nadać UZASADNIONE miano "dobra dla gatunku", jeśli nie tylko jego przetrwaniu i rozwojowi??


Po drugie bzdura ponownie. Antynatalizm to bezwarunkowo zło dla gatunku.
A czemu niby innemu można by nadać UZASADNIONE miano "dobra dla gatunku", jeśli nie tylko jego przetrwaniu i rozwojowi??[/color]


Jeśli przedstawiciele gatunku sądzą, że wcale nie sprawia im przyjemności egzystencja, działając wedle zasady unikania nieprzyjemności, zapragną się unicestwić.

No ale jeśli Pan rozumie "gatunek" ludzki bezosobowo, to nie ma tematu.
To jest właśnie niebezpieczeństwo sprowadzania człowieka do reszty przyrody. Pomija się interes jednostki.



Jeśli przedstawiciele gatunku sądzą, że wcale nie sprawia im przyjemności egzystencja, działając wedle zasady unikania nieprzyjemności, zapragną się unicestwić.
No ale jeśli Pan rozumie "gatunek" ludzki bezosobowo, to nie ma tematu.
To jest właśnie niebezpieczeństwo sprowadzania człowieka do reszty przyrody. Pomija się interes jednostki. Niezaprzeczalnym faktem jest, że człowiek jest jednym z elementów przyrody- podobnie jak wszystko. Jakiekolwiek przeczenie temu jest bzdurą i głupotą.
Natomiast niebezpieczeństwo stanowią właśnie interesy jednostek. Głównie stąd, jeśli nie wyłącznie pochodzi wszelkie cierpienie [nie tylko psychiczne rozterki].

ludzie co innego myślą, co innego uważają, ale co innego robią;
Pomalutku.

Przede wszystkim, zasady są ogólne i w każdej konkretnej sytuacji wymagają interpretacji. Nie ma idealnego prawa, dopasowanego automatycznie do każdego przypadku. W sumie, są tylko wytyczne, miej lub bardziej ogólnikowe. To raz.

Dwa, obowiązywanie w jakimś społeczeństwie pewnej zasady nie oznacza, że każdy jego członek lub każda grupa zasadę tę akceptuje. Dominujące zasady zmieniają się też w czasie: raz dominuje zasada preferowana przez jedną grupę, raz przez inną, pojawiają się też nowe interpretacje, inspirowane nowymi sytuacjami.

W zasadzie, nie ma czegoś takiego, jak jednolita, spójna "myśl ludzkości", ani jednolita, spójna "opinia ludzkości", ani jednolite, spójne "działanie ludzkości". Dlatego obserwacja, że "ludzie co innego myślą, co innego uważają, ale co innego robią" nie świadczy nic o żadnej jednostce.

Przypuszczam, że jednostka uważa to, co myśli, oraz przeważnie - jeśli nie jest pod przymusem fizycznym - i robi to, co uważa za stosowne w danym momencie. To uważanie może zmieniać się w czasie, niekiedy bardzo szybko (szczególnie u choleryków). To samo dotyczy zresztą także i zwierząt. Również zwierzęta mają swoje ogólne zasady, i również zwierzęta łamią te zasady ze względu na okoliczności. Człowiek nie wydaje się tu być wyjątkiem. Może tylko pod względem ilościowym się różni: jego aktywność umysłowa jest znacznie bardziej intensywna, stąd więcej niekonsekwencji (zarówno prawdziwych jak i pozornych) wszelakiego rodzaju się bierze.

Przede wszystkim, zasady są ogólne i w każdej konkretnej sytuacji wymagają interpretacji.
W zasadzie, nie ma czegoś takiego, jak jednolita, spójna "myśl ludzkości", ani jednolita, spójna "opinia ludzkości", ani jednolite, spójne "działanie ludzkości". Dlatego obserwacja, że "ludzie co innego myślą, co innego uważają, ale co innego robią" nie świadczy nic o żadnej jednostce.
Przypuszczam, że jednostka uważa to, co myśli, oraz przeważnie - jeśli nie jest pod przymusem fizycznym - i robi to, co uważa za stosowne w danym momencie. Uważanie czegoś, a działanie [ewentualnie zaniechanie działania] nierzadko są rozłączne lub sprzeczne- tak się przynajmniej wydaje. Głównie ze względu na przymus właśnie. Nie tylko bezpośredni fizyczny przecież; presja jest również społeczna, kulturowa, obyczajowa, a także psychiczna- szczególnie w sytuacji tzw. konfliktów wewnętrznych. Chociaż faktycznie każdą decyzję, każdy czyn podejmujemy ostatecznie sami indywidualnie, w każdej danej chwili. Więc nawet pomimo dużego wewnętrznego sprzeciwu właściwie zawsze zrobimy to, co AKTUALNIE, W DANYM MOMENCIE uważamy za słuszne. Tyle, że to uważanie czasem jest nie takie, co chcemy myśleć, lecz bardziej takie, co "musimy" myśleć; chociaż ostatecznie to "musimy" jest własnym, indywidualnym "przymusem"- a więc jednak CHCEMY TAK myśleć, a sensie zrozumienia akceptacji "mniejszego zła". Ale to dotyczy również sytuacji "z lufą przy głowie"...

czemu piszesz o czymś-tam ludzkości, w odniesieniu do zbiorowości, co niby nie świadczy nic o żadnej jednostce?
Bo hasło "ludzie co innego myślą, co innego uważają, ale co innego robią" dotyczy raczej nie pojedynczej osoby, lecz całych grup. A o ile dotyczy pojedynczej osoby, to jest to świadectwo tego, że mamy do czynienia z osobą skołowaną, zagubioną, wewnętrznie rozbitą - i trudno ją określać mocnymi słowami. Które natomiast pasują do jednostek manipulujących ludzkimi umysłami w celu uzyskania korzyści dla siebie i/lub dla swojej organizacji. To nie jest jednak gros społeczeństwa, lecz raczej jego zepsuta śmietanka.

Ławnicy, zespoły sędziowskie, pojedynczy sędzia - w zasadzie to obojętne, ważne tylko, żeby istniał mechanizm odwoławczy zapewniający dostateczną kontrolę społeczną. Na przykład, uzależniający przebieg kariery od statystyki zaskarżonych wyroków, kasacji, itp. Wydaje mi się, że akurat to jest znacznie łatwiej osiągnąć w przypadku, gdy za wyrok odpowiedzialność ponosi jeden zawodowy sędzia. W przypadku zespołu sędziowskiego odpowiedzialność się rozmywa, a w przypadku ławy przysięgłych - praktycznie zupełnie zanika.
Bo hasło "ludzie co innego myślą, co innego uważają, ale co innego robią" dotyczy raczej nie pojedynczej osoby, lecz całych grup.
A o ile dotyczy pojedynczej osoby, to jest to świadectwo tego, że mamy do czynienia z osobą skołowaną, zagubioną, wewnętrznie rozbitą - i trudno ją określać mocnymi słowami. Właśnie w takim znaczeniu, w odniesieniu do takich osób pisałem tamto. Czy nie określać takich ludzi mocnymi słowami?.. Ale jakimi konkretnie; które to są tutaj te mocne słowa? Pacjent, słabeusz, pokręcony, dziwak, "looser"?..
Ale w sumie kto jest nieskołowany i nie rozbity wewnętrznie?? Chyba tylko ktoś z bardzo ograniczonym funkcjonowaniem umysłu... Przecież tyle różnych aspektów życia jest tak trudnych do pojęcia, do zaakceptowania, a często wydają się w sprzeczności ze sobą...

Natomiast ci tzw. manipulatorzy sami są zmanipulowani i ograniczeni, skoro pragną służyć jakiemuś z grubsza jednemu- w sumie dość dziwacznemu- celowi. Mam przeczucie, raczej uzasadnione, że to są jedni z najmniej szczęśliwych ludzi.

Ławnicy, zespoły sędziowskie, pojedynczy sędzia - w zasadzie to obojętne, ważne tylko, żeby istniał mechanizm odwoławczy zapewniający dostateczną kontrolę społeczną. Na przykład, uzależniający przebieg kariery od statystyki zaskarżonych wyroków, kasacji, itp. Wydaje mi się, że akurat to jest znacznie łatwiej osiągnąć w przypadku, gdy za wyrok odpowiedzialność ponosi jeden zawodowy sędzia. W przypadku zespołu sędziowskiego odpowiedzialność się rozmywa, a w przypadku ławy przysięgłych - praktycznie zupełnie zanika.
Jednak te kwestie też są bardziej skomplikowane, niż mogłoby się wydawać... Choćby tylko z powodu dodatkowych, raczej niemałych kosztów- w systemie z podatkami, obciążeń podatkowych- jakie generowałby tak rozbudowany system odwoławczy i zwiększona kontrola społeczna.
Piszesz, że nie ma mowy tam o "nadludzkim" charakterze takich osądów... Ale jak pogodzić funkcjonowanie aparatu (tzw., bo to czasem farsa) sprawiedliwości z dość chyba jednak powszechnym mniemaniem [nie tylko mającym swe korzenie w religii, ale również np. w "nauczaniu" psychoterapeutów i t. p.], że człowiek jeden drugiego osądzać nie powinien?
A o ile dotyczy pojedynczej osoby, to jest to świadectwo tego, że mamy do czynienia z osobą skołowaną, zagubioną, wewnętrznie rozbitą - i trudno ją określać mocnymi słowami.
Właśnie w takim znaczeniu, w odniesieniu do takich osób pisałem tamto. Czy nie określać takich ludzi mocnymi słowami?.. Ale jakimi konkretnie; które to są tutaj te mocne słowa? Pacjent, słabeusz, pokręcony, dziwak, "looser"?..
Jeśli już, to tak.

Taka jest większość, niestety. W pewnym stopniu taki jest każdy z nas, chociaż stopień skołowania jest bardzo różny. Są natomiast jednostki, które tę powszechną własność ludzi wykorzystują świadomie i metodycznie dla swoich celów. Czynią to konsekwentnie wiedząc doskonale, że jest to skurwysyństwo. I tych można mocnymi słowami określać. Tych i tylko tych. Nie rozmieniajmy słów na drobne. Także przekleństw, bo staną się jedynie znakami przestankowymi.

Ach nie, ten system już funkcjonuje. I sędziowie są rozliczani z kasacji; ich nadmiar ma negatywny wpływ na karierę. Tyle, że nie funkcjonuje to wszystko tak sprawnie, jak powinno. A rzecz jest trudna do poprawiania, bo środowisko prawnicze jest silne, wpływowe, i przy tym raczej mało zainteresowane poprawkami idącymi w kierunku uczynienia ich pracy bardziej dla nich ryzykowną i trudniejszą.
Wyjaśniłem to na początku poprzedniego postu. Są DWA rodzaje prawa, czyli i DWA rodzaje osądzania. Nie należy ich ze sobą mylić.
Czynią to konsekwentnie wiedząc doskonale, że jest to skurwysyństwo. Teraz odbiegnę nieco od tematu wątku; ale co rozumiesz przez skurwysyństwo? Czy nie jest jedną z głównych zasad, może wręcz cech życia wykorzystywanie wszelkich sposobności, okazji [dla swych prywatnych, egoistycznych dążeń?]?
Może i więcej, niż dwa. Są jednak na tyle rozłączne, że w decydujący sposób inaczej wygląda w nich kwestia tego, kto i dlaczego może prawo interpretować.

Jeśli interpretacja sędziowska nie trafi do sumienia osądzonego, to jest to dla sędziego problem tylko o tyle, o ile prowadzi to do recydywy. Czyli do zjawiska społecznego, do zachowań dla uniknięcia których społeczeństwo powołało instytucję sędziego.

Skurwysyństwo to nie tyle "wykorzystywanie wszelkich sposobności, okazji [dla swych prywatnych, egoistycznych dążeń", ile czynienie tego bez uwzględnienia podobnie prywatnych, egoistycznych dążeń innych ludzi. Czyli: głęboki BRAK EMPATII.

Są jednak na tyle rozłączne, że w decydujący sposób inaczej wygląda w nich kwestia tego, kto i dlaczego może prawo interpretować.
Jeśli interpretacja sędziowska nie trafi do sumienia osądzonego, to jest to dla sędziego problem tylko o tyle, o ile prowadzi to do recydywy. Czyli do zjawiska społecznego, do zachowań dla uniknięcia których społeczeństwo powołało instytucję sędziego.
Skurwysyństwo to nie tyle "wykorzystywanie wszelkich sposobności, okazji [dla swych prywatnych, egoistycznych dążeń", ile czynienie tego bez uwzględnienia podobnie prywatnych, egoistycznych dążeń innych ludzi. Czyli: głęboki BRAK EMPATII. Jeśli te dążenia innych są znacząco właśnie prywatne i egoistyczne, to raczej nie da się ich pogodzić z dążeniami danej osoby- danego "skurwysyna".
Natomiast, wg mnie, brak empatii jest zupełnie naturalny- bo pomijając nierzadko występujący efekt synergii w działaniu zbiorowym ludzi służącym faktycznie polepszeniu życia całej grupie, oraz- jakby z drugiej strony- czysty wymysł, że "ktoś odczuje to, co ja w danej sytuacji", czyli "nie czyń drugiemu, co tobie niemiłe", to empatia jest bzdurą; bo przecież co z tego, że np. ktoś odczuje podczas przypiekania podobny ból, jak ja bym odczuwał?- przecież ja, to ja, a tamto, to inna osoba, jednostka! Nie ma nic "piernik do wiatraka".
Tak uważając, nie chcę jednak sugerować, że krzywdzenie innych, jeśli komuś tak pasuje jest słuszne. Bo tu wchodzi w grę inna, bardziej rzeczywista zasada, niż "odczucia empatii". Zasadą tą jest, przetrwanie i rozwój gatunku: człowiek jest taką istotą, że #1- jest w stanie znajdować rozwiązania typu "po trosze wilk syty i owca cała", #2- współpraca i współdzielenie się jednostek jest w przypadku ludzi [nie tylko tego gatunku zresztą] znacząco bardziej użyteczna dla przetrwania i rozwoju ludzkości, niż wyłącznie konkurencja jednostek.
Poza tym, pewne znaczenie, poza tą czysto fizyczno-praktyczną przyczyną ma podobna zasada synergii, jeśli chodzi o rozwój mentalny ludzkości.
Dlatego faktycznie "nie czyń drugiemu.."- raczej tego co ciebie również "pociągnie w dół" (i nie chodzi mi wcale wyłącznie o pociągnięcie do karnej odpowiedzialności), niż tylko tego, dlatego, że masz takie "odczucie" lub, że tak zapisano w paragrafach...

To dlaczego obowiązujące formalnie w danym czasie i miejscu jest tylko jedno prawo?
To raczej nie tylko prywatny problem dla sędziego, ale bardziej dla społeczności [całej]- ta recydywa.
Jeśli te dążenia innych są znacząco właśnie prywatne i egoistyczne, to raczej nie da się ich pogodzić z dążeniami danej osoby- danego "skurwysyna".
co z tego, że np. ktoś odczuje podczas przypiekania podobny ból, jak ja bym odczuwał?
To, że o ile rozumiem to, o tyle tak samo będę unikał przypiekania kogoś, jak unikam przypiekania siebie. Właśnie dlatego, że to inna OSOBA, a ja rozumiem, co to znaczy osoba, co znaczy "ja istnieję". Jeśli tego natomiast nie rozumiem (nie rozumiem, co znaczy osoba, co znaczy "ja istnieję"), wtedy empatia będzie dla mnie bzdurą lub tylko socjalną regułą ułatwiającą współżycie w grupie. dnia Pon 0:09, 10 Sie 2015, w całości zmieniany 1 raz

Bo mówisz tu o tym prawie, którego interpretacją zajmują się sądy. To prawo musi być jedno, inaczej byłby bałagan tylko.
Rzecz w tym, że chodzi o zjawisko społeczne. I dlatego interpretacja prawa społecznie nadanego należy do instytucji powołanych przez społeczeństwo.
To, że o ile rozumiem to, o tyle tak samo będę unikał przypiekania kogoś, jak unikam przypiekania siebie. Właśnie dlatego, że to inna OSOBA, a ja rozumiem, co to znaczy osoba, co znaczy "ja istnieję". Jeśli tego natomiast nie rozumiem (nie rozumiem, co znaczy osoba, co znaczy "ja istnieję"), wtedy empatia będzie dla mnie bzdurą lub tylko socjalną regułą ułatwiającą współżycie w grupie. A postarasz się wytłumaczyć, co wg ciebie znaczy "ja istnieję", co znaczy osoba?..

są nawet znaczne różnice pomiędzy prawami różnych państw, nie mówiąc już o zmienności w czasie.
interpretacja prawa społecznie nadanego należy do instytucji powołanych przez społeczeństwo.
widzę pewne nieścisłości i rozbieżność w odniesieniu do stanu faktycznego...
o ile rozumiem to, o tyle tak samo będę unikał przypiekania kogoś, jak unikam przypiekania siebie.

A postarasz się wytłumaczyć, co wg ciebie znaczy "ja istnieję", co znaczy osoba?
Żeby zostać w kontekście, spróbujmy tak... Wyobraź sobie, że naraz pamiętasz tylko to, co dzieje się w czwartki (jak to będziesz czytał, będzie zapewne akurat czwartek). Od dzisiaj to, co dzieje się w piątki, pamięta tylko Piotr Piątkowy, wtorki tylko Wtorkowy, itp. Jeśli więc zostawisz na krześle wieczorem pineskę, to zaboli to Piątkowego, a nie ciebie.

Podłożysz tę pineskę? Czy nie podłożysz, bo wiesz, co to usiąść na pinesce?

Pełne "wiesz" jest wtedy, gdy podchodzisz do sprawy tak, jakby pewnego dnia wszystkie te Czwartkowe, Piątkowe i inne Piotrki znów połączyły się w jednego. Bo one w pewnym sensie są tym samym. Nawet, jeśli by to połączenie nie było możliwe. Oraz nawet, jeśli nigdy przedtem nie były jednym Piotrkiem i wręcz być nim nie mogły.

Tak musi być, jeśli się pamięta, czemu to prawo służy. Dla tej dyskusji nie ma ta różnorodność znaczenia, bo TU I TERAZ obwiązuje cię JEDNO prawo.
Nawet monarchia jest instytucją powołaną przez społeczeństwo. Społeczeństwo to nie tylko demokracja. Jak w klasie szkolnej rządzi najsilniejszy, to także jest to zjawisko SPOŁECZNE. Bez przyzwolenia klasy by nie rządził. Obojętne, czy przyzwalają ze strachu, czy z podziwu, czy z jakiegokolwiek innego powodu - ważne, że przyzwalają.
Podłożysz tę pineskę? Czy nie podłożysz, bo wiesz, co to usiąść na pinesce? Specjalnie nie podłożę, bo nie będzie ku temu ŻADNEGO POWODU. Ale jeśli by był- np. jeśli bym podłożył jemu, to on nie podłożyłby mi potem; albo i nikt inny by mi nie podłożył, gdybym ja podłożył- to CZEMU NIE?!

Ale w ogóle w tych trzech ostatnich akapitach dotykasz spraw mocno istotnych, nie tylko dla moralności, czy etyki. Może kiedyś rozwiniemy te właśnie kwestie w tym wątku albo innym (nowym). Lecz ja nie zrobię tego teraz, bo nie mam aktualnie chęci ani czasu na to.
Dodam tylko na sam koniec tego postu- tak może nie do końca na poważnie- że tym podobne zagadnienia przewijają się właściwie bardzo często przez serial oraz filmy [również mangę] Neon Genesis Evangelion, gdzie cały ludzki gatunek- pada taka sugestia- jest uważany za pierwotnie jeden organizm, tzw. Osiemnastego Anioła, z hebrajskiego Lilim- czyli dzieci Lilith, Anioła Oszustwa i Śmierci. Jest w tym też silne dość nawiązanie do kabalistycznego Adama Kadmona i Lilith, jako jego żony...
Czemu służy? Patrz posty poprzednie.

Nie dyskutujemy tutaj tego, czy i w jakim stopniu prawo to jest idealne, ale skąd i po co się wzięło i kto wobec tego powinien je interpretować.

Pytanie na przyszłość: Czy podłożyłbyś tę pineskę TYLKO w takim celu, w jakim podłożyłbyś ją SOBIE?

Czemu służy? Patrz posty poprzednie.

Nie dyskutujemy tutaj tego, czy i w jakim stopniu prawo to jest idealne, ale skąd i po co się wzięło i kto wobec tego powinien je interpretować.

Pytanie na przyszłość: Czy podłożyłbyś tę pineskę TYLKO w takim celu, w jakim podłożyłbyś ją SOBIE?
Więc czemu niby służy?? "Wygodzie" danej, konkretnej społeczności, w danych warunkach bytowania i w konkretnym okresie historii, w czasie?

Wobec tego powinien je interpretować ogół społeczeństwa, a nie kilku, w zasadzie samozwańczych, reprezentantów- w dodatku niezawisłych, czyli mogących wyprawiać co chcą, do pewnego stopnia przynajmniej.

Co do pinezki: pewnie, że nie tylko! Ktoś, to ktoś- a nie ja.
Służy temu, żeby społeczeństwo jakoś dawało radę.

Ogół społeczeństwa nie może niczego interpretować, bo jest na to o wiele za duży. Interpretować takie rzeczy to można sobie w rodzinie, być może w klasie szkolnej. Ale już nawet w skali wsi jest to trudne do zrealizowania. A co dopiero w skali kraju.

Co do pinezki: ok, podłożyłeś KOMUŚ, bo on to "nie ty" i w sumie ci wisi, co on poczuje. A teraz wróćmy do warunków początkowych zadania. I zróbmy, że w chwilę po tym, jak ten Ktoś na pinezce spocznie, rozszczepienie informatyczne na Piotrków Dniotygodniowych nagle ustąpi - i w efekcie to ty siadasz na podłożonym przez ciebie skarbie.W tym właśnie momencie zaczynasz posiadać pełną wiedzę o tym, co znaczy "ja istnieję"- także dla "innych osób" dnia Nie 22:58, 23 Sie 2015, w całości zmieniany 2 razy

Służy temu, żeby społeczeństwo jakoś dawało radę.
Ogół społeczeństwa nie może niczego interpretować, bo jest na to o wiele za duży. Interpretować takie rzeczy to można sobie w rodzinie, być może w klasie szkolnej. Ale już nawet w skali wsi jest to trudne do zrealizowania. A co dopiero w skali kraju.
Co do pinezki: ok, podłożyłeś KOMUŚ, bo on to "nie ty" i w sumie ci wisi, co on poczuje. A teraz wróćmy do warunków początkowych zadania. I zróbmy, że w chwilę po tym, jak ten Ktoś na pinezce spocznie, rozszczepienie informatyczne na Piotrków Dniotygodniowych nagle ustąpi - i w efekcie to ty siadasz na podłożonym przez ciebie skarbie.W tym właśnie momencie zaczynasz posiadać pełną wiedzę o tym, co znaczy "ja istnieję"- także dla "innych osób" Ale twój ten przykład, zadanie myślowe to sytuacja wyimaginowana, której prawdopodobieństwo zajścia realnego jest raczej bliskie zeru. A ego tak już ma, że jest [ze swej natury] egocentryczne, egotyczne, a nawet narcystyczne...